sobota, 30 marca 2019

Olsztyn znany i nieznany - Muzeum Warmii i Mazur

pomnik Mikołaja Kopernika
Obowiązkowym punktem na trasie wycieczkowej zwiedzających nasze miasto powinno być Muzeum Warmii i Mazur. Szczególnie w sezonie wiosenno-letnim, gdy tylko zaczyna się robić cieplej, na Starówce można spotkać coraz większe grupki wycieczkowiczów fotografujących się przy pomniku Mikołaja Kopernika, a chętnych do zwiedzania zamku też znajduje się mnóstwo.
Muzeum Warmii i Mazur znajduje się w Zamku Kapituły Warmińskiej. Najlepiej jest odwiedzić go w sezonie czyli od czerwca do września, bo wtedy jest możliwość wejścia na wieżę. Ja niestety tam nie byłam, więc czeka mnie jeszcze jedna wycieczka 😊
Zamek Kapituły Warmińskiej w Olsztynie






Zamek przez wieki stanowił serce miasta. Został wybudowany w połowie XIV wieku w stylu gotyckim przez kapitułę warmińską, która była jego właścicielem do roku 1772. Zamek pełnił funkcje obronne oraz był siedzibą m. in. administratora dóbr kapituły.
Najsławniejszym mieszkańcem zamku był Mikołaj Kopernik, który pełnił obowiązki administratora w latach 1516–1521. W dawnym refektarzu oraz komnacie administratora znajdują się unikalne sklepienia kryształowe datowane na ok. 1520 rok. W Muzeum Warmii i Mazur, które obecnie się w nim znajduje można zobaczyć kilka ciekawych wystaw i dowiedzieć się więcej o historii Olsztyna.
Widok od strony dziedzińca
Miniatura zamku znajdująca się w muzeum

           Mikołaj Kopernik mieszkaniec zamku olsztyńskiego — wystawa stała
W latach 1516 - 1521 w północno-wschodnim skrzydle zamku mieszkał i prowadził swoje badania Mikołaj Kopernik. Był administratorem zamku i przygotowywał obronę Olsztyna przed najazdem krzyżackim. Dlatego też w muzeum zobaczymy wiele eksponatów należących kiedyś do niego i informacji na temat tego wybitnego naukowca.
eksponaty w części poświęconej Kopernikowi
         Na początku zwiedzania będziecie mogli zobaczyć tablicę doświadczalną Mikołaja Kopernika, która zachowała się na jednej ze ścian zamku. Została wykonana własnoręcznie wykonana przez astronoma zapewne na przełomie 1516 i 1517 roku. Umożliwiała graficzne przedstawienie momentu równonocy wiosennej.
Także tu, w murach olsztyńskiego zamku, genialny naukowiec spisał tekst pierwszej księgi „De revolutionibus…”— dzieła swego życia, które „wstrzymało Słońce i pchnęło z posad Ziemię”.

„De revolutionibus…” Mikołaja Kopernika
          A święci milczą — Warmińska rzeźba ludowa ze zbiorów MWiM - wystawa czasowa
Tutaj zobaczyłam dziewiętnastowieczne rzeźby ludowe przedstawiające świętych.

W służbie niepodległości. Telegramy patriotyczne 1895-1939 - wystawa czasowa
Na tej wystawie obejrzałam prezentację multimedialną dotyczącą historii zmian granic Polski. W tej części można przybliżyć czy przypomnieć sobie fakty dotyczące historii Polski oraz osoby, które odegrały w niej ważną rolę jak Tadeusz Kościuszko. Ich podobizny umieszczano na ozdobnych blankietach listowych, wydawanych od 1895 do 1939 r. „ku pokrzepieniu serc”. Wysyłane były z życzeniami zarówno przez chłopów, mieszczan jak i przedstawicieli ziemiaństwa. Ich bogata symbolika narodowa pokazuje, jak kształtowała się w okresie zaborów wyobraźnia historyczna Polaków.

kolekcja pocztówek ze słowami "Mazurka Dąbrowskiego"



 „Gazeta Olsztyńska” — wystawa czasowa
Tutaj miałam okazję przybliżyć sobie fakty dotyczące najważniejszego olsztyńskiego czasopisma. „Gazeta Olsztyńska”, kultywująca polską świadomość narodową i polski język, jest niezwykle ważna dla dziejów Olsztyna i regionu. Mogłam też samodzielnie wypróbować starą technologię drukarską, czego efektem jest poniższa pocztówka.

Zatem jeśli chcecie produktywnie spędzić wolny czas, a przy okazji dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy, to muzeum Warmii i Mazur jest dobrą alternatywą. w porównaniu z innymi miejscami, które można odwiedzić w wolnym czasie, bilety tutaj są niedrogie — w zamian dostajemy tyle czasu na zwiedzanie ile nam potrzeba, by zaspokoić głód wiedzy 😊 Warto więc tę możliwość wykorzystać.
       W najbliższym czasie planuję też wycieczkę do Warszawy i do Gdańska. Choć jak widać, nie zawsze trzeba odbywać dalekie podróże, by zobaczyć coś ciekawego. Czasami to, czego szukamy, jest bliżej niż nam się wydaje. Taka dygresja na koniec 😊 Miłego dnia. 

środa, 27 marca 2019

„Tysiąc odłamków ciebie", Claudia Gray — recenzja książki

Skończyłam właśnie książkę „Tysiąc odłamków ciebie", która jest początkiem trzytomowej serii Claudii Gray. Na początku przeczytałam tom drugi, co nie było najlepszym rozwiązaniem, ale jako pierwszy wpadł mi w ręce i co tu dużo mówić... nie wytrzymałam. Mogę zatem powiedzieć trochę więcej czego możecie się po tej serii spodziewać.

Poranek przypominał niezliczone wcześniejsze poranki w moim życiu. Tata robił gofry z jagodami (tyle, że w błyszczącym zielonym kapeluszu z zeszłego wieczora); Josie opowiadała wyjątkowo skomplikowany sen, jak zawsze; mama miała na sobie strój do jogi, chociaż reszta z nas była jeszcze w piżamach, ponieważ nawet w Nowy Rok wstała o świecie na powitanie słońca. Ale tym razem jednocześnie przeżywałam to i patrzyłam na to z punktu widzenia kogoś, kto wie, jak to jest utracić takie chwile. Wcześniej nie rozumiałam, jak piękna może być codzienność.

