Wydawać by się mogło, że praca w sklepie nie ma w sobie
nic nadzwyczajnego. Codziennie te same obowiązki, ci sami klienci, z czasem
wszystko staje się monotonne. Nic bardziej mylnego. Nie w Żabce. Tam, gdy
myślisz, że żadne wyzwanie cię już nie zaskoczy, zawsze wydarzy się coś, co
trudno opisać słowami. Dzisiaj będzie o sytuacjach, gdy trzeba zamienić
się w agentkę do zadań specjalnych, niesamowitych rzeczach (bo klienci
twierdzą, że w Żabce jest wszystko) i zwykłych codziennych
sytuacjach, których jednak długo się nie zapomina.
1. Bo w Żabce podobno jest wszystko
Przychodzi klient i pyta:
– Macie może uchwyty na telefon?
Ani trochę mnie to pytanie nie zdziwiło. Uwierzcie, ludzie
naprawdę potrafią zapytać o wszystko.
– Nie, nie mamy – odpowiadam.
– W takim razie poproszę hot doga – mówi klient. – Jak
nie macie uchwytów na telefon, to poproszę hot doga – dodaje, po czym uśmiecha
się widząc moją minę.
Jak pokazuje powyższy przykład, Żabka zaspokoi wszystkie
twoje potrzeby. Nawet jeśli nie dostaniesz tego, czego szukasz, zawsze
dostaniesz hot doga.
2. Ja tylko po jogurt
Mamy mały sklep, a jak klienci przychodzą na małe
zakupy i nie chce im mu się brać koszyka, to kładą część rzeczy do mnie na
ladę i idą zastanawiać się dalej. Tak też ostatnio przyszedł klient,
położył kilka produktów na ladę, po czym obszedł jeszcze cały sklep kilka razy
i dopiero skompletował całe zakupy. Gdy już miał płacić, nagle go olśniło…
– Zapomniałbym. Ja po jogurt właściwe… – stwierdził, po czym
skierował się jeszcze raz w stronę lodówek.
A wystarczyłoby zrobić listę zakupów i zaoszczędzić
czas swój i kasjera 😂 A poniżej taka mała dygresja, a propos wielkości zakupów w Żabce.
>Zakupy w Żabce - stand up<
3. Soki z wróżbą? Tylko w Żabce
Szósta trzydzieści. Zdążyłam już obsłużyć kilku stałych
klientów, którzy zwykle rano przychodzą po wódkę. Do sklepu właśnie wchodzą
dwaj kolejni klienci.
– Ma pani może takie soki z wróżbą? – pyta jeden
z nich.
Patrzę na niego starając się ukryć zdziwienie. Potrzebuję chwili,
żeby dotarło do mnie, że niestety nie mamy soków z wróżbą, o ile
takie w ogóle są w sprzedaży. Ale może by tak zasugerować szefowi,
żeby zamówił ciasteczka z wróżbą? Tych panów na pewno by uszczęśliwiły.
– Niestety nie mamy. Chyba że chodzi panu o Tymbarki,
te z napisem pod nakrętką, są w lodówce – mówię wskazując lodówkę
z napojami.
Podchodzą do lodówki, wyjmują soki, po czym stwierdzają, że
dokładnie o to im chodziło i że jestem cudowna.
Gdy podliczam ich zakupy, zauważają na moim palcu
pierścionek i staje się to początkiem lawiny pytań: „Jak pani ma na imię?”,
„Ma pani narzeczonego?”, „Jak ma na imię?”, „Wie pani, ja tak pytam, bo kolega
jest świeżo po rozwodzie i jakby była jeszcze jakaś nadzieja…”
Jeszcze tego samego dnia opowiadam szefowi o perypetiach
tych dwóch panów zaczynając od słów: „Niektórych ludzi to chyba nigdy nie zrozumiem”.
4. Jaka parówa, wariacie?
Z czasem przychodzi taki moment, gdy człowiek jest już na
tyle kompetentny, że może szkolić nowych ludzi. Jednak, gdy dowiedziałam się,
że przyjdzie do mnie na przyuczenie nowa dziewczyna, trochę się obawiałam.
Podczas dostawy jest tyle do zrobienia, że nawet jak każdy z nas pracuje
za trzech to i tak za wolno, a gdybym miała jeszcze kogoś szkolić,
mogłoby się to źle skończyć. I jak się potem okazało, moje obawy nie były
bezpodstawne.
Nowa koleżanka dość szybko się uczyła, ale mimo tego i tak
musiałam mieć oczy dookoła głowy. Zwłaszcza, gdy ktoś zamawiał hot doga albo
kawę. Albo kilka hot dogów na raz. I tak w pewnym momencie klientka
zamówiła jednego małego hot doga i dwa duże, klient za nią, dużego hot
doga z kiełbasą Chorrizo i sosem barbecue, a kolejny małego hot
doga z parówką. Oprócz tego było jeszcze do zrobienia panini i dwie
duże kawy, nie licząc kilkuosobowej kolejki do kasy. A to, że byłyśmy na
kasie dwie, to wcale nie znaczy, że pójdzie szybciej. Takim oto sposobem pierwsza
klientka dostała swoje trzy hot dogi, drugi klient prawie wyszedł głodny,
a trzeci klient dostał swojego hot doga z małą parówką, jednak dopiero,
gdy zapytał, z jakim on jest sosem, zreflektowałam się, że dałam mu sos
barbecue, który miał być do dużego hot doga dla pana numer dwa, a jeszcze
szef na to wszystko patrzy.
– Barbecue, może być? – zapytałam z nadzieją, uśmiechając
się.
– No niekoniecznie, ale niech już będzie – stwierdził.
