czwartek, 27 maja 2021

O randce z Oskarem słów kilka

(...) nie ma czegoś takiego jak szczęśliwe zakończenie. Są jedynie próby radzenia sobie z kolejnymi dramatami.

Pewnie zastanawiacie się, skąd taki tytuł, gdy mam zamiar pisać recenzję. Gdy zapowiedziałam na moim Instagramie, że końcu dorwałam tę książkę i mam zamiar napisać recenzję, autor życzył mi udanej randki z Oskarem. A dzisiaj właśnie podzielę się pikantnymi szczegółami dotyczącymi tej randki.

Przez długi czas nie mogłam się zabrać za czytanie żadnej książki. Aż do momentu, gdy na półce w bibliotece zobaczyłam „Obsesję" i nie mogłam się powstrzymać.... Chciałam ją przeczytać już gdy pojawiła się zapowiedź. W trakcie czytania okazało się, że jest to druga cześć serii o przygodach Oskara, ale nie przeszkadzało mi to w lekturze. Natomiast niedługo będzie miała miejsce premiera trzeciej.

Co byście czuli, gdyby wasza ukochana osoba nagle odeszła? Albo, co gorsze, została brutalnie zamordowana na waszych oczach? Konsekwencje dla psychiki mogą być odczuwalne jeszcze na długo po takim zdarzeniu. A w przypadku naszego bohatera – ciągle dawać o sobie znać. Nie tylko on odczuwa swój ból – stanowi również zagrożenie dla innych. Szczególnie dla młodych, ładnych dziewczyn o blond włosach i turkusowych oczach. Gdy już taka wpadnie w jego ręce, to jedno jest pewne – nie będzie z nią dobrze. Oskar siedem lat temu opuścił klinikę psychiatryczną pod warunkiem, że będzie regularnie chodził na spotkania z psychiatrą. Swojej pani doktor nie darzy sympatią, wręcz przeciwnie – myśli, co zrobić, by móc zakończyć te sesje. Ile zła może spowodować jeden nieszczęśliwy człowiek, którego miłość jest silniejsza niż śmierć? Jak długo może trwać taki stan?  Czy możliwe jest normalne funkcjonowanie po traumie? Czy może jednak obsesja będzie ciągle wygrywać?

Luiza nie była gotowa i choć jej nagość wywoływała we mnie silne podniecenie, musiałem się powstrzymać. Nie chciałem, żeby wzięła mnie za gbura, który rzuca się na nią od razu, tylko dlatego, że coś nas kiedyś łączyło. Zdobycie jej ciała było sprawą drugorzędną. Najpierw musiałem ponownie zdobyć jej duszę.

Muszę przyznać, że mam mieszane odczucia co do tej lektury. Pewnie dlatego, że jest to kontynuacja serii i nie mogłam przyjrzeć się bohaterowi od początku tej historii. Jednak moim zdaniem jego konstrukcja nie jest dość przekonująca. Oczekiwałam, że bardziej wczuję się w jego postać, sama poczuję się jak obsesyjny porywacz i zrozumiem jego motywację. Tymczasem Oskar mnie nieco irytował i nie mogłam wejść do jego głowy. Wiedziałam tylko tyle, że nic poza Luizą się nie liczy. Swojej obsesyjnej i trudnej miłości jest gotów podporządkować wszystko. Zupełnie nie zważał na konsekwencje. Zachowywał się lekkomyślnie, choć był profesjonalistą w swoim „fachu".

Sam pomysł na fabułę zasługuje na pochwałę. Sięgając po powieść, której głównym bohaterem jest psychopatyczny pisarz, spodziewałam się, że będzie to coś oryginalnego. Tak też było, choć książka nie spełniła do końca moich oczekiwań. Zachowanie Oskara było w dużej ilości przypadków przewidywalne, co czyniło lekturę nieco monotonną. Choć było kilka momentów, kiedy jego plany wymykały się spod kontroli i wtedy robiło się naprawdę ciekawie. Również zakończenie mnie zaskoczyło pozytywnie. A na sam koniec dostajemy taki zwrot akcji, że chciałoby się od razu sięgnąć po kolejną część... Mimo że przez całą powieść moje uczucia co do Oskara były ambiwalentne, na koniec naprawdę zaczęłam się o niego niepokoić. I muszę wiedzieć, co będzie w kolejnej części.