       Jeśli o mnie chodzi to jest coś, czego zupełnie się nie spodziewałam. Sięgając po pierwszą książkę tej serii miałam ochotę przeczytać coś lekkiego, niezobowiązującego i przede wszystkim niedługiego — wspominałam już, że zawsze mam mniej czasu niż bym chciała. Ale gdy już zaczęłam czytać, było za późno. Wiedziałam, że się nie oderwę, dopóki nie skończę tej serii.
W tym poście chciałabym skupić się jednak na pierwszej części. Pierwsze, o czym należy wspomnieć, to postaci bohaterów. Chyba to jest to, za co najbardziej lubię te serię, choć tych rzeczy jest mnóstwo i ciężko zdecydować. Każdy z bohaterów jest tak charakterystyczny, że nie da się nie lubić, jednocześnie mając przy tym swoje słabości i wady, co czyni go bardziej rzeczywistym. Cały czas miałam wrażenie, jakbym była częścią wykreowanego w tej książce świata i równocześnie z nimi przeżywała tę przygodę.
       Marguerite czasami bywa irytująca. Szczególnie na początku, gdy wydaje jej się, że może zbawić świat i wraz ze swoim przyjacielem Theo rzuca się w pogoń za Paulem, który został oskarżony o morderstwo jej ojca. Mało tego — jest to pogoń między wymiarami, tym bardziej ryzykowna, że nie ma żadnej pewności, że uda jej się przenieść gdziekolwiek z pomocą nietestowanego jeszcze Firebirda, a co dopiero wrócić. Mimo wszystko polubiłam ją z tą jej zdolnością do aktów heroicznej odwagi, której nie raz jeszcze byłam świadkiem. Poza tym Meg jest niesamowicie uparta i nic nie jest w stanie jej odwieść od zamierzonego celu. We wszystkim co ją otacza potrafi dostrzec piękno i ma duszę artystki, a jej obrazy zawsze odzwierciedlają rzeczywistość taką jaką jest.
Theo Beck jest ironiczny i nawet najbardziej napiętą sytuację potrafi obrócić w żart. Jego swobodny, nonszalancki sposób bycia połączony ze specyficznym stylem ubierania się tworzą postać, której nie sposób nie zapamiętać. Sama przyłapałam się kilka razy na tym, że śmieję się z jego zachowania czy żartów. Pewność siebie, jaka go wyróżnia pozwala mu flirtować z każdą napotkaną kobietą. Nie oszczędził nawet ciotki Meg, ale już więcej nic nie mówię 😀
Jest jeszcze Paul. Cichy i niepozorny. Choć niepozorny może być tu niewłaściwym określeniem, zważywszy na to, że jest wysoki i dobrze zbudowany. Niewiele się odzywa, ale za to jego słowa zawsze są przemyślane. Gdy dzieje się coś, czego przyczyn nie rozumie, czuje się zagubiony i jego natura naukowca sprawia, że zaczyna to analizować. Zarówno Paul jak i Theo studiują fizykę pod kierunkiem rodziców Meg.
Czego nauczą ich doświadczenia z podróży między alternatywnymi wymiarami? Jak bardzo wpłyną na nich ich wersje widziane w innych wymiarach i czego się o sobie dowiedzą? Czy zakochanie się w kimś w innym wymiarze oznacza, że kocha się też osobę ze swojego wymiaru? Co łączy te wszystkie wersje i jak to wytłumaczyć? Na te pytania będziecie mieli okazję razem z nimi poszukać odpowiedzi.
Jeśli chodzi o rozwój wydarzeń, to muszę przyznać, że początek mnie troszkę rozczarował. To, że Marguerite wraz z Theo rzuciła się do sąsiedniego wymiaru, by znaleźć Paula wydało mi się trochę nieprzemyślane i dziecinne. Posądzenie Paula o zabójstwo jej ojca też do mnie nie trafiło, bo od początku miałam wątpliwości czy rzeczywiście nim jest. Początek głównie wokół tego się skupia i wydał mi się przez to odrobinę nudny. Potem już jednak czytałam z większym zainteresowaniem. Zaś w ostatnich kilku rozdziałach akcja tak  nabiera tempa, że nie sposób się oderwać czy pomyśleć o czymś innym podczas czytania tej książki, więc przeczytałam te kilka ostatnich rozdziałów na raz.
Język autorki jest przyjemny. Bardzo ładne poetyckie opisy, dużo ciekawych przemyśleń, ale jednocześnie nie utrudnia to czytania. Książkę czyta się dość płynnie.
„Tysiąc odłamków ciebie” mogę śmiało polecić każdemu, kto choć trochę lubi fantastykę. Na pewno nie rozczaruje i dostarczy pozytywnych wrażeń. Myślę, że dla fanów fantastyki jest to pozycja obowiązkowa. Wątek podróży między alternatywnymi wszechświatami jest tu ciekawie rozwinięty. Wszystko to w połączeniu z bohaterami, których nie sposób nie polubić daje bardzo ciekawą pozycję.
       Moja ocena: 7/10
       Przypomnę jeszcze o recenzji drugiej części, którą znajdziecie TUTAJ

sobota, 23 marca 2019

Epicko o miłości, czyli koncert Poparzonych kawą trzy

Wczoraj miałam okazję wybrać się na koncert zespołu Poparzeni kawą trzy w olsztyńskim Nowym Andergrancie. To była spontaniczna decyzja, bo bilety kosztowały dość drogo, a ja miałam w planach jeszcze inny koncert, ale gdy dowiedziałam się, że ten zespół będzie grał u nas, nie umiałam sobie odmówić.
Poparzeni kawą trzy mają to do siebie, że każda ich piosenka jest specyficzna, inna, wyróżnia się wśród reszty bezbarwnych kawałków. Nie umiem powiedzieć, co na to wpływa. Chyba to to groteskowe podejście, nowatorski sposób opisywania rzeczywistości, zaskakiwanie widza.
Weźmy na przykład ich najpopularniejszą piosenkę - Byłaś dla mnie wszystkim". Czym nas tutaj zaskoczyli? Wśród mnóstwa piosenek o miłości, mało kto by się spodziewał opisania tego uczucia z perspektywy osoby, która przeżyła stratę najbliższej osoby. Tym bardziej, że na początku piosenka sprawia wrażenie wesołej.
Jeśli już o miłości mowa, to Poparzeni kawą trzy są moim zdaniem rewelacyjni w podejmowaniu tego tematu. Podjęli próbę zamknięcia miłości w jednym zdaniu i tak powstał wers refrenu do piosenki... Chcę sobie z tobą życie zmarnować". Czy to było trafnie ujęte? Zobaczcie sami. W każdym razie szanuję ich za to - ja bym nie wpadła na coś tak oryginalnego.
       Innym ciekawe podejście do tematyki miłości mamy w piosence Życie ułożyć". Padają tam takie słowa - Przestań kochanie ciągle mi grozić, że życie sobie ze mną ułożysz". Czy to też byście potraktowali jako wyznanie miłości? 😀
       Inna piosenka, którą zaśpiewali ze specjalną dedykacją dla pań - Wezmę cię". Ten rodzaj humoru trzeba już lubić. Ale gdy spojrzeć na to z dystansem, piosenka jest śmieszna i przede wszystkim życiowa - takie dość odważne wyznanie.

       Zabawnie o miłości mówi też ich najnowszy kawałek - Zakochaj się we mnie"



Poza tym mają też takie piosenki, które większość z nas kojarzy jak Szukam cię wszędzie" czy Okrutna, zła i podła" Któż po takim tytule spodziewałby się, że w tej piosence będzie mowa o niewiernej kochance?

       Zagrali też kawałek, który śpiewają tylko w klubach, bo nie ma tam dzieci. Domyślacie się jaki? I tu znowu - nie wszyscy lubią ten rodzaj humoru, ale czy ten kawałek nie oddaje prawdy? 😀
       Na koniec moja ulubiona - Kawałek do tańca", którą od wczoraj będę kojarzyć z tym koncertem.
      Miłym zaskoczeniem było dla mnie to, że ich koncert trwał prawie dwie godziny. Wystarczająco, by móc się dobrze bawić. Zdecydowanie warto było tam iść. Zresztą najlepszy dowód macie na filmikach, to była energia nie z tej ziemi 😊 Używając języka tych panów, mogłabym stwierdzić, że gdy zaczęli grać, scena stała się kosmosem.
Tak miło spędziłam wczorajszy dzień, zaś dzisiaj odwiedziłam Muzeum Warmii i Mazur. W końcu po dwóch latach studiowania w Olsztynie się na to zdecydowałam. Już niedługo podzielę się z Wami wrażeniami z tej wycieczki w kolejnym poście z cyklu Olsztyn znany i nieznany.

