Człowiek przeżywa wszystko po raz pierwszy i bez przygotowania. To tak, jakby aktor grał przedstawienie bez żadnej próby. Cóż może być warte życie, jeśli pierwsza próba już jest życiem ostatecznym? Dlatego życie zawsze przypomina szkic. Ale nawet szkic nie jest właściwym określeniem, bo szkic to zawsze zarys czegoś, przygotowanie do obrazu, gdy tymczasem szkic, jakim jest nasze życie, to szkic bez obrazu, szkic do czegoś, czego nie będzie.
W ciemności czai się zło. Podobno. Niektórzy puszczają
w obieg te bzdury, wierząc, że licho budzi się ze snu. Czasem (...)
zastanawiam się, czy ja też jestem zła. Ciągnie mnie do ciemności, ryzyka,
niebezpieczeństwa.
Po bestsellerowym thrillerze „Bliżej, niż myślisz”,
wiedziałam, że będę chciała sięgnąć po kolejną książkę Ewy Przydrygi. Jedyne,
co wywoływało we mnie wątpliwości to ta przerażająca okładka. Nie wiedziałam,
czy podołam tak mocnej lekturze, jaka się zapowiadała. Jednak po przeczytaniu
kilku stron już przepadłam i nie było odwrotu.
Ada miała bardzo trudne dzieciństwo. Ojciec, którego często
nie było w domu, kłótnie rodziców i matka popadająca w alkoholizm.
Chciała jedynie uchronić przed takim losem swoją młodszą siostrę, którą bardzo
kochała. Niestety nie udało się. Mała doświadczyła traumy, która położyła się
cieniem na jej psychice i została tam na zawsze. Ada ze swoją paczką bawi
się w dość niebezpieczną grę w wyzwania. Wszystko to powodowane jest
potrzebą kontroli, a jednocześnie zapomnienia o codzienności, która
ją przytłacza. Nie przewidziała jednak, że na pozór niewinna gra może
doprowadzić do śmierci.
Lena, druga bohaterka podobnie jak Ada zmaga się z przeszłością.
Pewien incydent na wystawie jej prac powoduje, że w jej głowie rodzą się
pytania. Poszukując na nie odpowiedzi nieświadomie naraża się na
niebezpieczeństwo. Dokąd zaprowadzi ją ta rozprawa z przeszłością?
Bardziej niż człowiekiem czuję się teraz zaszczutym
zwierzęciem. Ranną sarną, która ledwie i tylko na chwilę wyślizgnęła się
z sideł kłusownika. Wkrótce i tak przyjdzie czas, wkrótce i tak
trzeba będzie ją dobić.
Ciężko będzie mi opowiedzieć o tej książce, bo rzadko
się zdarza taka, która tak mi się podoba, że nie mam jej nic do zarzucenia. Ale
zacznijmy od początku. Autorka i tym razem stworzyła interesujące
bohaterki i to aż dwie. Do tego podobało mi się poruszenie w książce
problemu trudnych relacji rodzinnych. Czasami rodzice nawet nie zdają sobie
sprawy jak takie – na pozór tylko niedociągnięcia – rujnują dziecku psychikę.
Brak poczucia bezpieczeństwa, ciągłe kłótnie, alkoholizm rodziców, zdrady
i przede wszystkim brak opieki i czasu dla dzieci. Na przykładzie
bohaterek jest to idealnie opisane.
Akcja dzieje się na dwóch płaszczyznach – w latach 90.
i obecnie. Gdy zacznie się czytać, już nie sposób się oderwać. Choć
tematyka nie jest lekka, to czyta się płynnie, bo język jest przyjemny i lekki.
Zaczyna się niewinnie. Z czasem dowiadujemy się więcej o bohaterkach
i atmosfera się zagęszcza, a pytań pojawia się coraz więcej.
Niesamowite jak autorce udało się na tyle godzin przyciągnąć moją uwagę, choć
przyznam, że ostatnio mam trudny czas, jeśli chodzi o czytanie. Wraz
z bohaterkami próbujemy dopasować do siebie kawałki układanki, ale ciągle
mamy wrażenie, że jakiegoś brakuje. Dopiero pod sam koniec, czeka nas finał
w wielkim stylu. Muszę przyznać, że zakończenie zrobiło na mnie mocne
wrażenie.
Co jeszcze mogę dodać? Dobra książka obroni się sama.
Polecam każdemu, kto pragnie odrobiny tajemnicy, dreszczyku emocji i dobrze
spędzonego czasu z książką.
Zastanawialiście się kiedyś, co by było, gdybyśmy wszyscy
robili dokładnie to, na co mamy w danym momencie ochotę? Mówili w każdej
sytuacji nie to, co wypada, ale to, co naprawdę chcemy powiedzieć? Gdyby żadne
hamulce społeczne nie obowiązywały? Obejrzałam ostatnio świetny film, który dał
mi do myślenia na ten temat.
Oblicze mroku to thriller, którego główną bohaterką jest
Maria. Nieśmiała dziewczyna, nieodnajdującą się w gronie rówieśników z
liceum. Pewnego dnia, gdy podczas toalety mówi do swojego odbicia w lustrze,
zauważa, że przestało ono przypominać jej odbicie. Dziewczyna w lustrze
porusza się w inny sposób i z czasem zaczyna również jej odpowiadać.
Gdy Maria już nie radzi sobie z otaczającą ją rzeczywistością i problemami,
które za bardzo ją przytłaczają, jej „bliźniaczka” proponuje pewne kuszące
rozwiązanie. Zamieniają się miejscami. Od tej pory Maria ma nieograniczone
możliwości. Może się odegrać na rówieśnikach za wyrządzone jej krzywdy. W końcu
ma odwagę by powiedzieć to, co długo leżało jej na sercu i zrobić to, co
podpowiada jej serce, niekoniecznie rozsądek... Czy wobec takiego obrotu
sprawy, Maria zyska czy straci? Czy może jednak jej chaotyczne zachowanie
pociągnie za sobą tragiczne konsekwencje?
„Oblicze mroku” bardzo mi się spodobało. Fani mrożących krew
w żyłach i przerażających historii mogą się nieco rozczarować, ale
i tak warto. Odebrałam go przede wszystkim jako ważną życiową lekcję. Ile
razy wyrzucamy sobie, że czegoś nie zrobiliśmy, bo w tej jednej chwili
zabrakło nam odwagi? Ile razy po tym zastanawiamy się, co by było gdyby? Jak
wyglądałoby nasze życie, gdybyśmy wtedy nie posłuchali głosu rozsądku, a tego
nieśmiałego głosiku, który czai się gdzieś w podświadomości? Czy miałoby
to dobre skutki, czy wręcz przeciwnie? A może nie warto do tego już wracać?
Czasu i tak nie cofniemy, to pewne. Może czasem warto być wdzięcznym za
to, że posłuchaliśmy głosu rozsądku? Kto wie, co mogłoby się stać w przeciwnym
wypadku...
Spóźniam się z nowym postem, ale przed świętami miałam
mnóstwo roboty. Niedługo to nadrobię. A tymczasem zapraszam na mój profil
na Instagramie => @sabina_czyta, gdzie czeka na Was niespodziankowe rozdanie
świąteczne.
Z okazji nadchodzących świąt mam dla Was jedną, dwie lub
trzy wybrane książki z tej oto kolekcji 😁 Jest w niej jeszcze
recenzowany ostatnio thriller Alexa Northa "W cieniu zła", nie widać go
na zdjęciu, ale rozdanie też go obejmuje 😃
Mam tu głównie thrillery Wydawnictwa Muza, myślę że
większości z nich nie trzeba polecać, bo było o nich głośno w tym
roku. Poza tym trochę fantastyki i kilka obyczajówek. Myślę, że da się coś
wybrać, a Wy? 😅
Rozdanie potrwa do 31.12, a wyniki losowania poznacie 1 stycznia. Taki prezent na nowy rok otrzyma jedna osoba. 😊
Zasady rozdania:
🎲Nie musisz być moim obserwatorem, ale jeśli zostaniesz u mnie na dłużej, będzie mi bardzo miło 😃
🎲Wybierz jeden, dwa lub trzy tytuły, które Cię interesują 💪
🎲Udostępnij informację o rozdaniu na swoim story na 24h i mnie oznacz ☺️
🎲Zgłoś się w komentarzu i zaproś trójkę innych moli książkowych 😁
🎲Pytanie dodatkowe - możesz podać w komentarzu tytuł swojej ulubionej książki, chętnie poznam Wasze ulubione tytuły 😊
Wysyłka dowolną metodą na terenie Polski. Powodzenia!