Pan numer dwa też swojego hot doga z Chorrizo dostał,
szef powiedział, żeby następnym razem uważać, a nowa koleżanka i ja
jakoś dorwałyśmy do końca zmiany całe i zdrowe.
5. Każda chwila może być ostatnią
Pewnego dnia (gwoli doprecyzowania, był to jeden z tych
cięższych dni, kiedy nie tylko trzeba przyjąć dostawę, ale ludzie robią zakupy
jak szaleni, jedzą ogromne ilości hot dogów i piją hektolitry kawy,
a moja zielona bluzka żabkowa co jakiś czas zostaje ochlapana keczupem
albo musztardą) zauważyłam, że dzieje się rzecz straszna. Roller przestał grzać,
a parówki są już prawie zimne. Jak zwykle w każdej kryzysowej
sytuacji, dzwonię do szefowej. Powiedziała, że trzeba to zgłosić do serwisu,
ale gdy okazało się, że nie działa też piec, opiekacz i kawomat, doszła do
wniosku, że wysadziło korki i to już zadanie dla szefa, więc dała mi go do
telefonu. Wytłumaczył mi, gdzie mam znaleźć skrzynkę z bezpiecznikami.
– A teraz ją otwórz i powiem ci, co dalej robić.
Otworzyłam, powiedział mi, które przełączniki mam przełączyć.
– Ale ja się boję – powiedziałam bardziej do siebie.
– Spokojnie, rób, co mówię – powiedział śmiejąc się.
Tak oto usunęłam awarię, ratując ludzkość przed głodówką,
jednocześnie sama wychodząc z tego z życiem. Byłam z siebie
dumna jak nigdy.
6. Szukajcie, a znajdziecie
Pewnej niedzieli, jak zawsze wieczorem, postanowiłam
przygotować gazety do zdania. Tym razem nie było ich dużo, aczkolwiek w wykazie
widniała pewna adnotacja, która na moje oko zwiastowała kłopoty. Chodziło
o zwrot ponad dwudziestu sztuk drogich gazet z dodatkami. Dzwonię do
szefowej, żeby się dowiedzieć, o co chodzi. Gazety miały leżeć w worku
pod ladą, ale żadnego worka, ani tym bardziej żadnych gazet pod ladą nie mogłam
znaleźć. Szefowa poradziła mi, żeby zadzwonić do koleżanki, która była na
porannej zmianie, może gdzieś je przełożyła. Ale ja przypomniałam sobie, że
wczoraj razem ze śmieciami wyniosłam do kontenera jakiś ciężki worek, którego
zawartości nie sprawdziłam, pewna, że to przeterminowane jedzenie.
– Nie wiem, czy ich nie wyrzuciłam – pomyślałam głośno.
– No to kochana... Musisz iść i je odzyskać.
Rozłączyłam się, po czym poszłam do kontenerów.
Przypomniałam sobie jednak, że gdy wczoraj wyrzucałam śmieci, kosz był prawie
pusty, a dziś leżą w nim ciężkie czarne worki, których nie dam rady
wyciągnąć. Tak też opowiedziałam szefowej, gdy już zrezygnowałam z poszukiwań,
po czym zapytałam, czy te gazety były drogie.
– No prawie trzy stówy by cię to kosztowało... –
powiedziała. – Weź drabinkę i rękawiczki, żeby nie było, że grzebiesz
i spróbuj je znaleźć.
No to ja wzięłam drabinę, rękawiczki, zamknęłam sklep
i z takim uzbrojeniem poszłam dokładnie przegrzebać kontener. I tak
przerzucając worki z jednego kontenera do drugiego, niczym prawdziwy
poszukiwacz „skarbów”, tylko przez chwilę zastanawiałam się, co sobie pomyślał
facet, który akurat przyszedł zostawić śmieci. Wyszłam, powiedziałam mu, żeby
wchodził, bo ja czegoś szukam, to mi trochę dłużej zajmie. Potem weszłam
z powrotem przymknęłam drzwi i działałam dalej. Gdy już wyrzuciłam
prawie wszystko, a moich worków z wczoraj nie było śladu, wyszłam,
zabrałam ze sobą całe uposażenie i prawie pogodziłam się z porażką.
Ale postanowiłam jeszcze zadzwonić do koleżanki. Powiedziała mi, że ten
poszukiwany przeze mnie worek zostawiła w biurze na kartonach z wódką.
Wróciłam do sklepu i zajrzałam do biura. Na kartonach z wódką
faktycznie leżał worek oklejony karteczką z informacją: „zdać razem
z gazetami”. Kamień spadł mi z serca. Pomyślałam, że szefowa też się
ucieszy, więc dzadzwoniłam, żeby powiedzieć, że to był jednak fałszywy alarm.
– (...) a szef już do ciebie pojechał – powiedziała.
Pomyślałam sobie, że na pewno nie będzie szczęśliwy, gdy
okaże się, że przyjechał na darmo, ale to miłe, że mogę na niego liczyć...
nawet wtedy, gdy trzeba przegrzebać kontenery ze śmieciami.
Ile ludzi, tyle pomysłów. Ostatnio nawet słyszałam jak dwóch
chłopaków się naradzało podczas zakupów alkoholowych. Jeden z nich
zachęcał drugiego, żeby kupić i Tatrę i Harnasia. Podobno po ich
połączeniu wychodzi Tatraś i jest to najlepsze piwo, jakie pił. Chyba
jeszcze go nie opatentowali. Próbował ktoś? Jako kasjerka dowiaduję się wielu
niesamowitych rzeczy, czasami umieram ze śmiechu, a innym razem staję się
agentką do zadań specjalnych, by uratować ludzkość albo niczym poszukiwacz
złomu grzebać w kontenerach na śmieci…. Jak już wcześniej wspominałam, Żabka
to nie tylko miejsce pracy – Żabka to stan umysłu.