wtorek, 19 marca 2019

I nawet kiedy wszystko się wali... — krótka rozprawa o szczęściu

Mówiłam już o szczęściu w ostatnim poście. Niedawno jednak miałam okazję obejrzeć  film pt. „Całe szczęście" i o nim też opowiem, bo wyniosłam z niego kilka ważnych lekcji. Wydawałoby się, że to tylko niepozorna komedia, ale jak się okazuje przez zabawę też można się wiele nauczyć, bo film skłania do życiowych przemyśleń. Właśnie nimi chciałabym się podzielić. i znowu: jeśli ktoś nie oglądał, a chce obejrzeć, to ostrzegam, że będzie trochę szczegółów zdradzających treść.
Kończy się gwałtowna burza, w której na szczęście nikt nie zginął, choć Robert popłynął na poszukiwania zaginionego synka, bo podejrzewał, że mógł wpaść na pomysł, by popływać. Bardzo wymowne są słowa, jakie padają w zakończeniu. Ojciec pyta synka, co będzie dalej, bo dziadek zamknął rodzinny biznes, jego wyrzucili z pracy, a Marta nie wyjechała tak jak planowała. A mały z uśmiechem podsumowuje to jednym krótkim zdaniem – „I całe szczęście". Nie zawsze to, co wydaje się być dla nas porażką, w efekcie rzeczywiście nią jest. Nawet zwolnienie z pracy może być okazją do znalezienia lepszej, czy odkrycia swojej pasji.
Czytałam kiedyś w pewnym czasopiśmie list, nie pamiętam o czym był, ale w tym momencie przypomniał mi się przykład, który był w nim podany. W kontekście tego, że los lubi z nami pogrywać i czasami to, co uważamy za nieszczęście czy życiową porażkę może obrócić się na naszą korzyść. Pewnemu mężczyźnie spłonął dom. Stracił więc cały swój dobytek. Czy można sobie wyobrazić większą tragedię? Z czasem jednak okazało się, że w miejscu, gdzie postawiony był dom, ukryty został majątek kilkukrotnie swoją wartością przewyższający wartość domu. Tam było to omówione w kontekście wiary — że nie można wątpić nawet, gdy przydarzy nam się taka tragedia, bo nigdy nie wiadomo, czy Bóg w swoim zamyśle nie ma dla nas czegoś lepszego niż dotychczas. Nawet przykre wydarzenia, których doświadczamy teraz, mogą w dłuższej perspektywie przynieść nam korzyści, choć z obecnego punktu widzenia nie jesteśmy w stanie tego dostrzec. Tak jak z tym domem i ukrytymi pod nim skarbami.
Wracając jednak do filmu — dzieci, choć jeszcze niewielkie mają doświadczenie życiowe, czasami potrafią dostrzec to, czego my dorośli nie widzimy. Czasami nam się wydaje, że nic w życiu idzie nam nie tak jak powinno. Ojciec Roberta zamknął prowadzoną przez kilka lat firmę. Od pokoleń w ich rodzinie prowadzono sklep z rybami. Wydawałoby się, że to to, co lubił i daje mu szczęście, ale czy faktycznie tak było? Okazało się, że nie, skoro postanowił sprzedać sklep i w końcu zrobić, to na co zawsze miał ochotę - wyruszyć w podroż swoich marzeń. Ta scena ma symboliczną wymowę. Oczywiście nie chcę w tym miejscu przekonywać Was, że rzucenie pracy i wyjechanie w podróż dookoła świata uczyni każdego szczęśliwym, nie to miałam na myśli :D Jednak stanowi to dobry przykład, że czasem warto odciąć się od wszystkiego, co dotychczas było naszą codziennością i szukać nowej drogi, która da nam szczęście. W końcu życie mamy tylko jedno. Szkoda marnować czas na coś, co nie daje nam satysfakcji.
I jeszcze jedno - marzenia są ważne. To one determinują to, kim chcemy być i jak widzimy siebie w przyszłości. Warto zaufać sobie i iść za ich głosem. Ale same się nie spełnią - działanie jest jeszcze ważniejsze 😊 A film zdecydowanie polecam obejrzeć. Nie było tam miejsca na nudę, a niektóre teksty wypowiadane przez bohaterów czy sceny z filmu rozbawiły mnie do łez. 

sobota, 16 marca 2019

Dostrzec najważniejsze

Otwórz oczy
I nie błądź dłużej jak ślepiec
Zauważ że wyszło słońce
źródło fotografii: https://joemonster.org/art/42214
Że poranna kawa smakuje dziś lepiej
Że kolega, którego nie lubisz
Uśmiechnął się do ciebie
Zachwyć się drzew zielenią
I kwiatów wiosennych zapachem
Po prostu wdychaj ten świat
Aż się nim zachłyśniesz
Usłysz szum wiatru w gałęziach
I słowa szeptane codziennie
Czy nawet gesty mówiące
Kocham cię jak nikogo na świecie
Tak ważny przekaz, a tak trudno go zrozumieć
Zatrzymaj się, patrz i słuchaj
Pielęgnuj w sobie dziecko
Ten właśnie dziecinny zachwyt nad światem
I rozglądaj się uważnie
Bo w szczegółach tkwi siła
A jeśli nie zwrócisz uwagi
Znikną z pamięci na zawsze
__________________________________________

Wiersz napisany już dwa lata temu. Kiedyś od kogoś usłyszałam, że jest wyjątkowy, więc postanowiłam się nim pochwalić. I pozdrowić tego kogoś 😊
Wiersz powstał po tym, jak przeczytałam pewien artykuł o specyfice działania ludzkiej pamięci. Zapamiętujemy tylko rzeczy, na które zwrócimy uwagę, to znaczy pochylimy się nad nimi na dłuższą chwilę. Nie zapamiętamy drobiazgów, które umykają nam w pośpiechu niezauważone. A czasami takie małe rzeczy mają ogromne znaczenie. W końcu sztuka szczęścia polega na tym, by umieć się nimi cieszyć.
Zgadzacie się z tym, co napisałam? Czy może macie jakieś inne sprawdzone recepty na szczęście?

środa, 13 marca 2019

Olsztyn znany i nieznany - mroczne tajemnice Kortowa

Często zdarza mi się wracać późnym wieczorem przez Kortowo. O tej porze zazwyczaj jest już tu stosunkowo cicho. Wyjątkiem bywają jedynie odgłosy imprez dochodzące z klubów czy z okien akademików. Zupełne przeciwieństwo tego, co widziała ta spokojna okolica jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Zapewne nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę. Gdy pomyślę o tragicznych losach ludzi, którzy zostali kiedyś wymordowani w naszym pięknym Kortowie, pozostaje mi tylko cieszyć się, że wtedy nie było mnie jeszcze na świecie.
Ja o przeszłości Kortowa zasłyszałam co nieco na pierwszym roku studiów, ale mogę się założyć, że nawet niektórym tutejszym studentom ta mroczna historia nie jest dobrze znana. W lesie kortowskim są zbiorowe groby. W budynkach na ulicy Heweliusza czasami woda samowolnie leci z kranu. A w budynku, gdzie znajduje się nasza sala wykładowa po zmroku panie sprzątaczki boją się sprzątać, bo podobno straszy. Takimi opowieściami dzielą się studenci starszych roczników z kolegami późnym wieczorem podczas spacerów po mieście. Co łączy te wszystkie plotki i ile w nich prawdy? Jako że gdy coś mnie zainteresuje, to nie spocznę, póki nie zbadam sprawy do końca, postanowiłam przejrzeć dostępne źródła poruszające ten problem i przygotować artykuł. Niestety, niewiele znajdziemy  publikacji na ten temat. Dokumenty dotyczące tamtych czasów są nieliczne, częściowo zniszczone, a częściowo w ogólne takowe nie powstały, jakby komuś bardzo zależało, by te okrutne fakty nie wyszły na jaw.
Każdy, kto wjeżdża do Olsztyna szosą od strony Warszawy, w pierwszej chwili dostrzega majaczące w dali kontury nowoczesnych osiedli, potem szuka wzrokiem zagubionych w betonowym krajobrazie czerwonych wież starych budowli, w końcu spojrzenie przenosi na zieleń drzew i rozległych łąk, wypisz wymaluj ze wsi wziętych.
      Mało kto patrzy już potem na przesuwające się monotonnie z lewej strony piaszczyste pagórki. Umykają uwadze przesłonięte rozłożystymi drzewami stare i nowe domy, całe ich skupisko. Wkrótce okazuje się, że coś zostało w tyle. Nie wiadomo nawet co. Sen, mara?
Takim oto tajemniczym wstępem rozpoczyna swoją książkę Stanisław Piechocki, olsztyński pisarz, który jako pierwszy podjął tematykę przeszłości Kortowa. Książka nosi tytuł „Czyściec zwany Kortau” i była ona dla mnie prócz artykułów w internecie podstawowym źródłem informacji. Kortau, Korto, Trupi Czerep — kilka nazw na określenie jednego i tego samego miejsca, czyli Kortowa.
Jesteście gotowi na wycieczkę, która całkowicie odmieni Wasze spojrzenie na Kortowo? Ostrzegam, drzewa już zawsze będą szumieć inaczej niż do tej pory, gdy jeszcze nie mieliście świadomości tych przykrych wydarzeń, a po zmroku będziecie przechodzić obok lasku kortowskiego, oglądając się z lekkim niepokojem. Mimo wszystko uważam, że zawsze warto znać prawdę, niezależnie od tego jak ciężka do przyjęcia by ona była, zatem zapraszam.