Warto wspomnieć, że uwielbiam styl autora. Jest to już kolejna jego książka, a i tym razem się nie zawiodłam. Mimo ciężkiej tematyki czyta się szybko i przyjemnie. Nie brakuje również poczucia humoru.

Książkę polecam, jeśli ktoś lubi thrillery. Z pewnością nie będzie to zmarnowany czas.

Moja ocena: 6/10


Adrian Bednarek, Obsesja (t.2)

Ilość stron: 541

Wydawnictwo: Novae Res

Data premiery: 2.09.2020

sobota, 1 maja 2021

Żabkowe opowieści #3, czyli o zboczeniach zawodowych i ważeniu bananów słów kilka

Już gdy zaczynałam pracę, stwierdziłam, że Żabka to nie tylko miejsce pracy – to przede wszystkim styl życia. Kolejne miesiące pracy tylko utwierdziły mnie w tym przekonaniu. Choć  dostaję tam niezły wycisk i są takie momenty, gdy mam ochotę oświadczyć, że rzucam tę pracę, trzasnąć drzwiami i wyjść, to jednak na nic bym tego nie zamieniła. Bo żeby robić coś przez osiem godzin dziennie, trzeba to choć trochę lubić. A Żabki przecież nie da się nie lubić. Tam życie toczy się swoim rytmem…


Są pytania, na które ciężko znaleźć odpowiedź...

Każdy zawód sprawia, że człowiek ma różne zboczenia zawodowe. Praca w sklepie ma to do siebie, że chcąc nie chcąc obserwujesz ludzi, poznajesz ich nawyki i zapamiętasz mnóstwo rzeczy, których pamiętać nie musisz, bo co prawda nie zmienią twojego życia, ale mimowolnie zostają w głowie. Na przykład to, że pewna starsza pani uwielbia batoniki czekoladowe i będzie zawiedziona, gdy ich akurat zabraknie. Z kolei pan, który przychodzi średnio trzy razy dziennie weźmie Perłę z lodówki i batonika kokosowego. Inny z kolei przyniesie cztery butelki po Tatrze i kupi cztery Tatry w butelce. Natomiast dziewczyna z rudymi włosami kupi zielone Heetsy i dużo słodyczy, przy czym będzie ciężko jej się zdecydować, co wybrać tym razem. A chłopak, który zazwyczaj przychodzi po kanapkę albo bagietkę będzie miał aplikację i trzeba mu przypomnieć, żeby ją zeskanował. I tak dalej... Ile ludzi, tyle dylematów. Jedni mają już sprecyzowane plany zakupowe, wchodzą i wychodzą, jeszcze zanim zdążę wydrukować paragon i się pożegnać. Inni proszą o pomoc w znalezieniu konkretnej rzeczy. Jeszcze inni wchodzą tak zajęci rozmową telefoniczną, że nie zauważają mojej obecności nawet gdy podchodzą do kasy. A niektórzy mają tak długi proces decyzyjny, że oglądają cały dostępny asortyment z wszystkich półek tylko po to, by w końcu wybrać jedną rzecz i wyjść.

Myślisz, że gdy pracujesz w tym samym sklepie już siódmy miesiąc nic, ani tym bardziej nikt, nie może cię zaskoczyć. Wiesz co trzeba robić i kiedy. Starasz się rano przyjść punktualnie, bo pan z pieczywem lubi przyjeżdżać kilka minut przed czasem. Wykształciłeś niesamowitą umiejętność pracy pod presją czasu, zwłaszcza, gdy w niedzielę trzeba zrobić jednocześnie trzy różnej wielkości hot dogi z różnymi sosami i parówkami, a do tego trzy kawy, obsłużyć kilkuosobową kolejkę, a w tak zwanym międzyczasie jeszcze uzupełnić towar na półkach i sprzątnąć zaplecze. Ale jeśli myślisz, że wtedy już nic cię nie zaskoczy, to jesteś w błędzie.

