środa, 15 września 2021

Nie liczy się prawda, tylko to, kto najgłośniej krzyczy

Przez całą podróż samochodem zastanawiam się, co jeszcze skrywa przede mną Paweł. Nasz związek uświadomił mi, że nigdy do końca nie znamy drugiej osoby. Wiemy tyle, ile nam zdradzi. Pozostaje jedynie liczyć na to, że będzie miała dobre intencje.

Kolejna książka autora, na którego zawsze można liczyć. Marcel Moss jest znany z tego, że lubi zaskakiwać i szokować czytelnika. Staram się być z jego książkami na bieżąco. Byłam ciekawa, co wymyślił tym razem.

Wracamy do bohaterów, których poznaliśmy w dwóch poprzednich częściach. Michał i jego żona Agata, która znęca się nad nim fizycznie i psychicznie. Wydaje się, że nigdy się od niej nie uwolni. Pojawia się jednak szansa, a on nie zawaha się jej wykorzystać. Poznajemy również przeszłość Agaty i dowiadujemy się rzeczy, które dosłownie wbijają w fotel. Z kolei Anita, by  spłacić swoje długi angażuje się w płatną działalność hejterską w internecie. Nie ujdzie jej to jednak bezkarnie – pojawiają się kłopoty, które powodują, że ma ochotę się wycofać, ale jest już za późno...

Uznałam, że powinniście o tym wiedzieć. Nic nie jest takie, jak się wydaje. Szczęśliwi ludzie noszą maski, pod którymi skrywają rozpacz. Bogacze chwalący się na Instagramie idealnym życiem tak naprawdę ledwo wiążą koniec z końcem i próbują tworzyć pozory, by wyleczyć się z kompleksów. Wspaniała żona, która przy innych wydaje się wręcz idealną osobą, za zamkniętymi drzwiami przemienia się w prawdziwą diablicę.

Co dobrego mogę powiedzieć o tej książce? Niestety niewiele. Na samym początku miałam ochotę ją rzucić i już nie wracać do czytania. O ile w początkowych częściach losy bohaterów jeszcze wzbudzały we mnie jakiekolwiek emocje, to tutaj tego brakowało. Z każdą kolejną książką coraz mniej jestem przekonana do twórczości tego autora. Postaci wydają się karykaturalnie przerysowane i nieciekawe. Styl nie robi wrażenia. Fabuła nieznośnie się wlecze. Mniej więcej do połowy zastanawiałam się, czy warto w to dalej brnąć. Jednak cieszę się, że dotrwałam do końca, bo pod koniec wreszcie zaczyna się coś dziać. Końcówka Was zmiażdży i wbije w fotel. Szkoda tylko, że cała powieść tak nie skupiła mojej uwagi jak jej zakończenie.

Czy warto? Wymagającym czytelnikom, bo do takich się zaliczam, może nie przypaść do gustu. Choć druga połowa i zakończenie są zdecydowanie ciekawsze niż początek, to nie rekompensuje to nudnego początku. Zupełnie nie przekonał mnie też wątek hejtowania w internecie za pieniądze, na którym opierała się ta powieść.


Moja ocena: 5/10

Marcel Moss, Nie krzycz

Ilość stron: 367

Wydawnictwo Filia

Data premiery: 28.10.2020

piątek, 3 września 2021

O tym, jak uratowałam ludzkość, czyli Żabkowe opowieści #4

 Wydawać by się mogło, że praca w sklepie nie ma w sobie nic nadzwyczajnego. Codziennie te same obowiązki, ci sami klienci, z czasem wszystko staje się monotonne. Nic bardziej mylnego. Nie w Żabce. Tam, gdy myślisz, że żadne wyzwanie cię już nie zaskoczy, zawsze wydarzy się coś, co trudno opisać słowami. Dzisiaj będzie o sytuacjach, gdy trzeba zamienić się w agentkę do zadań specjalnych, niesamowitych rzeczach (bo klienci twierdzą, że w Żabce jest wszystko) i zwykłych codziennych sytuacjach, których jednak długo się nie zapomina.


1. Bo w Żabce podobno jest wszystko

Przychodzi klient i pyta:

– Macie może uchwyty na telefon?

Ani trochę mnie to pytanie nie zdziwiło. Uwierzcie, ludzie naprawdę potrafią zapytać o wszystko.

– Nie, nie mamy – odpowiadam.

– W takim razie poproszę hot doga – mówi klient. – Jak nie macie uchwytów na telefon, to poproszę hot doga – dodaje, po czym uśmiecha się widząc moją minę.

Jak pokazuje powyższy przykład, Żabka zaspokoi wszystkie twoje potrzeby. Nawet jeśli nie dostaniesz tego, czego szukasz, zawsze dostaniesz hot doga.