Krótka lekcja historii
Zanim oprowadzę Was po Kortowie, opowiem o faktach historycznych, których znajomość jest konieczna, by zrozumieć losy mieszkańców dawnego Kortowa.
Na zdjęciu obok, które znalazłam w książce, znajduje się plan Kortowskiego Zakładu dla Obłąkanych z 1913 roku. W Kortowie powstał on w 1886 roku. Miał dwa oddziały — dla kobiet, który znajdował się we wschodniej części  i dla mężczyzn w zachodniej. Rozdzielała je oś, jaką można poprowadzić między kotłownią, a domem dyrektora zakładu.  Zakład w Kortowie był zaliczany do najlepiej prosperujących w Prusach Wschodnich, dopóki nie rozpoczęła się tzw. akcja T-4, co oznacza program likwidacji psychicznie chorych Niemców.
Dnia 14 lipca 1933 roku weszła w życie ustawa o zapobieganiu potomstwu dziedzicznie obciążonemu, która potem stała się podstawą do uśmiercenia setek podopiecznych kortowskiego zakładu. Na podstawie wypełnianych przez lekarzy kwestionariuszy, które zawierały odpowiedzi na kilka pytań, chory mógł zostać faktycznie skazany na śmierć, choć wtedy jeszcze nie wiedziano, w jakim celu się je wypełnia. Określone w kwestionariuszu wady takie jak: posiadanie chorób nieuleczalnych czy starczych, uciążliwość w opiece nad danym pacjentem oraz to, czy w przeszłości dopuścił się przestępstwa, mogło zadecydować o postawieniu w ankiecie czerwonego krzyżyka przez ekspertów Komisji Eutanazji oraz zakwalifikowywaniu do uśmiercenia. Wybrani za pomocą kwestionariusza pacjenci zostali przewiezieni do ośrodków eutanazyjnych m. in. pod Lipskiem,  które były przystosowane do masowego mordowania ludzi.
Komory gazowe były zręcznie zamaskowane. Znajdowały się z reguły w typowych pawilonach szpitalnych. Poprzedzały je zwykle pomieszczenia pozorujące z powodzeniem gabinety lekarskie i poczekalnie. Niczego nie podejrzewających skazańców wprowadzano do szatni, a stamtąd do komór, wyglądających jak łaźnie. Tam z natrysków — już po zaryglowaniu drzwi — zamiast wody zaczynał wydobywać się trujący gaz. Po kilkudziesięciu minutach było już po wszystkim. Za następne pół godziny trupy ładowano na wózki i wywożono do krematorium lub na rampę, skąd samochodami zabierano je na ukryte w lasach miejsca pochówku. W jednej komorze duszono przeciętnie około setki chorych.
Miejsca zwolnione w kortowskiej placówce zostały zajęte przez niemieckich żołnierzy. Kortowski Zakład dla Obłąkanych został po części przekształcony na lazaret wojenny.
Jednak to nie koniec tragicznych wydarzeń, których doświadczyli mieszkańcy tej okolicy. Na przełomie 1944 i 1945 roku liczba pacjentów szpitala psychiatrycznego i lazaretu wojennego wynosiła około kilkaset osób, gdy rozpoczął się atak Rosjan. W dniach 19 i 20 stycznia samoloty Armii Czerwonej prowadziły bombardowania, które dosięgnęły i Olsztyn. Z niewiadomych powodów ewakuację ludności opóźniano aż do ostatniej chwili. Ogłoszono ją dopiero 21 stycznia 1945 roku dosłownie na klika godzin przed pojawieniem się Rosjan w mieście. Pacjenci szpitala w Kortowie, a także lekarze nie zostali oszczędzeni — Rosjanie wymordowali ich zaraz po zajęciu Kortowa.

Spacer po Kortowie
Atmosfera tajemniczości, jaka otaczała Kortowo stała się powodem powstania różnych opowieści, niekoniecznie prawdziwych. Mówiono, że w bloku szpitalnym przeznaczonym dla ciężkich przypadków znajdowało się krzesło elektryczne służące do uśmiercania chorych. Jeden z mieszkańców Kortowa twierdził, że urządzenie to stosowano wobec pacjentów z napadami szału. Twierdzono również, że w tamtejszej piwnicy znajdowało się krematorium do palenia trupów składające się z murowanych pieców wyposażonych we wsuwane do nich metalowe ruszty na kółkach. Sprawdzenie prawdziwości tych informacji nie jest już możliwe, bo budynek, o którym mowa spłonął w latach 60. i został rozebrany. Ale jeśli chcecie poznać inne interesujące fakty,  zapraszam na krótki spacer po Kortowie, wszystko Wam opowiem po drodze.
Warszawska 107 - dawny dom lekarzy
Zaczynamy od Alei Warszawskiej, przy której pod numerem 107 znajdował się dom lekarzy pracujących w kortowskim szpitalu. Tak wygląda on obecnie. 
       To, co się w nim wydarzyło opisane jest w podrozdziale zatytułowanym Szubienica na poddaszu". Kilkanaście osób szukało tam schronienia podczas zajmowania Kortowa przez Rosjan. Niestety strych na poddaszu okazał się być śmiertelną pułapką. Tych ludzi potem znaleziono powieszonych na belkach pod sufitem.
    Nieco dalej, na Warszawskiej 109 znajduje się obecnie Zakład Higieny Weterynaryjnej. Kiedyś w ogrodzie przed tą posesją pochowano w zbiorowym grobie ludzi, których znaleziono powieszonych na strychu w domu lekarzy. Grób znaleziono przypadkowo w trakcie prac budowlanych, gdy powstawał Zakład Higieny Weterynaryjnej. Obecnie w miejscu, gdzie znajdował się grób, stoi betonowy słup latarni. 
Warszawska 109 - Zakład Higieny Weterynaryjnej
        Idąc dalej nie sposób nie zauważyć budynków z czerwonej cegły, których znajduje się tu kilkanaście. Zaczęto je które zaczęto budować w roku 1883. Jedno i dwupiętrowe, kryte dachówką, posiadające użytkowe poddasza i głębokie podpiwniczenia. W latach 1888 — 1907 ośrodek stopniowo rozbudowywano. Dla postronnego obserwatora ta okolica wyglądała tajemniczo i przerażająco — kraty w oknach budynków, górujący nad okolicą komin kotłowni i rozciągający się tuż za nią rozległy cmentarz.