Tak jak obiecałam, mam dla Was kolejną porcję dziwnych
i dziwniejszych historyjek z Żabki. Drugi miesiąc pracy za mną.
Czasami jeszcze wychodzę z niej w idealnym nastroju, a innym
razem mam ochotę mordować ludzi albo robić inne złe rzeczy. Dzisiaj będzie między
innymi o tym jak sobie radzić w kryzysowych sytuacjach. A co to
za sytuacje? Posłuchajcie.
1. Nikt cię tak nie wysłucha jak własna szefowa
Podczas kilku pierwszych dni w Żabce moja kieszeń
bardzo ucierpiała, gdy musiałam wydawać na... doładowania do telefonu. Ale
czasem innego wyjścia nie ma, bo jak to szefowa, pomoże w każdej
kryzysowej sytuacji. Nauczyłam się też, żeby nie tylko nie wyciszać telefonu,
ale mieć go zawsze przy sobie, bo potem może mnie to kosztować dodatkową
fatygę. Nigdy bym nie pomyślała, że z szefową można przegadać prawie 15
złotych jednego dnia (Jeszcze nigdy z nikim mi się to nie udało! Jest
pierwsza). Na szczęście szybko znalazłam rozwiązanie jak dalej gadać z szefową
i nie zbiednieć - wykupiłam pakiet darmowych rozmów, SMSów i internetu.
Już żaden kryzys mi nie straszny.
2. „I tak będę próbował!”
Koleżanka opowiadała mi jaki uparty adorator jednego razu
jej się trafił. Po zrobieniu zakupów, zapytał czy się z nim umówi. Gdy
kilka razy usłyszał odpowiedź odmowną, wcale go to nie zniechęciło. Spojrzał na
nią wyzywająco, po czym stwierdził: „I tak będę próbował". Cóż za
niesamowita determinacja...
3. Życie jest filmem – zrób wszystko, by dostać w nim
główną rolę
Nigdy bym nie pomyślała, że zacznę regularnie czytać gazety.
A jednak, stało się. Gdy się człowiek co rano ich nawącha podczas
wykładania, to aż kusi, żeby zajrzeć do środka. Ciekawych rzeczy można się
dowiedzieć, zwłaszcza w czasach, gdy telewizji już przestałam ufać - za
dużo tam propagandy. A czymś trzeba się zająć w godzinach dla
seniorów, gdy nawet szefowej wyczerpią się pomysły, co mi dać do roboty. Do
niedawna mieliśmy jeszcze kawę w promocji po dwa złote. Czułam się niczym
bohaterka amerykańskich filmów z takim zestawem porannym :)
4. Potrzeba matką wynalazku
Wrócę jeszcze do godzin seniorskich. Na początku śmieszył
mnie ten absurdalny pomysł, by przez dwie godziny wypraszać klientów ze sklepu.
Potem, chcąc nie chcąc, się przyzwyczaiłam. Ale czego się człowiek wtedy
naogląda, to już nikt mu nie zabierze.
Nieraz bywa, że przychodzi klient, który z żadnej
strony nie wygląda na 60+, i gdy mówię swoją wyuczoną formułkę – „przepraszam,
są godziny seniorskie, teraz nie obsługujemy”, robi minę jakby mu się świat
zawalił, po czym prosi – „ale ja tylko po jedną rzecz, nie mogę tak na szybko?”
ewentualnie: „ja tylko po Heetsy i spadam, mogę?”. Nie daj Boże przyjdzie
jakiś głodny klient i prosi tylko o hot doga. Wtedy to już może
złamać serce. A ja znajduję się w sytuacji konfliktu tragicznego:
obsłużyć tego nieszczęśnika i ryzykować karą, ewentualnie kolejnym
upomnieniem od szefowej, czy odesłać go głodnego (zaraz, zaraz, głodnych
nakarmić, było gdzieś coś na ten temat?) i niezadowolonego. Jak to mawiają
- potrzeba matką wynalazku. Czasem udaje mi się przemycić hot doga, ale jest to
moja autorska innowacja marketingowa – hot dog na wynos. Klient płaci, po czym
wyganiam go ze sklepu, żeby nie zwrócił uwagi stróżów prawa, a gdy zrobię,
wynoszę na zewnątrz. Ta radość na twarzy,
gdy klient dostaje hot doga, jest nie do opisania.
5. Grunt to się nie poddawać
Klient chciał kupić papierosy. Wyjął pieniądze i tak
niefortunnie je położył, że jedna pięciozłotówka wpadła w szczelinę między
wagą a ladą. Gdyby to było kilka groszy, może by odpuścił, ale to jednak
całe pięć złotych, a jak się okazało, więcej nie miał. Nie chciałam go
zasmucać bardziej, ale powiedziałam, że jest raczej nikła nadzieja na
odzyskanie tych pieniędzy, bo ta szczelina jest głęboka dosyć. Jednak widząc
determinację na jego twarzy postanowiłam spróbować z mieszadełkiem do
kawy. „Widelec by się tutaj lepiej sprawdził” - wyrokuję. Na to on wyjmuje ze
swojej torby widelec i podaje mi go. W pełni świadoma tego, jak
komicznie musi to wyglądać z boku, nachylam się nad kasą, zaglądam do tej
przepastnej dziury i zaczynam grzebać w niej widelcem. Podczas, gdy
ja pracowałam w pocie czoła, za tym nieszczęśnikiem zdążyła się już
ustawić spora kolejka. No nic, muszę facetowi pomóc, bo inaczej sobie nie
pójdzie. Obsłużyłam czekających ludzi i zaczynam zabawę od nowa.
Klient daje mi jeszcze nóż do kompletu, a ja postanawiam zadzwonić do
szefowej, bo to złota kobieta - umie znaleźć wyjście z każdej kryzysowej
sytuacji. Relacjonuję jej wydarzenia z placu boju niczym komentator
sportowy. Na początku użyła niecenzuralnych słów, których przytoczyć nie mogę,
ale potem poradziła co zrobić, a klienta udało się uratować i wypuścić
zadowolonego. „Dbając o klientów, dbasz o swoją Żabkę”, jak głosi
nasze motto. Jeszcze nigdy tak dobitnie się o tym nie przekonałam.
Zamknęłam kasę kilka minut za późno, ale za to z poczuciem spełnionej
misji.
6. W Żabce spełniam się zawodowo
Co niektórzy żartownisie mawiają, że gdyby każdy regularnie
odwiedzał Żabkę, psychologowie nie mieliby pracy. W Żabce nie tylko
zrobisz zakupy, ale i zostaniesz wysłuchany. Ba, czasem nawet uda się rozwiązać Twój problem.
Sama nieraz doświadczyłam takiej sytuacji. Do sklepu wpada
zdyszana klientka, bierze kilka rzeczy, w tym Coca Colę Zero 1,5 litrową.
Gdy skanuję zakupy, cały czas mówi. Narzeka, że bardziej pechowego dnia nie
mogła mieć. Najgorsze, co jej się przytrafiło, to zgubienie słuchawek. „Wie
pani, jak ciężko jest bez słuchawek” – mówi dramatycznym tonem. „Pewnie, że
wiem, nie raz mnie to spotkało – odpowiadam w tym samym tonie. Po chwili spogląda
na butelkę coli i mówi: czy może mi pani tą colę zamienić? Ona jest taka ch**owa… Jako, że jej argument był niepodważalny, spróbowałam to zrobić.
Niestety obie cole wyglądają na paragonie tak samo, więc nie chciałam ryzykować,
że coś pójdzie nie tak i była zmuszona zadowolić się colą zero.
Ostatnimi czasy sporo się jeszcze wydarzyło, ale o tym
w części trzeciej. Poznacie paradoks jak się spóźnić do pracy cztery godziny
tak, żeby nie zostało to uznane za spóźnienie i nie zostać wyrzuconym
z pracy. Ale na dzisiaj tyle.
A kto jeszcze nie widział, pierwszą część znajdzie TUTAJ.
Przytrafiają nam się czasem rzeczy dziwne i dziwniejsze.
