wtorek, 30 kwietnia 2019

Co zapoczątkowało koszmar? - Leonidy. Spektrum. Recenzja

Leonidy. Spektrum
Seria: Spektrum, tom I
Autor: Nanna Foss
Rok wydania:2016
Ilość stron: 540


Tej książki nie sposób nie zauważyć na półce. Intensywnie fioletowa okładka z trójkątnym pryzmatem tak przemówiła do mojej czytelniczej ciekawości, że sięgnęłam po nią, nie czytając nawet recenzji. Opis na okładce mnie zaciekawił już po pierwszych zdaniach, więc długo się nie musiałam zastanawiać. Mówią, że nie należy oceniać książki po okładce, ale w tym przypadku okładka naprawdę ma znaczenie. Tym bardziej, że jest w moim ulubionym kolorze.
Czego się po niej spodziewałam? Właściwie to nie do końca wiedziałam, czego mam oczekiwać, bo sam opis mówił nie wiele, a tylko intrygował, pozostawiając czytelnika w niepewności. Jesteście ciekawi, jaką zagadkę kryje ta książka?
Nanna Foss to duńska autorka, której debiutancka powieść została entuzjastycznie przyjęta w wielu krajach. "Leonidy" to pierwszy z dwóch tomów serii Spektrum. Drugi – "Geminidy", jeszcze przede mną. Trzeci zaś, z tego, co udało mi się wyszukać, nie jest jeszcze dostępny w języku polskim.
Po przeczytaniu początku stwierdziłam, że jest to zdecydowanie powieść dla cierpliwych, o czym świadczą nie tylko jej rozmiary, ale przede wszystkim tempo akcji. Akcja bowiem rozwija się powoli i stopniowo, dlatego nie polecę jej osobom, które już od samego początku spodziewają się mocnych wrażeń. Nie zniechęciło mnie to jednak i wytrwałam do końca, więc mogę powiedzieć, że było warto.
Być może istnieje granica, ile cierpienia tych, których kochamy, można zabsorbować, nie rozpadając się.
Bohaterowie to szóstka nastolatków. Emilia – główna bohaterka ma piętnaście lat, jest nieco niezdarna i nieśmiała, ładnie rysuje. i to prawie wszystko, czego się o niej dowiadujemy.  Mimo swojego dość młodego wieku, bohaterowie nie są jednak tak dziecinni jak się spodziewałam. Choć trochę się zawiodłam, bo nie są opisani tak przekonująco, bym mogła ich polubić.
Język autorki jest dość prosty, nie ma w książce bardzo rozbudowanych opisów, czasami raził mnie potoczny język, ale myślę, że nie dało się go uniknąć – w końcu książka jest o nastolatkach. Mimo tego, czyta się nawet przyjemnie i szybko.
To, co mnie pozytywnie zaskoczyło i zachęciło do sięgnięcia po drugą część, to oryginalna fabuła. W żadnej przeczytanej przeze mnie książce jeszcze coś takiego się nie powtórzyło. Nie chcę zbyt dużo zdradzać, bo zagadka powinna zostać zagadką. Powiem tylko, że bohaterowie z czasem dowiadują się o swoich nietypowych umiejętnościach, o które by się nigdy nie podejrzewali. Szkolne problemy, które do tej pory miały najwyższą rangę, przestają mieć znaczenie w obliczu tego, co może ich czekać. Nie jeden raz będą się obawiać o własne życie i uciekać przed niebezpieczeństwami. Wspólnie z nimi zastanowicie się nad tym, gdzie są granice między snem a rzeczywistością. Czy to sen, który miała Emilia zapoczątkował całą serię zdarzeń i spowodował, że są w śmiertelnym niebezpieczeństwie? A może staruszka oskarżająca ją o spowodowanie końca świata miała w tym swój udział? Zastanowicie się też, gdzie leżą granice między przeszłością, teraźniejszością a przyszłością. Ale co dokładnie odkryją bohaterowie i jakim problemom będą musieli stawić czoła, to już dowiecie się czytając tę niezwykłą powieść 😊
Na wiele pytań nurtujących mnie przez cały czas czytania tej książki poznałam odpowiedzi dopiero pod sam koniec. W ostatnich rozdziałach zarówno dosłownie jak i w przenośni byłam świadkiem niezłej zadymy. Zaś drugie tyle pytań pozostało jeszcze nierozstrzygniętych, co zmusza mnie do sięgnięcia po drugi tom cyklu jak najszybciej.
Mimo tego, tego, że postaci bohaterów mnie nie zachwyciły i w zdecydowanej większości książki tempo akcji było dość wolne, to jednak uważam, że jest godna polecenia ze względu na swoją oryginalną fabułę. Autorka bowiem swoją pierwszą powieścią wprowadza nas w świat fantastyki, jakiego dotąd jeszcze nie znaliśmy. Pierwsza część mnie zaintrygowała i z chęcią sięgnę po kontynuację.
Moja ocena: 6/10

sobota, 27 kwietnia 2019

I jak tu nie kochać Olsztyna? – spacer nad Jeziorem Długim

Gdy już pogoda nie pozwala na siedzenie w domu, na plaży pod moim akademikiem właściwie nie ma pustego metra kwadratowego. W powietrzu unosi się zapach kiełbasek z grila, a na molo nie brakuje studentów rozmawiających na różne interesujące tematy, sączących piwko i  nie tylko. Wczoraj poszłyśmy do pobliskiego sklepu po lody i wyobraźcie sobie, że w lodówce już prawie nic nie było. Studenci tacy głodni 😁