        W Starej Kotłowni ukrył się jeden z naocznych świadków kortowskiej masakry. Obecnie pełni ona funkcję centrum ekspozycyjnego. Znajduje się w niej galeria sztuki oraz odbywają różne wykłady czy konferencje. 
Stara Kotłownia 
        Na przełomie 1949 i 1950 roku rozpoczęto remont starych budynków szpitalnych znajdujących się na przeciwko kotłowni, gdzie obecnie znajduje się stołówka. Podczas prac remontowych robotnicy natknęli się na pojedynczego trupa. Gdy powiększono wykop, okazało się, że w tym miejscu znajduje się więcej zwłok. Wspomniany grób znajdował się pod drugim i trzecim oknem od prawej.
Od 1950 roku co jakiś czas trafiano na zbiorowe doły śmierci, choć o największym nikt nie wiedział. Nikt nie przypuszczał, że tą masakrę udało się komukolwiek przeżyć, ale znalazł się naoczny świadek, który przekazał swoją wersję wydarzeń palaczowi Josephowi, który od 1948 pracował w kotłowni, a ten po kilkunastu latach zdecydował się nią podzielić. Świadek ten przebywał w kotłowni jeszcze zanim Rosjanie zajęli Kortowo. Ukrył się tam i postanowił przeczekać niebezpieczeństwo. Jak się potem okazało było to najlepsze wyjście z sytuacji.
Według relacji palacza Josepha, Rosjanie zabijali pacjentów i personel lazaretu na terenie całej placówki, gdzie kogo dopadli, a zatem zarówno w budynkach jak i na zewnątrz nich, po czym trupy grzebano w zbiorowej mogile.
Stołówka akademicka - w pobliżu odkryto tzw. dół śmierci
        Relacja ta ujawniła też jej położenie — mogiła znajdowała się po wschodniej stronie wspomnianego wcześniej budynku, w którym obecnie znajduje się stołówka.
Dom Studencki numer 6
Wzdłuż  niego ciągnęła się jedna z głównych cmentarnych alei. Być może pod drzewami leży gdzieś jeszcze zgubiony kamień nagrobny z napisem: "Dr Heinrich Borgien, Ruhe in Gott". Po wojnie ekshumowano pochowanych tam ludzi. Gdy uwzględni się zwłoki wyjęte z ziemi na terenie cmentarza, liczba wszystkich ekshumowanych w Kortowie po II wojnie światowej wyniesie łącznie ponad cztery tysiące.
Dom Studencki nr 6 - obok niego znajdował się cmentarz
Po wojnie cmentarz przez kilka lat stał opuszczony, grabiony i dewastowany. Zlikwidowano go na początku lat 50, przed rozpoczęciem tam budowy obiektów Wyższej Szkoły Rolniczej. Do końca 1953 roku ekshumowano stamtąd 3625 zwłok, które przeniesiono na inne olsztyńskie cmentarze, głownie przy al. Wojska Polskiego oraz Parafii św. Jakuba. Przypuszcza się, że z terenu kortowskiego cmentarza nie wydobyto jednak wszystkich zwłok. Mogą one dalej tkwić na terenie parku i wokół starych domów studenckich.
W niektórych rejonach cmentarza znajdowano skupiska szkieletów z zastanawiająco wypreparowanymi czaszkami czy otwartymi ich pokrywami, co mogło świadczyć o poddawaniu pacjentów eksperymentom pseudomedycznym. Zastanawiające jest dla mnie to, że nie zlecono zbadania tych zwłok — nie dokonywano oględzin czy sekcji, by udowodnić przyczynę zgonu, podczas gdy w Kortowie krążyły wtedy też wieści o truciu pacjentów, nie zrobiono nic, by to zbadać.
Pomnik upamiętniający istnienie cmentarza na Kortowie
O istnieniu cmentarza przypomina dziś pomnik znajdujący się naprzeciwko auli im. Gotowca i auli im. Moczarskiego. Zdobią go fragmenty dawnych nagrobków i nie najgorzej zachowany metalowy krzyż.
        To tak w dużym skrócie i tylko wybrane fakty z otoczonej do dziś aurą tajemnicy przeszłości Kortowa Wam przedstawiłam. Nie uda mi się zrekonstruować całej, bo wiele budynków spłonęło czy zostało zniszczonych. Zainteresowanych odsyłam do literatury, polecam szczególnie książkę Stanisława Piechockiego. Polecam również spacer po Kortowie, choć późnym wieczorem wydaje mi się on odrobinę przerażający, szczególnie teraz, gdy zaczęłam interesować się historią Kortowa. Przeszłość przeszłością, ale dziś jest to piękna okolica i mimo wszystko cieszę się, że mogę tu mieszkać.

niedziela, 10 marca 2019

Lekcja tańca kobiecego i koncert dla fanów Linkin Park

Ostatnio mam mało czasu na pisanie, bo dużo się u mnie dzieje i ciągle gdzieś biegnę. Odniosłam wrażenie, że czas jakoś magicznie przyspieszył, bo tak szybko mi upływa, że nie mam nawet chwili, by się po prostu nudzić. Tak to jest, gdy człowiek chce, żeby nic go nie ominęło i próbuje być ze wszystkim na bieżąco.
W piątek wzięłam udział w darmowej lekcji tańca organizowanej z okazji Dnia Kobiet organizowanej przez Klub Akces w Olsztynie. Prowadziła je pani Joanna Wojciechowska, instruktorka, która na co dzień prowadzi miedzy innymi zajęcia sexy dance. I muszę przyznać, że odkryłam w sobie nieskończone pokłady energii do tańca 😁 Rozważam nawet zapisanie się do grupy, która będzie teraz tworzona, bo przypadł mi do gustu ten gatunek tańca.
Wczoraj zaś wybrałam się na koncert dla fanów Linkin Park, który dali członkowie zespołu Newtonz w olsztyńskim Andergrancie. Byłam tam pierwszy raz i pierwsze, co mnie zachwyciło, to klimat tego miejsca. Znajduje się tam pub, a za nim scena, która nie jest duża, ale wystarczyła, by zgromadzić fanów Linkin Park. Bawiliśmy się w kameralnym gronie, ale atmosfera była niesamowita. Byłam pod wrażeniem tego, co ci ludzie z zespołu potrafią robić ze swoim głosem. Zresztą zobaczcie sami. Poniżej nagranie mojego ulubionego kawałka Linkin Park In The End", ale myślę, że tego nie trzeba mówić, bo chyba każdy to zna. Muzycy mówili do nas po angielsku, bo nie znają polskiego zbyt dobrze – mieli dopiero kilka koncertów w Polsce. Wokalista powiedział, że próbował uczyć się polskiego, ale jak na razie ze słabym efektem. Udało mu się zapamiętać tylko cytuję: "dzień dobry, do widzenia, kurwa i zajebiście". Dlatego też po zakończonym koncercie publiczność zaczeła krzyczeć, że było ZAJEBIŚCIE 😁
      Jestem przekonana, że jeszcze nie raz odwiedzę to miejsce, a to wydarzenie na długo zapamiętam.
Pisałam już o depresji, a to jest jeszcze jeden dobry moment, by wspomnieć o tym, że depresja jest poważną chorobą, której nie wolno lekceważyć. Wokalista Linking Park Chester Bennington chorował na depresję i popełnił samobójstwo. 


Dzisiaj tak krótko, za to następny post to będzie artykuł „Olsztyn znany i nieznany – mroczna historia Kortowa”. Już długo nad nim pracuję, ale w najbliższych dniach na pewno skończę 😊