Ale rzadko kiedy jest to coś na tyle nieprawdopodobnego, że myślimy sobie: „na
pewno nikt by mi w to nie uwierzył”. Ostatnio właśnie miałam taką przygodę z
kategorii „niemożliwe, a jednak”. W efekcie sama nie byłam pewna, czy z tej
bezradności mam ochotę usiąść i płakać, czy zacząć się śmiać. Jeden z tam
obecnych nawet pokusił się o opowiedzenie tego wierszem. A że sama bym tego
lepiej nie ujęła, to posłuchajcie:
Nic dodać, nic ująć. Dzięki, Hubert, za tę zacną przestrogę.
Nie mogłem pozbyć się tej uporczywej myśli. To nie było
racjonalne, ale w życiu zdarzają się takie chwile, kiedy wiemy, że to, co
się właśnie dzieje, ma ogromne znaczenie. Niedługo wszystko się zmieni i będę
żałował, że nie zrobiłem tego, co do mnie należało.
Nie było opcji, żeby po przeczytaniu „Szeptacza” nie sięgnąć
po drugi thriller Alexa Northa. Dokładnie rok po głośnej premierze debiutu
autora, ten zaserwował nam nową porcję wrażeń. Plotki głosiły, że jeszcze
lepszą. Co jeszcze mnie przekonało do tej lektury, to motyw snów, na którym
jest oparta. Lubię go, ale rzadko się pojawia w książkach. Od kiedy zobaczyłam
zapowiedź wiedziałam, że nie odpuszczę, póki nie dostanę książki w swoje
ręce, jak na rasowego łowcę thrillerów przystało.
Paul przez dwadzieścia pięć lat nie odwiedzał rodzinnej
miejscowości. Miał ku temu powody. Gdy w końcu się na to decyduje, pamięć
o przeszłości wraca ze zdwojoną siłą. Co takiego wydarzyło się w mrocznej,
prawie opustoszałej już dzielnicy, gdy był jeszcze dzieckiem? Dlaczego nikt nie
chce kupować nieruchomości w tej miejscowości? I jaką tajemnicę
skrywa las zwany Cieniem, który budzi w nim grozę już samym swoim
widokiem? Nie tylko las. Na drzwiach jego domu pojawiają się czerwone ślady
dłoni. Matka, która umiera, mówi rzeczy, od których włosy jeżą się na głowie.
Zaś wokół czuć obecność czegoś nieuchwytnego, a jednocześnie złowrogiego. A wszystko
to, przez niewinną zabawę z dzieciństwa...
Było cicho. Uznałem, że to dom rozciąga swoje stare kości po
upalnym dniu i przygotowuje się do nocnego wypoczynku. Może przeczuwał, co
zamierzam zrobić, i wiedział, że już niedługo się stąd wyprowadzę, zamknę
drzwi na klucz, a on zostanie sam?
Książka mimo kilku słabych stron naprawdę mi się podobała.
Jak już zdążyliście pewnie przeczytać to, co najbardziej sobie cenię w thrillerach
i horrorach, to tło wydarzeń. Tutaj autorowi niesamowicie udało się je
stworzyć. Mała miejscowość nieopodal lasu, prawie wyludniona. Brzmi znajomo?
Niekoniecznie. Choć może kojarzyć się z innymi horrorami, to tutaj miejsce
akcji i atmosfera jaką autor stworzył były niepowtarzalne. Dało się odczuć
niepokój i grozę sączące się do serca z każdą przeczytaną stroną.
Trudno powiedzieć, co na to wpływa, ale wraz z rozpoczęciem lektury
zostajemy wessani do tego mrocznego miejsca, gdzie dzieją się rzeczy
niewytłumaczalne, krew tężeje w żyłach, a ratunku próżno szukać.
Po przeczytaniu kilkunastu początkowych stron byłam
rozdarta. Bardzo chciałam ją odłożyć, ale tylko dlatego, że naprawdę bałam się czytać
dalej. Jednocześnie chciałam czytać dalej i ciekawość okazała się
silniejsza. Znacie to uczucie?
Dalej akcja trochę zwolniła. Powoli przemieszczamy się wraz
z bohaterami poszukując odpowiedzi na trudne pytania – Skąd się biorą
czerwone plamy na drzwiach? Kto krąży po okolicy i dopuszcza się zbrodni
ze szczególnym okrucieństwem? Co mają one wspólnego z wydarzeniami sprzed
kilkunastu lat? Gdzie podział się chłopak, którego ciała do tej pory nie odnaleziono?
I jeszcze wiele innych. Od czasu do czasu czeka Was niezbyt miła niespodzianka.
I cały czas będziecie drżeć o życie. Jesteście gotowi, by podjąć to
wyzwanie?
Jedyne, co mi się nie podobało w tej lekturze, to to,
że momentami do akcji wkradała się monotonia. Zaczynało się kluczenie między
wydarzeniami mało istotnymi, które zdawały się niewiele wnosić do fabuły. I napięcie
przestawało być odczuwalne. Ale kto wie, może to celowy zabieg? Tylko cisza
przed burzą, po której serce stanie Wam w gardle?
Miał rację ten, kto napisał, że ta lektura będzie ucztą dla
fanów opowieści z dreszczykiem. Książka bezwzględnie obowiązkowa dla fanów
thrillerów. A może i ktoś, kto chce spróbować nowego gatunku też się
skusi?Tylko
ostrzegam, okładka z kościstą dłonią w nocy wygląda upiornie, lepiej nie
kusić losu i nie trzymać jej na widoku…
W dobie izolacji, gdy uczelnie i szkoły zamknięto,
restauracje przestały być miejscem, gdzie można spędzić trochę czasu ze
znajomymi, kina, galerie handlowe i inne miejsca, do których lubiliśmy
chodzić zamknięto, pozostaje już tylko... wymyślić inne, bardziej kreatywne
formy spędzania wolnego czasu. Zabezpieczając się, przed ewentualnością
drugiego lockdownu i zakazu wychodzenia z domu, postanowiłam znaleźć
pracę. I nie byłam w tym poszukiwaniu zbyt wybredna. Wiadomo,
sytuacja na rynku nie jest zadowalająca i raczej prędko nie zanosi się na
poprawę. Gdy pierwszy raz rozmawiałam z szefową z Żabki, usłyszałam
tylko: „Pani ma kursy księgowości i szuka pani pracy w sklepie?”
Właśnie tak! Niestety, na rozmowie kwalifikacyjnej nie zostałam poinformowana o
jednej istotnej rzeczy. Żabka to nie miejsce pracy, Żabka to stan umysłu.
Zawsze chciałam popracować w kawiarni. Podawać kawę,
przekąski, a jednocześnie porozmawiać sobie z klientami o wszystkim
i o niczym. Zatem można powiedzieć, że trafiła mi się praca marzeń. Nigdy
bym nie pomyślała, że praca w sklepie może być tak ciekawa, absorbująca
i pełna wyzwań. O 4.30 wyskakuję z łóżka zastanawiając się, co przyniesie
dzisiejszy dzień. A żaden nie jest taki sam. Tam ciągle coś się dzieje.
Mam za sobą dopiero miesięczny staż, ale codziennie wychodzę
z pracy w lepszym nastroju niż do niej przyszłam. Dlaczego? Oto kilka
przykładów
1. Uwaga, włamywacz!
Są takie rzeczy w życiu, których człowiek nie zapomni
do końca życia, mało tego, jeszcze dzieciom i wnukom będzie opowiadał,
jaki to kiedyś głupi był, tak ku przestrodze. Jedną z takich rzeczy
niewątpliwie jest pierwszy dzień w pracy i związane z tym wpadki.
W końcu nadszedł ten, dzień, gdy skończyło się moje
szkolenie i pierwszy raz miałam przyjść sama na przedpołudniową zmianę. O
dziwo, nie zaspałam, nie spóźniłam się na autobus, nie zapomniałam kluczy
i dotarłam na czas. Teraz to już nic nie może pójść nie tak. Dumna z siebie, wygrzebuję z torebki
klucze i próbuję otworzyć drzwi. I wtedy alarm zaczyna piszczeć.