Jezioro Kortowskie i plażę mam na co dzień, więc wczoraj postanowiłam wybrać się nieco dalej. W całym Olsztynie mamy 16 jezior, a ja jak do tego pory widziałam tylko kilka z nich. Wczoraj moim celem stało się Jezioro Długie – szóste zarówno pod względem wielkości jak głębokości jezioro w naszym mieście. Gdy tam dotarłam i zobaczyłam ten widok, w mojej głowie pojawiła się jedna myśli: „I jak tu nie kochać Olsztyna?"


Jezioro Długie jest dobrym miejscem wypoczynkowym i rekreacyjnym. Otacza je ścieżka rowerowa, a w sąsiadującym z nim lesie wytyczone są też szlaki wędrówkowe. Miałam zbyt mało czasu, by tam zajrzeć - tylko obeszłam jezioro dookoła, co zajęło mi prawie dwie godziny, bo jak sama nazwa wskazuje, jezioro to ma wydłużony kształt i długą linię brzegową.
Jest ono położone jest w zachodniej części Olsztyna, w dorzeczu Łyny-Pregoły. Ma sztuczne połączenie z Czarnym Jeziorem i Ukiel.


Wydłużony zbiornik rozciąga się na ponad 1,5 km. Zajmuje prawie 27 ha, a w najgłębszym miejscu sięga 17 m. Północno-wschodnie brzegi porastają lasy, na południowo-zachodnich rozłożyło się osiedle Nad Jeziorem Długim. W środkowej części oba brzegi łączy mostek, zwany Mostem Zakochanych.

Jezioro Długie jest na liście obszarów objętych ochroną w ramach programu Natura 2000. W granicach tego obszaru występują 4 gatunki  zwierząt chronionych: bóbr europejski, wydra Lutra, kumak nizinny i zalotka większa. Stwierdzono tu 31 gatunków roślin chronionych lub rzadkich.

W Olsztynie w tak piękną pogodę jest wiele możliwości spędzenia wolnego czasu – każdy może wybrać coś dla siebie, a ja tylko cały czas utwierdzam się w przekonaniu, że studiowanie tutaj było dobrą decyzją 😊

wtorek, 23 kwietnia 2019

Wtajemniczeni. Początek końca. Zwiastun + prolog

Pomysł na to opowiadanie pojawił się jeszcze w liceum. Napisałam wtedy kilka rozdziałów, ale potem utknęłam, bo mój zapał się wyczerpał. Niedawno jednak powiedziałam sobie, że ono się samo nie napisze i jeśli teraz nie zacznę działać w tym kierunku, to nigdy nie zostanie skończone. Stąd postanowienie, by do niego wrócić. Poniższy filmik wykonała moja koleżanka po przeczytaniu początku historii. Obecnie trochę bym w nim zmieniła, ale ponieważ kompletnie się na tym nie znam, to musi zostać, tak jak jest 😁Jak się nauczę takie robić, powstanie bardziej aktualna wersja. Ogólny zarys jednak pozostaje ten sam. Oczywiście adres na końcu już jest nieaktualny ;)
Streszczenia nie będę zamieszczać, bo jeszcze dużo w tej historii może się zmienić. Często zaczynam pisać coś, a wychodzi z tego coś zupełnie innego, prawdopodobnie powstanie ono dopiero na końcu. Powiem tylko, że będzie to historia z głównym wątkiem fantastycznym.

Prolog
"Increase the love decrease hatred
And the scars that too many of us
Carry all buried up in our hearts
Brother we can do some or we can do none
Ignorance is similar to a loaded gun
So don't let it pop off or we're all done"
Kase and Wrethov, One life