środa, 6 marca 2019

„Dziesięć tysięcy słońc nad tobą", Claudia Gray — recenzja książki

Niedawno poszłam do biblioteki oddać książki. Spieszyłam się, więc miałam tylko kilka minut na wybranie czegoś do przeczytania, co nie było łatwym zadaniem. Gdy wzięłam do ręki książkę "Dziesięć tysięcy słońc nad tobą", coś mnie w niej zaintrygowało mnie na tyle, by zdecydować się na nią bez dłuższego namysłu. I okazało się, że był to bardzo dobry wybór. Gdy skończyłam czytać i chciałam się zabrać za pisanie recenzji, nie wiedziałam od czego zacząć. Książka jest tak świetna, że nie wiem, jakich słów mam użyć, by udało mi się Was o tym przekonać.
Paul odgarnął pukiel włosów z mojego policzka. Niemal szeptem powiedział:
— Kocham cię.
— A ja kocham ciebie. w każdym świecie, w każdym wszechświecie.
Uśmiechnął się trochę przekornie
— Wystarczy w tym świecie. — Zaraz jednak spoważniał. — Czasem patrzę na Ciebie i myślę... Gdybym nie widział na własne oczy dowodów, nie uwierzyłbym, że to się dzieje naprawdę. Że możesz mnie kochać tak mocno jak ja ciebie.
Dziesięć tysięcy słońc nad tobą" to druga część serii Claudii Gray opowiadającej o intrygach w świecie, gdzie istnieje nieskończona liczba wersji tego samego świata i nieskończona liczba wersji nas samych. Chcielibyście mieć możliwość podróżować między tymi światami? Stać się choć na krótki czas inną wersją samego siebie? Zastanawialiście się, jak wyglądałyby wasze losy, gdyby życie potoczyło się nieco inaczej? Co w tych wszystkich wersjach i wszystkich światach pozostałoby stałe i niezmienne? Czy to dusza? Czym ona tak naprawdę jest?
Przekonaliśmy się, że ścieżki tych samych ludzi krzyżują się w wielu wymiarach — że niezależnie od tego, jak różne mogą być światy, los przyciąga nas do siebie nawzajem.
Marguerite ma możliwość przemieszczania się pomiędzy tymi światami dzięki wynalazkowi jej rodziców. Stworzyli oni Firebird. Przypomina wisiorek, który po wprowadzeniu odpowiedniej komendy, umożliwia przeniesienie się do dowolnego wymiaru.
W swojej pierwotnej wersji Marguerite to osiemnastoletnia dziewczyna, córką wykładowcy akademickiego i dziewczyna Paula, który robi doktorat na uczelni i jest podopiecznym jej ojca. w innej wersji natomiast, w Uniwersum Rosyjskim przeżywa gorący romans z porucznikiem Markovem, który jest alternatywą wersją Paula w tym świecie. Czy to możliwe, że spotkają się w każdym z tych alternatywnych światów i co łączy te wszystkie ich wersje?
Marguerite poza tym, że czasami odwiedza swoje inne wersje wiedzie dość spokojne życie, dopóki Wyatt Conley nie postanowił w nim trochę namieszać, a przez to wykorzystać ją do swoich niekoniecznie szczytnych celów. Rozszczepił na kawałki duszę jej chłopaka — Paula i każdy z nich umieścił w jego wersjach w innych wymiarach. Marguerite musi je znaleźć i przechwycić a przy tym wykonać polecenia Conley'a, które są sprzeczne z jej sumieniem.
Ta misja zaprowadzi ją i jej przyjaciela Theo do najbardziej niebezpiecznych z poznanych dotychczas wszechświatów: do zniszczonego przez wojnę San Francisco, do kryminalnego półświatka Nowego Jorku, a nawet do pełnego świateł Paryża, gdzie inna Marguerite skrywa szokujący sekret. Każdy skok przybliża Marguerite do uratowania Paula – ale ta podróż odsłania mroczną prawdę, nakazującą zwątpić w jedyną rzecz, jaka wydawała się niezmienna w każdym świecie: łączącą ich miłość.
To by było na tyle jeśli chodzi o fabułę. Zapewniam Was, że podczas czytania tej książki nie ma nawet chwili wytchnienia, nie mówiąc już o nudzeniu się. Każda strona dostarcza nowych wrażeń. Każdy rozdział kończy się jakimś niespodziewanym zwrotem akcji. Z każdą podróżą odbywaną przez bohaterkę, dowiadujemy się coraz bardziej zaskakujących rzeczy i obawiamy się o życie jej i jej przyjaciół, bo czeka ich tam nie tylko mnóstwo przygód, ale też tyle samo niebezpieczeństw.
Książka jest napisana tak, że czyta się ją lekko i przyjemnie. Często, gdy coś czytam, zajmuje mi to godzinę, najwyżej dwie, potem muszę zrobić przerwę. W tym przypadku tak nie było. Czytanie tej książki ani trochę nie męczy, czyta się płynnie, nawet nie zauważając upływu czasu. Często pojawiają się fragmenty, które zmuszają do refleksji. Można ją też traktować w pewnym sensie jako powieść filozoficzną, porusza bardzo ważne życiowe problemy i poszukuje odpowiedzi na pytanie o to kim jesteśmy.
Książkę polecam nie tylko fanom fantastyki. Myślę, że każdy znajdzie tam coś dla siebie. Tylko nie bierzcie ze mnie przykładu i zacznijcie od pierwszej części 😁A ja skończyłam „Dziesięć tysięcy słońc nad tobą" i teraz zacznę pierwszą cześć tej serii. Choć tak też dobrze się czytało, bo w książce znajdujemy objaśnienia dotyczące wcześniejszych wydarzeń, to jednak polecam zacząć od początku. Niedługo napiszę recenzję pierwszej części. Trzymajcie się 😊

       Moja ocena: 10/10

niedziela, 3 marca 2019

O dwójce wolontariuszy, co wszystkie dzieci mieszkające w Olsztynie policzyli

Już dawno nie było wieści z wolontariatu, a zapowiadałam, że o Uniwersytecie Dzieci też będę opowiadać. Dzisiaj zamierzam to nadrobić. Jeśli nie wiecie dokładnie na czym polegają te zajęcia, zachęcam do przeczytania posta, w którym opowiedziałam czym jest Uniwersytet Dzieci, jak doszło do tego, że się tam znalazłam oraz jak wyglądały moje pierwsze zajęcia z najmłodszymi studentami. Znajdziecie go TUTAJ. Jeśli ktoś ma możliwość, to zachęcam do podjęcia tego wyzwania i dołączenia do grona wolontariuszy, bo naprawdę warto.
Po feriach brałam udział w wykładzie „Dlaczego kultura przenosi się do internetu?”, na którym dzieci zastanawiały się nad korzyściami płynącymi z coraz powszechniejszego wykorzystywania Internetu. Towarzyszy on nam już niemal w każdej dziedzinie życia.
Wczoraj zaś miałam okazję odwiedzić Urząd Statystyczny w Olsztynie i uczestniczyć w warsztatach „Ile dzieci mieszka w Olsztynie?”, które były okazją do przybliżenia studentom tajemnic statystyki i pokazania, że towarzyszy nam ona na każdym kroku.
Do Urzędu dotarłam o 8.20 i niemałym zaskoczeniem było to, że drzwi były zamknięte. Gdy spojrzałam na godziny otwarcia, przypomniałam sobie, że przecież jest sobota, a czynne było tylko od poniedziałku do piątku. Na szczęście po chwili zszedł pan, żeby mi otworzyć.
Od niedawna do naszych obowiązków należy też opracowanie za pomocą strzałek planu dojścia do sali, w której odbywają się zajęcia. Trochę jak zabawa w podchody z dziećmi i ich rodzicami 😁Gdy już to zrobiłam, przyszedł kolega, który razem ze mną miał pomagać w przebiegu zajęć. Wcześniej sprawdziłam, kto będzie mi towarzyszył na tych zajęciach, ale nic mi to nie powiedziało, bo jego imię i nazwisko brzmiało dość dziwnie. Okazało się, że chłopak jest z Turcji. W Polsce mieszka od pięciu miesięcy, ale po polsku mówi całkiem nieźle. Przyjechał do nas, by uczyć się polskiego i rozpocząć studia magisterskie. W trakcie zajęć wszystko pilnie notował, gdy podejrzałam w jego zeszycie, że umie napisać nasze polskie „ó”, to byłam pod wrażeniem. Znam ludzi, którzy ciągle mają braki w ortografii i powinni brać z niego przykład. No i miałam okazję go zapytać, co sądzi o naszych olsztyńskich kebabach (tak, to już chyba zboczenie zawodowe XD).