2. Ja tylko po jogurt

Mamy mały sklep, a jak klienci przychodzą na małe zakupy i nie chce im mu się brać koszyka, to kładą część rzeczy do mnie na ladę i idą zastanawiać się dalej. Tak też ostatnio przyszedł klient, położył kilka produktów na ladę, po czym obszedł jeszcze cały sklep kilka razy i dopiero skompletował całe zakupy. Gdy już miał płacić, nagle go olśniło…

– Zapomniałbym. Ja po jogurt właściwe… – stwierdził, po czym skierował się jeszcze raz w stronę lodówek.

A wystarczyłoby zrobić listę zakupów i zaoszczędzić czas swój i kasjera 😂 A poniżej taka mała dygresja, a propos wielkości zakupów w Żabce.

>Zakupy w Żabce - stand up<

3. Soki z wróżbą? Tylko w Żabce

Szósta trzydzieści. Zdążyłam już obsłużyć kilku stałych klientów, którzy zwykle rano przychodzą po wódkę. Do sklepu właśnie wchodzą dwaj kolejni klienci.

– Ma pani może takie soki z wróżbą? – pyta jeden z nich.

Patrzę na niego starając się ukryć zdziwienie. Potrzebuję chwili, żeby dotarło do mnie, że niestety nie mamy soków z wróżbą, o ile takie w ogóle są w sprzedaży. Ale może by tak zasugerować szefowi, żeby zamówił ciasteczka z wróżbą? Tych panów na pewno by uszczęśliwiły.

– Niestety nie mamy. Chyba że chodzi panu o Tymbarki, te z napisem pod nakrętką, są w lodówce – mówię wskazując lodówkę z napojami.

Podchodzą do lodówki, wyjmują soki, po czym stwierdzają, że dokładnie o to im chodziło i że jestem cudowna.

Gdy podliczam ich zakupy, zauważają na moim palcu pierścionek i staje się to początkiem lawiny pytań: „Jak pani ma na imię?”, „Ma pani narzeczonego?”, „Jak ma na imię?”, „Wie pani, ja tak pytam, bo kolega jest świeżo po rozwodzie i jakby była jeszcze jakaś nadzieja…”

Jeszcze tego samego dnia opowiadam szefowi o perypetiach tych dwóch panów zaczynając od słów: „Niektórych ludzi to chyba nigdy nie zrozumiem”.


4. Jaka parówa, wariacie?

Z czasem przychodzi taki moment, gdy człowiek jest już na tyle kompetentny, że może szkolić nowych ludzi. Jednak, gdy dowiedziałam się, że przyjdzie do mnie na przyuczenie nowa dziewczyna, trochę się obawiałam. Podczas dostawy jest tyle do zrobienia, że nawet jak każdy z nas pracuje za trzech to i tak za wolno, a gdybym miała jeszcze kogoś szkolić, mogłoby się to źle skończyć. I jak się potem okazało, moje obawy nie były bezpodstawne.

Nowa koleżanka dość szybko się uczyła, ale mimo tego i tak musiałam mieć oczy dookoła głowy. Zwłaszcza, gdy ktoś zamawiał hot doga albo kawę. Albo kilka hot dogów na raz. I tak w pewnym momencie klientka zamówiła jednego małego hot doga i dwa duże, klient za nią, dużego hot doga z kiełbasą Chorrizo i sosem barbecue, a kolejny małego hot doga z parówką. Oprócz tego było jeszcze do zrobienia panini i dwie duże kawy, nie licząc kilkuosobowej kolejki do kasy. A to, że byłyśmy na kasie dwie, to wcale nie znaczy, że pójdzie szybciej. Takim oto sposobem pierwsza klientka dostała swoje trzy hot dogi, drugi klient prawie wyszedł głodny, a trzeci klient dostał swojego hot doga z małą parówką, jednak dopiero, gdy zapytał, z jakim on jest sosem, zreflektowałam się, że dałam mu sos barbecue, który miał być do dużego hot doga dla pana numer dwa, a jeszcze szef na to wszystko patrzy.

– Barbecue, może być? – zapytałam z nadzieją, uśmiechając się.

– No niekoniecznie, ale niech już będzie – stwierdził.

Pan numer dwa też swojego hot doga z Chorrizo dostał, szef powiedział, żeby następnym razem uważać, a nowa koleżanka i ja jakoś dorwałyśmy do końca zmiany całe i zdrowe.


5. Każda chwila może być ostatnią

Pewnego dnia (gwoli doprecyzowania, był to jeden z tych cięższych dni, kiedy nie tylko trzeba przyjąć dostawę, ale ludzie robią zakupy jak szaleni, jedzą ogromne ilości hot dogów i piją hektolitry kawy, a moja zielona bluzka żabkowa co jakiś czas zostaje ochlapana keczupem albo musztardą) zauważyłam, że dzieje się rzecz straszna. Roller przestał grzać, a parówki są już prawie zimne. Jak zwykle w każdej kryzysowej sytuacji, dzwonię do szefowej. Powiedziała, że trzeba to zgłosić do serwisu, ale gdy okazało się, że nie działa też piec, opiekacz i kawomat, doszła do wniosku, że wysadziło korki i to już zadanie dla szefa, więc dała mi go do telefonu. Wytłumaczył mi, gdzie mam znaleźć skrzynkę z bezpiecznikami.