Zamiast rzucić się do ucieczki jak na rasowego włamywacza przystało, wyjmuję
klucz z powrotem i zaczynam analizować sytuację. Następnie wyjmuję
z torby biały magiczny prostokącik, czyli kartę zbliżeniową, którą
wieczorem miałam wykorzystywać po zamknięciu sklepu. Ale tego, co z tym
urządzeniem się robi rano, to już nikt mi nie powiedział. Przykładam do
czytnika i nagle wszystko ucichło, a ja mogłam legalnie otworzyć
drzwi. Niczego nieświadoma obsługuję klientów, aż w końcu podchodzi do
mnie pan w czerni i pyta, czy mam jakiś problem. Spanikowałam, bo
myślałam, że jest z kontroli, a ja dopiero otworzyłam sklep i jeszcze
nie zrobiłam wszystkiego, co trzeba. Zaczęłam się tłumaczyć, ale szybko
wyjaśnił się powód swojej wizyty. Był z ochrony i chciał dowiedzieć,
się czy wszystko w porządku, bo dostał powiadomienie o alarmie. Na to ja,
bez owijania w bawełnę, mówię, że to mój pierwszy raz i jeszcze nie
wiedziałam, jak to się wyłącza. Myślę, że zrobiłam mu dzień. Na szczęście
poprosił tylko o nazwisko, bo taki miał wymóg. Potem dzwoniła jeszcze szefowa,
dowiedzieć się, czy nic mi nie zagraża. Jej też niewątpliwie zrobiłam dzień.
2. A w lodówie gorzała się chłodzi...
Z popołudniowej zmiany zwykle wychodzę ok. 23.30, kiedy
autobusy nocne w kierunku mojego osiedla już nie kursują. Jedyną
możliwością pozostaje więc przejazd taksówką. Nie wiem, jak mi się to udało,
ale podczas jednego z takich procesów zamawiania taksówki przez aplikację,
jako adres odbioru, zamiast adresu sklepu wybrałam adres mojej przyjaciółki.
Kierowca był nieco zdezorientowany, ale wyszedł z tego zdarzenia cały
i zdrowy.
Gdy tak sobie jadę nocą taksówką po mieście, chcąc nie chcąc
mam w głowie jedną piosenkę. Nie pytajcie...
3. I numer telefonu do pani bym poprosił
Jak to w każdym sklepie bywa, trafiają mi się różni
klienci. Może napiszę o tym więcej w następnym poście – „10 typów klientów
z Żabki”? Ale dziś będzie tylko o kilku wybranych. Pierwszy z nich –
przychodzi do sklepu, chcąc skorzystać na tym podwójnie. A mianowicie robi
zakupy, zagląda do lodówki z piwem i pyta:
– Czy to piwo to było niedawno dostawione, bo jest ciepłe?
– Tak, bo szybko schodzi – odparłam uśmiechając się ze
współczuciem. Klient podchodzi do kasy i skanuję mu zakupy.
– Czy mogę poprosić o reklamówkę – pyta konspiracyjnie,
nachylając się w moją stronę.
– Jasne – podaję mu papierową torbę spod lady.
– Posunę się jeszcze o krok dalej – chwila niepewności –
i wezmę jeszcze Marlboro czerwone.
Oddycham z ulgą i podaję mu papierosy
– I jeszcze numer do pani wezmę – mówi, pakując zakupy
do torby.
– A po co panu numer do mnie? – zapytałam
inteligentnie.
– Będę dzwonił zapytać, kiedy sklep zamknięty, kiedy
otwarty...
(ciąg dalszy nastąpi).
4. Mamy sytuację awaryjną
Wtorek może środkiem weekendu nie jest, ale czasami i we
wtorki człowiek ma nadzieję, że w końcu nadrobi zaległości w spaniu
(w weekend bywa z tym gorzej). Jakie było moje zaskoczenie, gdy telefon
obudził mnie w środku nocy, czyli o 6.47...
Tym razem nie budzik, ale telefon z nieznanego numeru.
Może to dziwny pomysł, by odbierać w środku nocy telefon od tajemniczego
nieznajomego, ale przysięgam – byłam półprzytomna. „Tak, słucham?” – mówię
głosem sugerującym, że gdy tylko będę na siłach, to mogę zamordować każdego,
kto ośmielił się o tej porze przerwać mi sen. „Magda, mamy sytuację awaryjną,
czy możesz przyjść do pracy?” Na to ja bez chwili zastanowienia, mimo że
jeszcze chwilę temu miałam, delikatnie mówiąc, mieszane uczucia, odpowiadam: „Tak,
tylko najwcześniej za jakąś godzinkę, może być?”. "Magda, gdzie twoja
asertywność?" – karcę się w myślach. Ale druga Magda, ta, która pracę
w Żabce kocha bardziej od spania, cieszy się, że będzie mieć dodatkowy
dzień w pracy.
5. Panią też bierzemy
Przychodzi dwóch pijanych facetów. Wnoszę to po ich
hałaśliwym zachowaniu. Gdy jeden z nich otwiera usta, widzę, że albo jadł
keczup i jeszcze nie skończył konsumować, albo miał poważną męską rozmowę
i ktoś mu porządnie obił szczękę. Ale nie o tym chciałam. Chcieli kupić
pół butelki wódki. Cierpliwie im wytłumaczyłam, że sprzedajemy tylko całe
butelki. Jeden z nich doprecyzował, że chodziło im o pół litra wódki. „Jakiej?"–
pytam. „Niech pani wybierze”. Podałam im najtańszą, cały czas bacznie obserwując,
czy nie zdemolują mi sklepu, bo ich koordynacja ruchowa była nieco zaburzona. „I
jeszcze panią bierzemy!” – oznajmił jeden z nich radośnie, a drugi
natychmiast podłapał ten genialny plan. „Ale ja nie jestem na sprzedaż” –
wyraźnie się zasmucili. Zażyczyli sobie jeszcze coś do popicia, też zdając się
na moją intuicję. „Może być sok pomarańczowy?” – pytam. „Nie, coś gazowanego,
może być to zielone” – odparł, pokazując Sprite'a w lodówce. Otworzyłam
lodówkę i wyjmuję Sprite'a,
– Fajna jest, nie?
– No fajna
Potem byłam świadkiem ich niezbyt wyrafinowanego dialogu,
nie trudno się domyślić o czym. Jeszcze trochę i wzywam ochronę, albo
dzwonię po szefa – zdecydowałam.
– To jeszcze papierosy – powiedział pierwszy z nich. – A da
się pani zabrać na kawę? – zapytał z nadzieją w głosie.
– Nie, nie dam się zabrać, mam chłopaka. – O ja głupia
myślałam, że to ich zniechęci.
– A gdzie pani chłopak mieszka? Też go weźmiemy!
Podałam im papierosy i pożegnaliśmy się, zanim zdążyli
zdemolować sklep.
6. Jeśli chodzi o opróżnianie lodówki, to na mnie zawsze
może pani liczyć
Gdy na przekąskach kończy się termin ważności, zdejmujemy je
z półek i wkładamy do lodówki, z której potem ewentualnie za
pozwoleniem szefowej można je zabrać. I pamiętam, jak pierwszy raz wyszłam
z Żabki z wielką torbą kanapek. Pierwsza myśl – co ja zrobię z taką
ilością jedzenia? Niemal od
razu wpadłam na pomysł... by podzielić się z bezdomnymi. Siedząc z chłopakiem
na parapecie w galerii (był zakaz siadania, ze względu na śmiertelne
niebezpieczeństwo, jakim jest Covid, ale mniejsza o to) i popijając kawę,
czekałam, aż ktoś złapie przynętę. I w końcu pochodzi do nas taki jeden
i zaczyna się – poratuje pani, nie mam na jedzenie, jestem bezdomny... „Pieniędzy
nie mam, ale kanapką mogę się podzielić” – otwieram mu torbę. – „Proszę sobie
wybrać”. Na to on bez zastanowienia sięga do torby i wybiera panini o smaku
kurczak – ser. „Wybrał pan akurat taką, którą trzeba odgrzać w mikrofali” –
poinformowałam, bo jeszcze tego brakowało, żeby miał problemy żołądkowe po
mojej kanapce. „A skąd mikrofalę wziąć?” – zapytał. Kazałam bezdomnemu użyć
mikrofali. Domu nie ma, ale mikrofalę może mieć. Brawo ja 🤣
Jeszcze nie wszystkie przykłady wyczerpałam, ale ciąg dalszy
już w następnym poście, żeby nie było za długo 😊 Podobało się?