         Panie z urzędu, które potem prowadziły zajęcia okazały się być bardzo miłe. Oprowadziły nas po swoim biurze i zaproponowały coś do picia. Treści zajęć przedstawiły dzieciom w dość atrakcyjny sposób. Na początku zaprezentowały grę Stat Misja, w której zadaniem studentów było rozwiązanie quizu z pytaniami dotyczącymi wybranych danych statystycznych. Gdy już im się to udało, wywiązał się taki oto dialog  z cyklu dzieci uczą i bawią:
„— A wiecie, co teraz będzie nagrodą za ukończoną misję? - zapytała pani prowadząca.
— To, że będziemy mogli włączyć kompa? - powiedział jeden chłopiec."
       Najpierw jednak nastąpiła krótka prezentacja dotycząca ciekawostek statystycznych oraz samego pojęcia statystyki i tego, czym się zajmuje oraz co to jest tajemnica statystyczna.   Podobała mi się jej forma, bo nie było kilkunastu czy kilkudziesięciu linijek na każdym slajdzie — nawet starsi studenci tego nie lubią, a co mowa dzieci. Znalazły się tam różne zadania, przykłady i ilustracje. Dowiedziałam się na przykład, że ze zwierząt chronionych w Polsce najmniej jest niedźwiedzi brunatnych - w 2017 roku było och tylko 304. w naszym kraju nie brakuje za to bobrów - mamy ich aż 125 tysięcy. Powiem Wam też jako ciekawostkę, że Urząd Statystyczny w Olsztynie ma też swoją maskotkę, którą panie pokazały dzieciom na zajęciach. Nazywa się GUŚ i jest zbudowany z cyferek.
Potem dopiero odblokowaliśmy dzieciom komputery i grały one w proste gry związane z tworzeniem wykresów statystycznych. Wydaje mi się, że było to strzałem w dziesiątkę, bo po zakończonych zajęciach, gdy zbierałam głosy, czy dzieciom się podobało, jeden chłopiec podzielił się ze mną spostrzeżeniem, jak bardzo ucieszyło go że mógł sobie pograć na zajęciach.  Inny z kolei był nieusatysfakcjonowany faktem, że gry są zbyt proste i najchętniej pograłby w Minecrafta. No cóż, nigdy nie da się dogodzić wszystkim.
Po skończonych zajęciach odnieśliśmy plecak z materiałami do biura, gdzie czekały na nas tosty i ciastka. w Uniwersytecie Dzieci lubię to, że oprócz ciekawych, rozwijających zajęć i możliwości spróbowania swoich sił w pracy z dziećmi mam też okazję poznać świetnych ludzi, pełnych pozytywnej energii i chęci do pomagania, bo to właśnie łączy nas na wolontariacie. Czasami po zajęciach czy na różnych spotkaniach organizacyjnych i wydarzeniach jest możliwość, by porozmawiać czy pograć w gry, przy których jest mnóstwo zabawy. Wczorajszy dzień zakończyłam takim właśnie spotkaniem.

Poniżej zdjęcie centrum Olsztyna o poranku. Żeby tam być o ósmej, musiałam niestety bardzo wcześnie wstać i to w sobotę, ale koniec końców dzień miałam udany 😊

piątek, 1 marca 2019

Życie na studiach — oczekiwania vs. rzeczywistość cz. 1

Wiele się mówi o życiu studenckim. Jednym się ono podoba, a innym wręcz przeciwnie. Powstało mnóstwo mitów na temat życia studenckiego, niektóre mają odzwierciedlenie w rzeczywistości, a inne nie. Jako studentka z dwuletnim doświadczeniem w tej serii postów postaram się z nimi rozprawić.  Będą różne anegdoty i autentyczne przykłady z życia na potwierdzenie moich tez. Mam nadzieję, że chociaż po części uda mi się do Was tym trafić.
Przedstawiam Wam dziesięć przykazań wzorowego studenta, które część z nas sobie stawia za punkt odniesienia w studenckiej rzeczywistości.

1. Niezależnie od tego, ile samozaparcia by to wymagało, będziesz się uczył na bieżąco.
Z różnymi założeniami wybieramy się na studia. Część początkujących studentów myśli, że studia opierają się głównie na imprezach — i tu niewiele się mylą — ale są i pilni studenci, którzy idą tam z zamiarem uzyskiwania jak najlepszych ocen i pilnej nauki, najlepiej na bieżąco. Jeśli o mnie chodzi, to na pierwszym roku należałam do tej drugiej grupy. Przynajmniej na początku studiów starałam się uczyć na bieżąco. Przeglądałam notatki z wykładów, żeby później nie mieć zaległości, zaliczałam kolokwia, a potem egzaminy w pierwszych terminach i miałam jedną z najwyższych średnich na roku. Ale brakowało mi czasu na wiele rzeczy, które chciałam zrobić poza nauką — coś za coś.
Czy nauka na bieżąco w praktyce się sprawdza? Na kierunkach ścisłych czy technicznych na pewno jest to pożądane. Ale na pozostałych praktykowany jest tryb uczenia się od sesji do sesji — co oznacza uczenie się tylko w okresie sesji i wypełnianie reszty czasu innymi, o wiele ciekawszymi zajęciami. Ja wybrałam coś pośredniego, czyli naukę od kolokwium do kolokwium. Nie trzeba uczyć się na bieżąco, ale też nie uzbiera się na koniec semestru tyle, że nie będziemy w stanie temu poradzić.

2. Będziesz regularnie chodził na imprezy — co najmniej raz w tygodniu
Z przestrzeganiem tego przykazania większość z nas chyba nie ma większych problemów. Problemem zaś staje się pilnowanie, by nie robić tego, częściej niż raz w tygodniu, aby nie popaść w alkoholizm :D  Na pierwszym roku nie odwiedzałam żadnych klubów, mimo że w samym Kortowie jest ich kilka i to w sąsiedztwie akademika. W tym roku udało mi się to zmienić. Na szczęście zostało mi jeszcze półtora roku studiowania, więc mam czas, by to wszystko nadrobić.


3. Oraz cierpliwie odwiedzał inne miejsca odwiedzenia warte
Jak wszyscy dobrze wiedzą — studiowanie to dość szerokie pojęcie i może być różnie definiowane. Poza nauką to także dużo wolnego czasu, który trzeba pożytecznie wykorzystać. Najlepiej znaleźć sobie jakieś ciekawe hobby — coś, co sprawia nam przyjemność. Poza tym warto też śledzić różne wydarzenia kulturalne w mieście, czy odwiedzać ciekawe miejsca. W Olsztynie jest ich tyle, że czasami zastanawiam się, czy mi na to życia starczy. Przez półtora roku które jeszcze mi zostało postawiłam sobie za cel zobaczyć wszystkie miejsca w Olsztynie, w których jeszcze nie byłam, oraz odwiedzić wszystkie dobre lokale gastronomiczne.
Wczoraj nadarzyła się okazja ku takiemu wyjściu. Z racji tłustego czwartku i tego, że w akademiku nie mam dobrych warunków do pieczenia, postanowiłam odwiedzić najlepszą pączkarnię. Niestety, do tej którą wybrałam, dotarłam za późno — kolejka kończyła się przy samych drzwiach, a lokal już zamykano. Pani sprzedająca musiała wyprosić klientów, obiecując niespodziankę w sobotę. Pozostała budka z ciepłymi pączkami, która znajduje się niedaleko Starówki. Jednak i tam nie było lepiej. Poniżej zdjęcie z Gazety Olsztyńskiej, które opatrzone było komentarzem: „Za czym ta kolejka?”. Myślę, że fakty mówią same za siebie. Pączki smakowały przepysznie, choć czekanie na swoją kolej wymagało dużo cierpliwości. Nawiązując do problemu, który postawiłam w temacie — rzeczywistość studencka potrafi być brutalna — szczególne, gdy trzeba czekać w tak gigantycznej kolejce po jednego pączka :D