– A teraz ją otwórz i powiem ci, co dalej robić.

Otworzyłam, powiedział mi, które przełączniki mam przełączyć.

– Ale ja się boję – powiedziałam bardziej do siebie.

– Spokojnie, rób, co mówię – powiedział śmiejąc się.

Tak oto usunęłam awarię, ratując ludzkość przed głodówką, jednocześnie sama wychodząc z tego z życiem. Byłam z siebie dumna jak nigdy.

 

6. Szukajcie, a znajdziecie

Pewnej niedzieli, jak zawsze wieczorem, postanowiłam przygotować gazety do zdania. Tym razem nie było ich dużo, aczkolwiek w wykazie widniała pewna adnotacja, która na moje oko zwiastowała kłopoty. Chodziło o zwrot ponad dwudziestu sztuk drogich gazet z dodatkami. Dzwonię do szefowej, żeby się dowiedzieć, o co chodzi. Gazety miały leżeć w worku pod ladą, ale żadnego worka, ani tym bardziej żadnych gazet pod ladą nie mogłam znaleźć. Szefowa poradziła mi, żeby zadzwonić do koleżanki, która była na porannej zmianie, może gdzieś je przełożyła. Ale ja przypomniałam sobie, że wczoraj razem ze śmieciami wyniosłam do kontenera jakiś ciężki worek, którego zawartości nie sprawdziłam, pewna, że to przeterminowane jedzenie.

– Nie wiem, czy ich nie wyrzuciłam – pomyślałam głośno.

– No to kochana... Musisz iść i je odzyskać.

Rozłączyłam się, po czym poszłam do kontenerów. Przypomniałam sobie jednak, że gdy wczoraj wyrzucałam śmieci, kosz był prawie pusty, a dziś leżą w nim ciężkie czarne worki, których nie dam rady wyciągnąć. Tak też opowiedziałam szefowej, gdy już zrezygnowałam z poszukiwań, po czym zapytałam, czy te gazety były drogie.

– No prawie trzy stówy by cię to kosztowało... – powiedziała. – Weź drabinkę i rękawiczki, żeby nie było, że grzebiesz i spróbuj je znaleźć.

No to ja wzięłam drabinę, rękawiczki, zamknęłam sklep i z takim uzbrojeniem poszłam dokładnie przegrzebać kontener. I tak przerzucając worki z jednego kontenera do drugiego, niczym prawdziwy poszukiwacz „skarbów”, tylko przez chwilę zastanawiałam się, co sobie pomyślał facet, który akurat przyszedł zostawić śmieci. Wyszłam, powiedziałam mu, żeby wchodził, bo ja czegoś szukam, to mi trochę dłużej zajmie. Potem weszłam z powrotem przymknęłam drzwi i działałam dalej. Gdy już wyrzuciłam prawie wszystko, a moich worków z wczoraj nie było śladu, wyszłam, zabrałam ze sobą całe uposażenie i prawie pogodziłam się z porażką. Ale postanowiłam jeszcze zadzwonić do koleżanki. Powiedziała mi, że ten poszukiwany przeze mnie worek zostawiła w biurze na kartonach z wódką. Wróciłam do sklepu i zajrzałam do biura. Na kartonach z wódką faktycznie leżał worek oklejony karteczką z informacją: „zdać razem z gazetami”. Kamień spadł mi z serca. Pomyślałam, że szefowa też się ucieszy, więc dzadzwoniłam, żeby powiedzieć, że to był jednak fałszywy alarm.

– (...) a szef już do ciebie pojechał – powiedziała.

Pomyślałam sobie, że na pewno nie będzie szczęśliwy, gdy okaże się, że przyjechał na darmo, ale to miłe, że mogę na niego liczyć... nawet wtedy, gdy trzeba przegrzebać kontenery ze śmieciami.

 

Ile ludzi, tyle pomysłów. Ostatnio nawet słyszałam jak dwóch chłopaków się naradzało podczas zakupów alkoholowych. Jeden z nich zachęcał drugiego, żeby kupić i Tatrę i Harnasia. Podobno po ich połączeniu wychodzi Tatraś i jest to najlepsze piwo, jakie pił. Chyba jeszcze go nie opatentowali. Próbował ktoś? Jako kasjerka dowiaduję się wielu niesamowitych rzeczy, czasami umieram ze śmiechu, a innym razem staję się agentką do zadań specjalnych, by uratować ludzkość albo niczym poszukiwacz złomu grzebać w kontenerach na śmieci…. Jak już wcześniej wspominałam, Żabka to nie tylko miejsce pracy – Żabka to stan umysłu.