Inni
uważają, że wiedzą, co to znaczy być w depresji, ponieważ przeżyli rozwód,
stracili pracę lub zerwali długotrwały związek. Jednak te doświadczenia niosą
ze sobą określone uczucia, natomiast depresja jest płaska, pusta i nie do
zniesienia.
Dzisiaj
nie będzie typowej recenzji, ale chcę Wam opowiedzieć o pewnej książce,
która mnie ostatnio zafascynowała. Psychologią interesuję się od dawna,
ostatnio szczególnie zaciekawił mnie temat choroby afektywnej dwubiegunowej.
Stąd pomysł, by przeczytać książkę „Niespokojny umysł. Pamiętnik nastrojów
i szaleństwa" Kay Redfield Jamison.
Autorka jest
psychologiem, terapeutą, a jednocześnie zmaga się z chorobą
dwubiegunową. Jest to niezwykle trudne w diagnozie i leczeniu
schorzenie polegające na naprzemiennym występowaniu okresów depresyjnych
i maniakalnych. Depresja charakteryzuje się długo utrzymującym się
obniżonym nastrojem, poczuciem pustki i braku sensu. W chorobie
dwubiegunowej depresje mają wyjątkowo ciężki przebieg i obarczone są
ryzykiem samobójstwa. Manię natomiast cechuje podwyższony nastrój, pobudzenie,
zawyżone poczucie własnej wartości i nadzwyczajna wiara we własne
możliwości, często nieadekwatna do sytuacji. Chory skłonny jest do ryzykownych
zachowań, niekiedy wydaje dużo pieniędzy, bywa drażliwy i nie znosi
sprzeciwu. Czuje się świetnie, żyje intensywnie, a życie ma
mnóstwo barw, w przeciwieństwie do okresu depresji, gdy staje się ono
szare i pozbawione radości. Zarówno okres depresji, jak i manii nie
jest stanem pożądanym i wymaga leczenia oraz nadzoru psychiatry.
Choroba afektywna dwubiegunowa pozostawiona sama sobie może całkowicie
zdezorganizować człowiekowi życie - pozbawić pracy, relacji z bliskimi,
radości codziennego dnia, a nawet życia. Dlatego tak ważne jest
odpowiednie rozpoznanie i leczenie.
Nawet
wtedy, gdy znajdowałam się w stanie psychozy – miałam urojenia, omamy i pogrążałam
się w szaleństwie – byłam świadoma, że odkrywam nowe zakątki mojego umysłu
i mojej duszy.
Najlepszym tego
przykładem jest sama autorka książki. Powieść Kay Redfield Jamison niezwykle
mnie poruszyła. Jest to szczery opis historii, w której pierwsze skrzypce
gra właśnie wspomniana choroba dwubiegunowa. Autorka wspomina swoje
dzieciństwo, młodość, miłosne perypetie, początek kariery zawodowej, a wraz
z nim także początek zmagań, które rozpoczęły się jeszcze na długo przez
postawieniem diagnozy przez psychiatrę. Życie z CHAD to ciągła huśtawka
i balansowanie między piekłem a niebem. Depresje, czarne okresy pełne
myśli o śmierci przeplatały się u niej ze stanami maniakalnymi,
w których myśli gwałtownie przyspieszają, mówi szybko, chce zrobić
wszystko, najlepiej tu i teraz. Szczególnie podobał mi się rozdział „Miłość
jest lekarstwem", który stanowił próbę odpowiedzi na pytanie, jaką rolę
w życiu autorki spełniła pewna piękna relacja. Poruszyło
mnie również zakończenie, które stanowi meritum całej opowieści.
Autorka odpowiada w nim na bardzo ważne pytanie: czy gdyby wiedziała, że
jej życie będzie naznaczone chorobą, wolałaby się nie urodzić?
Świadectwo Kay Redfield Jamison daje nadzieję i otuchę
dla wszystkich dotkniętych chorobą i ich bliskich. Pokazuje, że życie
z CHAD to nie tylko pasmo cierpień, ale może być też piękne. Jako osoba
z CHAD jest niezwykle wrażliwa i znacznie mocniej odbiera otaczający
ją świat. Bywa to smutne, a zarazem niesamowite i pociągające.
Książka napisana barwnym poetyckim językiem trafia prosto w serce. Będzie cenną
lekcją, zarówno dla osób zmagających się z tą chorobą, jak i tych,
którzy chcą zgłębić temat.
Kay Redfield
Jamison, Niespokojny umysł. Pamiętnik nastrojów i szaleństwa
Wraz z końcem przerwy wakacyjnej wracam do pisania.
Sporo się u mnie ostatnio dzieje, ciężko znaleźć chwilę, żeby zebrać myśli.
Nowe studia, nowe miasto, nowi ludzie. W pewnym sensie też nowa ja. Nieraz
się zastanawiam, jak to jest, że w każdym miejscu zostawiamy cząstkę
siebie. Jak to możliwe, że w każdym miejscu coś zostawiamy, a jednocześnie
życie toczy się dalej. Ludzie, miejsca, wspomnienia i emocje, które nam
towarzyszyły już na zawsze zostaną związane z tym miejscem. Niekiedy mam
wrażenie, że czas biegnie zbyt szybko. Że to, co dobre, zbyt szybko mija
i pozostaje pustka. Ale właśnie ta pustka jest potrzebna, by odkryć siebie
na nowo.
A co to znaczy odkryć siebie? Gdy pewnego razu przechodziłam
wzdłuż rynku, zaczepił nas chłopiec. Robił wywiad, który potrzebny mu był do
szkolnego projektu, i zadał mojemu znajomemu serię dziwnych i dziwniejszych
pytań. Jedno z nich brzmiało: „Kim chcesz być w przyszłości?”
Zazwyczaj wtedy nasze myśli wędrują ku różnym podniosłym ideom. Lekarzem,
prawnikiem, architektem, księgowym. Chcę pomagać ludziom, chcę być sławny, chcę
być szanowany. Ale czy te pragnienia nie przysłaniają nam czegoś istotnego? Tutaj, co mnie
zastanowiło, padła po prostu odpowiedź: „sobą”. Można pomyśleć, ot nic
nadzwyczajnego. Tylko kiedy tak naprawdę jesteśmy sobą? Przy rodzicach? Na
uczelni? w pracy? Wśród znajomych? Każda sytuacja to pewien zestaw
oczekiwań, pewna rola, jak w teatrze. Posłuszna córka, dobra koleżanka,
pracownik starający się o awans, kumpel próbujący zaimponować znajomym. A gdzie
jest miejsce na to „ja” prawdziwe?
Nieżyjący już ks. Pawlukiewicz użył
symbolicznego obrazu. Dopiero, gdy wejdziemy do szafy, pobędziemy sami
w swoim towarzystwie i znajdziemy chwilę na refleksję, wtedy jesteśmy
sobą. Często boimy się tego, bo mogą dojść do głosu rzeczy dawno zapomniane. W codziennym zabieganiu ciężko jest wygospodarować ten czas na „wejście do szafy". Ale może warto?
Czasem odnoszę jednak wrażenie, że nie da mi się już pomóc.
Wytrzymuję tylko dzięki swojej wewnętrznej sile. Nie wiem, skąd ją czerpię.
Gdyby nie ona, już dawno skończyłabym jak Otylia – z nieudaną próbą
samobójczą i psychoterapiami na koncie. Różnica pomiędzy nami polega chyba
na tym, że ja wbrew pozorom kocham życie.
Gdy tylko usłyszałam o tej książce, wiedziałam, że
muszę ją mieć. Marcel Moss jeszcze nigdy mnie nie zawiódł, a dodatkowo tematyka
nawiązująca do Belfra – jednego z niewielu seriali, który mnie naprawdę
wciągnął. Czy słusznie spodziewałam się czegoś naprawdę świetnego?
Prestiżowe warszawskie liceum jak wszystkie inne szkoły ma
swoje mroczne tajemnice. Autor odsłania problemy nastolatków, których dorośli
często nie dostrzegają, albo po prostu nie rozumieją. W szkole dochodzi do
tragedii. Na samym początku dowiadujemy się, że dwoje uczniów popełnia razem
samobójstwo. Otylia, która była w szkole nielubiana, i Alan –
popularny chłopak i kapitan drużyny siatkówki. Co ich do tego popchnęło?