4. Dbaj o swoich współtowarzyszy picia jak o siebie samego.
Tutaj napiszę o osobie, która przyszła mi pierwsza na myśl, jeśli chodzi o to przykazanie. Byłyśmy ostatnio z przyjaciółką w klubie z karaoke. Wypiłyśmy po dwa piwa i już miałyśmy się zbierać, gdy zaczepił nas pewien chłopak. Zaproponował nam piwo i wspólne śpiewanie „Dumki na dwa serca”. Jako że miałam ochotę sobie pośpiewać, a druga sprawa wcześniej wypite piwo już zaczęło działać, to chętnie na to przystałam, mimo że nigdy wcześniej tam nie śpiewałam. Nasz „hit” był ostatnim, a potem klub miał zostać zamknięty, więc we trójkę poszliśmy jeszcze potańczyć do Summera, bo blisko, więc czemu by tak od razu kończyć zabawę. Potem, gdy każde z nas poszło w swoją stronę i zgubiło się w tłumie tańczących, wrócił zaniepokojony, że moja koleżanka zniknęła. Pomyślałam, że albo bawi się dalej, albo w najgorszym wypadku wróciła do domu, bo mieszkałyśmy niedaleko. Nalegał, żeby do niej zadzwonić, co też zrobiłam, ale po kilkunastu minutach znalazła się cała i zdrowa. Kiedy wszyscy uznaliśmy, że mamy już dość, kolega zaproponował, że zamówi taksówkę, ale miałyśmy blisko, więc odprowadził nas do domu. Zapewniał, że to wszystko z troski, bo na takich imprezach zdarzają się różne przykre historie, które chętnie nam opowiedział w drodze powrotnej. Żadna z nas nie spodziewała się takiego finału, ale na koniec... pokazał nam swoją legitymację policyjną. Okazało się, że nasz bohater i przykład wzorowego zachowania był policjantem z Gdańska 😊 Morał z tej bajki jest następujący: uważajcie na to, co wygadujecie w stanie upojenia alkoholowego, bo może się okazać, że nowo poznany kolega jest policjantem.

5. Będziesz szanował swoich współlokatorów
Należy przez to rozumieć dbanie o potrzeby osób, z którymi dzieli się pokój w akademiku czy na stancji, ale też kolegów z sąsiednich pokojów. Szczególnie trzeba uwzględnić tutaj potrzebę dostatecznej ilości snu. A czy tego przykazania udaje nam się przestrzegać? Obawiam się, że niekoniecznie. Najlepszym przykładem na potwierdzenie tego, będzie to, co mi się ostatnio przytrafiło. Zasypiałam, bo było już przed dwudziestą trzecią... i nagle z korytarza dochodzą dźwięki "Czterech pancernych". Kilku chłopaków postanowiło urządzić koncert na korytarzu, akurat niedaleko naszych drzwi. Na szczęście moja współlokatorka szybko się z nimi rozprawiła. Mi też zdarza się ćwiczyć śpiewanie, ale błagam — nie o tej godzinie.


6. Sprzątaj swój pokój przynajmniej raz w tygodniu.
To przykazanie wynika z poprzedniego. Porządek przecież nie tylko nam ale i ludziom, którzy z nami mieszkają, konieczny jest do prawidłowego funkcjonowania. Mnie i moim współlokatorkom jakoś udaje się temu wyzwaniu podołać, ale wiem, że u innych różnie z tym bywa. Wystarczy przejść się do kuchni wspólnej podczas weekendu — można się przekonać, że nie każdy umie czy chce po sobie posprzątać. A to nie wymaga wcale nadludzkiego wysiłku.

7. Będziesz rozsądnie wydawał pieniądze, aby szczęśliwie przeżyć do końca miesiąca.
Studia uczą racjonalnie gospodarować budżetem. Przykład z rozmów zasłyszanych w kolejce sklepowej. W kolejce czeka grupka studentów, prawdopodobnie pierwszego roku. W koszyku mieli woreczek ziemniaków i zgrzewkę piwa. Po zapłaceniu za zakupy jeden z nich stwierdził: „Ja już dzisiaj prawie sto złotych wydałem i jak tu przeżyć do końca miesiąca?” Nie oszukujmy się, nie jest łatwo. Mamy dwa wyjścia — albo wydajemy na rzeczy niezbędne i ewentualną nadwyżkę rozdysponujemy na to, na co mamy ochotę, albo pozostaje nam głodówka zaprezentowana na obrazku obok i jedzenie przysłowiowego studenckiego chleba z masłem posmarowanego nożem.

8. Oraz efektywnie gospodarował danym ci czasem.
Na studiach jak nigdzie indziej przekonasz się, że doba ma ni mniej ni więcej niż dwadzieścia cztery godziny. Bywa, że musisz wstać na wykład na ósmą, zdążyć zjeść śniadanie lub zrobić kanapki, by móc przeżyć te pięć godzin wykładów a potem jeszcze seminaria. Gdy do wyjścia na zajęcia zostaje 15 minut, a musisz jeszcze zrobić makijaż, to już jest szczyt wszystkiego. Studia uczą tez jak się umalować w pięć minut. Po powrocie trzeba jeszcze nauczyć się na jutrzejsze ćwiczenia, iść do kina, bo przecież tani wtorek w kinie, obejrzeć ulubiony serial czy poczytać książkę i oczywiście zdążyć ze wszystkim do dwudziestej trzeciej, by móc znowu wstać na jutrzejsze zajęcia na ósmą.
To już taki bardzo ekstremalny scenariusz, ale na szczęście zazwyczaj wygląda to lepiej. Jednak prawdą jest, że czasami brakuje czasu na wszystko, co zaplanowaliśmy sobie do zrobienia i doba okazuje się zbyt krótka. Jedyne wyjście, to tak sobie rozplanować zajęcia, by ze wszystkim zdążyć.

9. Staraj się nie znienawidzić ludzi
Wybieramy się na studia z myślą, że poznamy tam samych wspaniałych ludzi i przyjaciół na całe życie. Oczywiście może być i tak, czego każdemu życzę. Jak do tej pory udało mi się poznać kilka naprawdę fajnych osób. Jednak czasami idzie to w drugą stronę i musimy starać się, by nie znienawidzić ludzi. Nie wiem jak innym, ale mi to postanowienie bardzo utrudniają różnego rodzaju prace grupowe, którymi prowadzący ostatnimi czasy zasypują nas na ćwiczeniach. W założeniu mają one uczyć dobrej organizacji pracy i efektywnej współpracy z innymi, ale mało kiedy są sprawiedliwie oceniane. I zazwyczaj większa część takiej pracy skupia się w rękach jednej osoby, która dowodzi projektem.
Robiliśmy prezentację we trójkę. Koniec końców z wielkim bólem udało się skończyć ją pomyślnie, dużo się przy tym napracowaliśmy, ale w porównaniu z innymi prezentacjami wyszła całkiem przywozicie, każdy przy referowaniu starał się dopowiedzieć coś od siebie. Prowadzący bez żadnego uzasadnienia postawił nam 3.5 z całego projektu i 4 na koniec ćwiczeń, gdzie kolokwium, które też oprócz projektu było składową oceny końcowej, miałam zaliczone w pierwszym terminie na 5. Długo nie mogłam się z tym pogodzić, gdyż w porównaniu ze sposobem oceniania innych prezentacji, wydało mi się to niesprawiedliwe.

10. Kombinuj, kombinuj i jeszcze raz kombinuj
Są wśród nas ludzie, którzy traktują studia bardziej na luzie, to znaczy uczą się tylko wtedy, gdy jest to absolutnie konieczne, chodzą na wykłady tylko, gdy wymagana jest obecność i często polegają na pomocy dobrych znajomych. z moich obserwacji często wynika, że tym ludziom zwykle układa się lepiej, mało tego, często też mają dobre oceny, aż sama się dziwię jak można się nie uczyć i zdać.
Studia uczą przede wszystkim kombinowania, radzenia sobie w kryzysowych sytuacjach i tego, co robić, żeby się nie narobić, czyli jak zdać przy najmniejszym wysiłku. I jest to jeszcze argument potwierdzający, że systematyczna nauka na bieżąco nie zawsze się opłaca.

       Na pocieszenie powiem, że kto nie chce, ten nie musi studiować. A najlepsze potwierdzenie macie poniżej. Uśmiałam się, gdy to oglądałam pierwszy raz :D 


Czy można jeszcze do tych dziesięciu przykazań coś dodać? Z którymi się zgadzacie, a z którymi nie?