Pewnego dnia przyjdzie taki klient, który zada ci pytanie, na które mimo tak dużej wiedzy o asortymencie, o ludzkich zwyczajach i przede wszystkim tak dużego doświadczenia nie będziesz znać odpowiedzi – „Niech pani na mnie spojrzy i powie, co ja mógłbym wypić, żeby się dobrze czuć?”

 

Bo u was to tylko piwo można kupić

Pewnego razu przyszła pani, która zawsze wymienia butelki po piwie na butelki z piwem. Tym razem jednak wzięła tylko opakowanie jajek, po czym zapytała mnie jeszcze czy mamy na mrożonkach zupę pieczarkową. Po szybkim przejrzeniu zawartości lodówki byłam zmuszona ją rozczarować i powiedzieć, że niestety nie mamy.

– Raz przyszłam nie po piwo… ale wygląda na to, że u was to tylko piwo można kupić – podsumowała śmiejąc się.

Cóż… zupa zupą, ale na brak piwa klienci nie mogą narzekać.

 

Grunt to dobrze wydać resztę

Nawet pomimo ogromnej wiedzy i doświadczenia człowiekowi zdarzają się błędy. Czasami jednak da się nad tym przejść do porządku dziennego i obrócić wszystko w żart.

Sprzedawałam tego dnia już chyba piątą paczkę Winstonów niebieskich. Co przychodził człowiek, to dawał 20 złotych, papierosy kosztują 13,99, więc wydawałam 6 złotych i grosz i wszystko się zgadzało. W końcu znowu chłopak przyszedł po Winstony, ale tym razem kończył mi się papier  drukarce fiskalnej. Zapłacił więc za papierosy, ale nie udało mi się w całości wydrukować paragonu, więc zapytałam, czy może być bez i wydałam mu te sześć złotych reszty z groszem. Stwierdził, że nie ma problemu, po czym zamiast odejść od kasy, dalej stał i myślał.

– A ta reszta to dla mnie? – zapytał po chwili namysłu.

– Tak, przecież zapłacił pan 13,99 ­– zastanowiłam się.

– Ale ja płaciłem kartą – powiedział, przyglądając mi się nieufnie.

Cóż, uczciwy człowiek, nie chciał zarobić... Zreflektowałam się, przeprosiłam go i zabrałam pieniądze, co wywołało jego rozbawienie. 

Banany podrożały?

Są rzeczy, których się nie zapomina. Są też sytuacje, które wywołują ogólną wesołość i przez to pamięta się je bardzo, bardzo długo.

Podliczałam pewnemu panu zakupy. Gawędził sobie z szefem jak to zwykle bywa, a ja się im przysłuchiwałam, od czasu do czasu coś wtrącając. Aż w końcu przyszło mi zważyć banany. Podczas wykonywania tej skomplikowanej czynności jestem niezwykle uważna, bo nieraz już się zdarzyło, że klient po odejściu od kasy wracał i skarżył się, że banany strasznie podrożały. Bywa, że zamiast przycisku „waga” wcisnę „ilość” i tym samym zapiszę cały kilogram.

Tym razem wykazałam się ogromną bystrością, ale zorientowałam się dopiero, gdy szef zaczął się śmiać, że ważę banany... jednocześnie trzymając na nich rękę. Waga zgłupiała, ja też i wszyscy śmialiśmy się z mojego wynalazku.


Nazbierało się tego dużo więcej, ale na dzisiaj tyle. Może będę pisać krócej i częściej?

Poprzednie części znajdziecie tutaj:

O tym, jak zostałam dziewczyną z Żabki i dlaczego kocham swoją pracę

O tym, jak radzić sobie w sytuacjach kryzysowych, czyli Żabkowe opowieści #2