Jaka mroczna historia się za tym kryje? Ich przyjaciółka Marta, głęboko
poruszona tragedią, postanawia dotrzeć do prawdy. Okaże się, że nawet ona nie
wie wszystkiego. A może nie wie zupełnie nic?
Rywalizacja między ludźmi jest teraz wyjątkowo zacięta.
(...). Wszyscy marzą o tym, by wyróżnić się w tłumie ślepo
podążającym za tym samym. Social media tworzą wizję idealnego świata, który
tylko nasila kompleksy młodych, uzmysławia im, że nie mogą mieć słabości,
i sprawia, że pragną czegoś, co nie istnieje.
Powieść ma bardzo rozbudowaną fabułę. Dzieje się tyle, że
trudno się oderwać nawet na moment. Narracja w pierwszej osobie, krótkie
rozdziały i częste przeskakiwanie między poszczególnymi wątkami to jest
to, co sprawia, że książkę czyta się szybko i bez wysiłku. Poszczególne
wątki, choć na początku wydaje się ich dużo, z czasem łączą się w spójną
całość, by pod koniec zafundować nam niemały szok. I pozostawić w oczekiwaniu
na kontynuację.
W książce mamy wielu bohaterów. Nastolatkowie i nie
tylko. Mają problemy, o których tyle się mówi, ale niewiele działań
podejmuje, by im zaradzić. Ta lektura uświadamia nam, że często młodzi ludzie są zostawieni sami sobie z ich problemami i niezrozumiani. A gdy nie
mają w nikim oparcia, może mieć to tragiczne konsekwencje. Choć o bohaterach
czyta się ciekawie, to niekiedy miałam wrażenie, że mi się zlewają i są
zbyt podobni do siebie.
Mam mieszane uczucia. Zabrakło mi w tej książce emocji.
Były co prawda momenty, w których serce przyspiesza, ale jak na thriller
zdecydowanie za mało. Książka miała bardzo mocny wydźwięk, ale nie przemówiła
do mnie tak jak inne pozycje tego autora. Czy warto przeczytać? Zdecydowanie
tak. Dla młodzieży jest to pozycja obowiązkowa. Warto po nią sięgnąć chociażby
ze względu na aktualną tematykę i ciekawe podejście do problemów
nastolatków.
Kiedy ludzie robią coś okropnego, chcemy zrozumieć. Po
niewypowiedzianych czynach pragniemy odpowiedzi. (...). Chcemy wiedzieć,
dlaczego. Oczywiście, że tak. Wszystkie te czyny są szokujące i odrażające.
Nie mają dla nas sensu. W naszym pragnieniu zrozumienia kryje się
intensywne pragnienie odsunięcia się od samego aktu, żeby nie czuć się nijak
połączonym z tym koszmarem.
Tym razem zdjęcia nie zrobiłam, ale o książce i tak Wam
opowiem, bo czekałam na nią długo, ale było warto. Zauważyłam, że zbiera ona
różne oceny – albo bardzo niskie, albo bardzo wysokie. Jak każdy thriller
psychologiczny albo trafia do czytelnika albo nie. Dla mnie ta książka okazała
się świetną lekturą. Lubię książki poruszające temat psychoterapii, ale rzadko
trafiam na dobre tytuły. Ta takim właśnie była.
Ruth doświadczyła tragedii jaką jest zaginięcie syna.
Pewnego dnia do jej gabinetu trafia chłopiec, który bardzo go przypomina.
Zamiast przekazać go innemu terapeucie sama decyduje się mu pomóc z jego
traumą. Jednocześnie do głosu ciągle dochodzi ból po stracie dziecka. Czy to
wszystko nie skończy się tragedią dla któregoś z tych dwojga?
– Wciąż przynosił mi kwiaty – prycha z kpiną. – Zawsze
był przy mnie. Chodził za mną jak pies. Spierdalaj, tak mu powiedziałam. I zabierz
te swoje róże ze sobą. Zbędny balast – powtarza zajadle żując gumę. Zakłada
ręce na piersi. – Lepiej jest mi samej.
Ruth jest doświadczoną terapeutką, ale też matką dwójki
dzieci. Caroline i Tom, choć traktowani tak samo, różnie radzą sobie
w życiu. Caroline zawsze otacza się kręgiem znajomych, a jej brat od
samego początku ma problemy z rówieśnikami. Przyglądamy się bezradności
matki, która choć stara się zrobić wszystko, co w jej mocy, nie potrafi
temu zaradzić w żaden sposób. Z niepokojem wyczekujemy na finał losów
chłopca.
Druga płaszczyzna akcji to życie zawodowe bohaterki. Pracuje
ona z kilkoma trudnymi pacjentami, w tym z Danem, który bardzo
przypomina jej syna. Obserwujemy relację tych dwojga z niepokojem
wyczekując, jak ona się rozwinie.
Terapeutka to powieść psychologiczna z ciekawą i niebanalną
fabułą. Zostajemy zabrani w świat bohaterów, w którym niczego nie
można być pewnym. Napisana prostym językiem, ale zrozumiale przedstawione są
w niej różne procesy psychologiczne. Książka wciągnęła mnie bez reszty. Fanom
thrillerów psychologicznych zdecydowanie polecam.
Jednocześnie tak bardzo potrzebując drugiego człowieka
Czy ktoś może wyjaśnić zatem
Jak zrozumieć mechanizmy rządzące tym światem?
_________
Też czasem macie wrażenie, że internet zamiast ułatwiać
komunikację, niekiedy utrudnia ją? Co by się stało, gdyby na jakiś czas komunikatorów internetowych zabrakło? Czy nasze relacje wyglądałyby inaczej? Lepiej?
Świat jest pełen ludzi, którzy mają jakieś tajemnice.
w gruncie rzeczy nikt nie jest tym, na kogo wygląda.
„Ostatni lot" to kolejny thriller psychologiczny, który
stał się hitem. Książka polecana na Instagramie, złego słowa o niej nie
słyszałam. Musiałam sprawdzić i ja, co takiego w niej jest.
Claire wydaje się mieć idealne życie. Jest żoną bogatego
i znanego polityka. O Evie nie wiemy nic. Dwie kobiety, które chcą
uciec przed przeszłością, przypadkiem się spotykają. I wtedy nadarza się
ku temu okazja. Postanawiają sobie w tej ucieczce pomóc i wymieniają
się biletami lotniczymi. Czy uda im się tak po prostu zostawić za sobą bagaż
dotychczasowych doświadczeń i zacząć nowe życie z czystą kartą?
Teraz widzę, że właśnie tak rozumują przestępcy. Wmawiamy
sobie, że inni przyparli nas do muru, a my tylko reagowaliśmy,
współdziałaliśmy i walczyliśmy o przetrwanie. I jesteśmy tak
przekonujący, że w końcu zaczynamy sami w to wierzyć.
Dużym plusem była nieprzewidywalna fabuła. Zaczynając tę
książkę zupełnie nie wiedziałam, co może się wydarzyć. Stopniowo zagłębiamy się
w przeszłość bohaterek poszukując tam odpowiedzi na pytanie, co skłoniło
je do tak dramatycznego kroku, jakim była ucieczka przez zamianę miejsc w samolotach.
Poznając trudną przeszłość bohaterek szukamy też odpowiedzi na pytanie, czym
właściwie jest tożsamość, jak determinuje nasze życie i czy jest sposób,
by od niej uciec zostawiając przeszłość za sobą.
Pochwała należy się autorce za wykreowanie postaci
bohaterek. Claire jako ofiara przemocy domowej opowiada o swoich
przeżyciach tak przekonująco, że z przejęciem czytamy o jej sytuacji.
Eva również ma bagaż doświadczeń. Błędy przeszłości, które zdeterminowały całe
dalsze życie. Nie wszystko da się naprawić.
Choć fabuła mnie zaciekawiła, to tempo narracji było dla
mnie zbyt wolne. Czekałam na to, co wydarzy się dalej, ale napięcia w książce
mi brakowało. Dopiero pod koniec zaczyna się więcej dziać i wtedy się
wciągnęłam na dobre. Sama końcówka zaskoczyła mnie pozytywnie. Było kilka
zwrotów akcji i niespodzianek.
Ostatni lot to wielowątkowy i prowokujący do myślenia
thriller psychologiczny. Historia jest ciekawa, choć jej potencjał moim zdaniem
nie został w pełni wykorzystany. Brakowało mi napięcia, które sprawia, że
z niecierpliwością przewraca się kolejne strony.
Porto jest miastem, które stopniowo popada w ruinę,
może dlatego czuję się tu tak dobrze: idealnie oddaje to, co dzieje się z moją
duszą.
Tej książki byłam ciekawa, od kiedy zobaczyłam pierwsze
zapowiedzi. Z twórczością p. Magdy Stachuli już zdążyłam się zaprzyjaźnić
i fanom thrillerów psychologicznych nie trzeba jej przedstawiać. „Idealna",
„Trzecia", „W pułapce" i „Oszukana" zrobiły na mnie dobre
wrażenie, więc względem jej nowej książki miałam ogromne oczekiwania. Czy
i tym razem trafiła w moje gusta?
Anitę i Adama znamy z "Idealnej". Do
idealnego małżeństwa im daleko. Po burzliwym czasie, jaki mają za sobą,
trudnych doświadczeniach i bezskutecznych staraniach o dziecko
w końcu im się udaje. Mogłoby się wydawać, że wreszcie ich życie zacznie
się układać. Jednak historia zatacza koło i Anita znowu jest w niebezpieczeństwie.
Pewnego dnia w jej skrzynce ląduje czerwona koperta z kompletem
bielizny w środku. Mogłaby przypuszczać, że to prezent od męża, gdyby nie
to, że stanik jest o trzy rozmiary za duży. Niby tylko niewinna przesyłka,
ale w jej głowie znowu pojawiają się te same pytania. Kto próbuje ją
zastraszyć? Czy to znowu ta sama osoba? I najważniejsze – co ją czeka tym
razem?
Jak ująć to wszystko w słowa, te myśli, które
przelewają się nieustannie w mojej głowie? Nie potrafię nad nimi
zapanować. A może nie chcę? To one zawsze były moją ucieczką, pozwalały
znaleźć się tam, gdzie w danej chwili chciałam być. Podróżowałam w wyobraźni,
ale czym ona różni się od rzeczywistości. I tu, i tu wszystko trwa
chwilę. Wrażenie, smak, zapach, dotyk mijają bezpowrotnie, jakie więc ma
znaczenie dla wspomnień, czy naprawdę coś przeżyliśmy, czy działo się to
jedynie w naszej głowie?
Anitę i Adama znamy z pierwszej części. O ile
w pierwszej z zapartym tchem śledziłam losy bohaterów, to tutaj nie
zapałałam do nich sympatią. Anita irytowała mnie ciągle rozpaczając jak ciężko
jest jej być matką i narzekając na brak zaangażowania ze strony męża. Z jednej
strony trudno było jej się dziwić – Adam naprawdę nie świecił przykładem
wzorowego męża i ojca. Egoista, dbający tylko o siebie i swoje
potrzeby. Najbardziej zaciekawiła mnie postać Roberta, przyjaciela Anity, ale
jaką rolę odegra w tej historii nie mogę zdradzić.
Zaczyna się całkiem niewinnie. Najpierw przesyłka, potem
niepokojące wiadomości. Na początku akcja toczy się wolno, co w thrillerach
jest typowe. Całość jest dobrze przemyślana. Autorka stopniowo buduje napięcie,
z czasem akcja przyspieszy tak, że książkę trudno będzie odłożyć. Jednak
widziałam dużo podobieństw do pierwszej części i to mi przeszkadzało, bo
nastawiłam się na coś całkiem innego. Za to w połowie zrobiło się ciekawiej, a
zakończenie było naprawdę niezłe.
Czy miłość naprawdę potrafi zmienić życie w piekło? Nad
uczuciami nie zawsze da się zapanować. A to może mieć niekiedy poważne konsekwencje.
Całość historii oceniam dobrze, jednak spodziewałam się po tej
książce czegoś więcej. Więcej emocji, napięcia, zwrotów akcji. Działo się sporo,
ale miałam wrażenie, że niektóre wydarzenia są nieco naciągane i ciężko
było mi się wczuć w tę historię. Poza tym odczuwalne było podobieństwo do
poprzedniej części. Mimo wszystko fanom thrillerów psychologicznych książka się
spodoba. Czyta się szybko i przyjemnie.
Prędzej czy później przychodzi taki dzień, kiedy kończy się
wszystko. Mawiają, że każdy koniec to początek. Ale ja nie lubię zakończeń,
rozstań, pożegnań. Zresztą kto je lubi? Choć po nich życie toczy się po nich
dalej, to już nie jest takie samo. Ludzie, których spotykamy, doświadczenia czy
wyzwania, z jakimi przyjdzie nam się mierzyć, zmieniają nas na zawsze.
Moja promotorka podczas jednego z ostatnich spotkań powiedziała, żeby
próbować odnaleźć siebie. Wszystko, co robimy, w większym lub mniejszym stopniu nas do tego zbliża. Życie jest sumą doświadczeń. Wszystko, co robimy,
w pewien sposób nas kształtuje.
Gdy po trzech latach studiów trzeba spakować swój dobytek,
okazuje się, że jest go o wiele więcej niż na samym początku. Nie tylko różnych
drobiazgów, których stopniowo przybywało w półkach i szufladach, ale
też bagaż doświadczeń jest większy. My jesteśmy bogatsi o różne
wspomnienia. Takie, do których zawsze będziemy z chęcią wracać. Jednak
ostatnie kilka miesięcy zdalnej edukacji nie było łatwe. Każdy student
doświadczył zarówno trudności jak i wielu absurdalnych sytuacji.
1. Jak w pięć minut stać się najszczęśliwszym
człowiekiem
Mieszkam prawie 200 km od Olsztyna. W okresie
epidemicznym połączenie bezpośrednie z mojej miejscowości zostało
zawieszone do odwołania. Nastawiłam się zatem na sześciogodzinną podróż
pociągiem z przesiadką. Taki mamy klimat, ale jakoś trzeba przetrwać.
Dzień przed podróżą jeszcze sprawdziłam połączenia i okazało się, że
autobus bezpośredni od tego dnia już kursuje. Jeszcze nigdy się tak nie
cieszyłam z faktu, że mogę przejechać się tym autobusem. Niesamowite, jak
można się nauczyć cieszyć z małych rzeczy.
2. Powiadają, że poczta u nas powolna
Przez to całe zawirowanie z epidemią dostaliśmy
wytyczne, żeby prace dyplomowe wraz z dokumentami wysłać do dziekanatu
pocztą. Jako że i tak byłam w okolicy, postanowiłam udać się tam
osobiście, bo taka opcja, choć mniej pożądana, też była dopuszczalna. Jednak
gdy w środę wypada dzień pracy wewnętrznej, w czwartek Boże Ciało, a
w piątek okazuje się, że dziekanat jest nieczynny, pozostaje czekać do
poniedziałku, albo... wysłać pocztą. Zależało mi na czasie, a do
poniedziałku zostać nie mogłam, więc wybrałam drugą opcję. Choć przesyłkę
nadałam poleconym priorytetowym w obrębie tego samego miasta, to dopiero
na drugi dzień po doręczeniu dostałam sms z potwierdzeniem i cały
dzień czekałam w niepewności... Cóż, najważniejsze, że w ogóle
dotarła 🤣
3. Gdy jest widoków brak i chce się tylko kląć...
Na ogół na studiach jest ograniczona ilość dopuszczalnych
zaliczeń w ciągu dnia i tygodnia. Chyba że nauczanie jest zdalne
i jest się studentem trzeciego roku, a konieczność wysłania prac
pocztą wymusiła szybsze rozliczenie z uczelnią. Wtedy ograniczeń
ilościowych co do zaliczeń nie ma. Mogą się odbywać we wszystkie dni tygodnia,
łącznie z niedzielą, nawet kilka razy dziennie. Zaś do jednego testu, który
miał trwać 14 minut podchodziliśmy trzy razy przez problemy techniczne.
Przynajmniej na brak emocji nie można było narzekać. 😁W takiej sytuacji głębokiego
sensu nabierają zacytowane wyżej słowa piosenki…
4. Obrona? Tylko w stroju bojowym
Nasza grupa miała to szczęście, że mogliśmy podejść do
obrony w formie tradycyjnej. O ile formą tradycyjną można nazwać
odpowiadanie przez komputer przed komisją znajdującą się w osobnym pokoju.
Oczywiście wymagane były też maseczki i rękawice. Jak do tej pory był to najtrudniejszy
egzamin, przez jaki przyszło mi przechodzić. Nie tyle sam egzamin, co przygotowania
do niego i towarzyszący mu stres. Dość dużo się przygotowywałam, ale gdy
usiadłam na krześle, prawie zapomniałam jak się nazywam i jaki mam numer PESEL
(a było to wymagane podczas logowania) 🤣
Mimo trudności wszystko zakończyło się pomyślnie,
a teraz mogę już na dobre wrócić już do bloga. A już w następnym
poście przedpremierowa recenzja książki, którą wywalczyłam w konkursie.
To coś innego, czym już od dawna się brzydzę – powierzchowne
związki między ludźmi. Nienawidzę relacji, w których nie ma miejsca ani na
miłość, ani na człowieczeństwo. Na żaden rodzaj czułości i bliskości.
w których najważniejsze są władza i chęć zaspokojenia własnych potrzeb. Czy to wystarczy, żeby zabić?
Wybaczcie moją śladową obecność na blogu w ostatnich dniach,
ale będzie tak jeszcze do końca czerwca, bo pisanie pracy i przygotowania
do obrony zajmują dużo czasu. a jednocześnie na półce czeka tyle ciekawych
książek, że ciężko się skupić na obowiązkach 😁Gdy pierwszy raz usłyszałam
o tej książce, już wiedziałam, że to lektura dla mnie. Dużo sobie też po
niej obiecywałam. Czy słusznie?
Nika ma za sobą trudną przeszłość. Tragiczne wydarzenia,
których doświadczyła, nie pozostały bez wpływu na jej psychikę. Gdy już udaje
jej się pewne sprawy uporządkować, przeprowadza się, kupuje pensjonat w Gdyni
i próbuje wieść spokojne i poukładane życie. Ale, jak się okazuje,
czeka ją tam jeszcze niejedna rewelacja z gatunku takich, których lepiej
nie doświadczać. Pewnego wieczoru zauważa, że kobieta wynajmująca u niej pokój
znika razem z zamaskowanym mężczyzną, który zabrał ją do swojego
samochodu, odjechał i ślad po niej zaginął. Ta sytuacja nie daje jej
spokoju. Czy rzeczywiście to widziała, czy tylko jej się wydawało? Może to
efekt uboczny alkoholu i leków? Postanawia sama dotrzeć do prawdy i dowiedzieć
się, kim była tajemnicza kobieta, która na czas pobytu nie podała jej nawet
swoich prawdziwych danych.
Natura jest piękna, ale bywa też brutalna i bezlitosna.
A przede wszystkim zwodnicza. To nie tylko szum morza, śpiew ptaków,
pojawienie się na drzewach młodych pąków wiosną, ale i prawa, jakimi się
rządzi. A niektóre z nich sprowadzają się do krótkiej puenty: wokół
czai się mnóstwo drapieżców – zjadasz albo jesteś zjadany.
Książka ma kilka mocnych stron. Na uwagę zasługują przede
wszystkim ciekawe wątki psychologiczne. Główna bohaterka jest interesującą
postacią. Doświadczyła w swoim życiu prawdziwych dramatów, między innymi
straty osób, które kochała najbardziej i cierpienia spowodowanego
toksyczną relacją z matką. Miewa flashbacki, czyli niekontrolowane migawki
z przeszłości, które przychodzą w nieoczekiwanych momentach i mogą
zaburzyć funkcjonowanie.
Tło dla tej historii było po prostu idealne – opuszczony
pensjonat w Gdyni, nadmorskie widoki i ta, na pozór niezwiastująca
nic złego, cisza po zmroku. Ale nawet tak urokliwa i spokojna okolica ma
swoje mroczne sekrety. I potrafi przyprawić o dreszcze. Do tego
zachwycił mnie styl pisania autorki. Starannie dobrane słowa, ciekawe opisy,
czyta się przyjemnie i można się maksymalnie wciągnąć w opisywaną
rzeczywistość.
Co do samej fabuły – wciąga od samego początku. Śledztwo
prowadzone przez główną bohaterkę cały czas ujawnia jakieś niespodziewane fakty,
a jednocześnie podsyca naszą ciekawość i chęć poznania rozwiązania
tej dziwnej zagadki. Mam mieszane uczucia co do zakończenia, bo spodziewałam
się czegoś mocniejszego, ale i tak było niezłe. I przede wszystkim nie
udało mi się go przewidzieć.
„Bliżej niż myślisz" to jedna z lepszych książek,
jakie miałam przyjemność ostatnio przeczytać. Jeśli ktoś nastawia się na dobry
thriller psychologiczny z ciekawymi wątkami i niebanalną fabułą, to
będzie dobry wybór.
Kiedy miesiąc maj nadchodzi, kupuj bilet do Olsztyna -
śpiewał wokalista zespołu Enej. Autobusy już zapchane, wszyscy jadą do Kortowa.
Biletu niestety nie kupię, bo z powodu epidemii część połączeń autobusowych
pozawieszano. Okazało się jednak, że juwenalia i tak się odbędą. Jak to
możliwe przy zakazie imprez masowych? W tym roku mieliśmy Kortowiadę online.
Choć w niczym to nie zastąpiło imprezy w formie
tradycyjnej, to tradycji stało się zadość nawet w tych ciężkich czasach,
gdy organizowanie imprez masowych jest zakazane. Klucze do bram miasta, jak co roku,
zostały przekazane na ręce studentów przez rektora. Nie podczas parady ulicami
Olsztyna, jak to zawsze miało miejsce, ale wszystko zgodnie z zaleceniami
i w maseczkach. Zobaczyliśmy też wspomnienia z parady z poprzednich
lat.
Pierwszego dnia zagrał nam Dj Omen, który choć trochę dał
nam poczuć klimat „grubej imprezy” jak to określił. Zachęcał, by pogłośnić
muzykę i poznać swoich sąsiadów. Drugiego dnia zagrał dla nas duet Karaś
/Rogucki. Usłyszeliśmy kilka kawałków z ich najnowszej płyty „Ostatni
bastion romantyzmu”, która swoją premierę miała w walentynki tego roku. Choć
album powstał jeszcze przed wybuchem pandemii, klimat tych utworów idealnie współgra
z obecną sytuacją jaka panuje na świecie, a ich odbiór teraz ma zupełnie nowy
wymiar. Miłość jest lekarstwem na wszelkie zarazy, na niebezpieczeństwa, na zepsucie
tego świata – chcą nam przekazać artyści. A bliskie relacje mogą pomóc na
wszystko.
Spotkaliśmy się wirtualnie z kilkoma wokalistami
i prezenterami, którzy byli obecni na minionych edycjach Kortowiady, żeby
powspominać. Usłyszeliśmy kilka ciekawostek. Zobaczyliśmy pustą Górkę i plażę
Kortowską. Serce pęka, gdy patrzy się na te miejsca, które o tej porze co
roku tętnią życiem, teraz zupełnie puste. Choć nie pod sceną, a tylko przed
ekranami, wszyscy się połączyliśmy, żeby wspólnie uczestniczyć w tej „grubej
imprezie”. Niektórzy w swoich pokojach w akademikach, inni w domach
w różnych miejscach Polski.
Oczywiście nie mogło też zabraknąć zespołu Enej. Tym razem
usłyszeliśmy ich nie z Górki Kortowskiej, ale z Biblioteki
Uniwersyteckiej. Wybrzmiał hymn Kortowiady, by tradycji stało się zadość. Usłyszeliśmy
też kilka innych kawałków.
A może to ostatni raz
Może to ostatnie promienie słońca
Będziemy walczyć do końca
Jakoś inaczej zabrzmiały te słowa tego wieczoru. Ale mam
nadzieję, ze to nie ostatni raz. Że za rok będziemy mogli spotkać się w jedynym
słusznym miejscu, czyli na górce. I że jak co roku spadnie deszcz, którego
teraz podobno zabrakło, a Kortowo za rok o tej porze znowu będzie tętnić
życiem. Niesamowite jest to, że wszyscy potrafimy się zjednoczyć w tych
trudnych czasach.