Czy zastanawiałeś się kiedyś nad tym, jak potoczyłyby się twoje losy, gdybyś w  pewnym momencie w życiu dokonał innego wyboru? Jak bardzo różniłoby się ono od tego, którym żyjesz obecnie? Ludzie, którzy stają się jego udziałem są podobni do planet krążących po orbitach, które zbliżają się i oddalają się od siebie nawzajem. Z niektórymi się mijamy i nie jest nam dane ich spotkać. Inni mogą być częścią naszego życia tylko przez krótką chwilę, a potem odchodzą, bo taka jest kolej rzeczy. Ale są i tacy, którzy na zawsze zajmują miejsce w naszym sercu, nawet gdy już odejdą. I choć najczęściej na początku nic tego nie zapowiada, mogą całkowicie zmienić jego bieg.
Jedna osoba, jeden wybór sprawił, że jestem teraz w tym miejscu. Sama wśród ciemności ogarniającej mnie zewsząd, pełnej wyimaginowanych istot i niedopowiedzeń. Słyszałam już głosy, których nigdy nie powinnam słyszeć i widziałam rzeczy, których nigdy nie powinnam widzieć, jednak nie tego obawiam się najbardziej. Ciemności nigdy się nie bałam, lecz tego, że to ona pozwala najlepiej słyszeć myśli.
Ale najbardziej obawiam się jego. Bo nie wiem która godzina, czy jest dzień, czy noc, ale mój głód daje o sobie regularnie znać. Bo moje ręce skute kajdanami i poranione do krwi nie pozwolą mi się obronić. Bo przywiązał mnie do krzesła, które jest twarde i nie pozwoli mi uciec. Bo właśnie słyszę skrzypienie otwieranych drzwi i widzę jego twarz.
Twarz, której nie sposób zapomnieć, i ten przyprawiający o dreszcze błysk w  jego szarych oczach. I mimo że nie zdradził mi swoich zamiarów, w jednej chwili się tego domyśliłam. Nie mogę jednak uwierzyć, że byłby do tego zdolny. Przecież tak dobrze go znałam. A może tylko wydawało mi się, że go znam. Czemu wtedy, gdy zobaczyłam go pierwszy raz po prostu nie uciekłam? Co mnie wtedy zatrzymało? Wszystko mogłoby wyglądać inaczej. W wielu innych alternatywnych scenariuszach nigdy się nie spotykamy. Dlaczego wybrałam akurat ten niewłaściwy? Zamykam oczy w nadziei, że gdy znów je otworzę albo mnie, albo jego już tu nie będzie.
Podnoszę powieki, ale on nie zniknął. Dalej stoi w  tym samym miejscu i triumfalnie unosi kąciki ust. Tak, chyba wygrał. Mierzymy się wzrokiem, a potem podchodzi bliżej, za blisko. Unosi rękę i gładzi mnie delikatnie po policzku swoją zimną dłonią.
– Jak miło cię znowu widzieć – szepcze. Wyraźnie słyszę niechęć w jego głosie. – Szkoda, że to już ostatni raz.
Jego twarz jest pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu, ale oczy zdradzają satysfakcję. Czy to właśnie było jego celem od samego początku? Pozbawienie mnie życia?
Czuję na moim policzku jego lodowaty oddech, od którego ogarnia mnie przejmujące zimno. Powinnam coś zrobić, ale moje myśli są zupełnie sparaliżowane. Zawsze tak się działo, gdy był zbyt blisko, ale teraz to jest tylko i wyłącznie przerażenie.
– Mylisz się. Przed nami jeszcze bardzo wiele spotkań. – mówię, starając się przekonać samą siebie.
Nie wiem, jakim cudem wykrzesałam z siebie jakieś resztki nadziei, że uda mi się przeżyć. Przecież jestem uwięziona, a on ma broń. Chyba ostatecznie nie mam już nic do stracenia.
Teraz, gdy zastanawiam się, gdzie miał początek nieszczęśliwy splot okoliczności prowadzący do mojej zguby, nie umiem sobie na to odpowiedzieć. Chyba w dniu, kiedy poznałam jego. A może po to właśnie się urodziłam.
A Tobie daję cenną wskazówkę, choć to jak ją wykorzystasz, zależy od ciebie. Życie masz tylko jedno. I doceniaj w  nim każdą sekundę. Bo nikt z nas nie wie, co przyniesie jutro, więc żyj tak, jakby miało go nie być.
A teraz pewnie zastanawiasz się, jak to się stało, że już prawie nie żyję. Spieszę z wyjaśnieniami.
_________________________________

Dajcie znać, co myślicie o prologu, tylko szczerze ;)

sobota, 20 kwietnia 2019

W poszukiwaniu sensu i odpowiedzi na pytanie jak żyć

Ile razy zastanawiamy się jak uczynić nasze życie idealnym? W natłoku zajęć czas wydaje się przeciekać nam przez palce i jak nigdy zdajemy sobie sprawę, że życie mamy tylko jedno. Często pojawia się obawa, co zrobić, by nie zmarnować tej szansy. Idealne życie warunkowane jest idealnymi decyzjami, ale czy takie istnieją?
Większość naszych wyborów nie jest zero-jedynkowa. Każdy kolejny to nowa niewiadoma. Musimy się też liczyć z tym, że nie ma dobrych i złych decyzji, a umiejętność ich podejmowania wiąże się ze zgodą na to, że mogą być one obarczone błędami. Jeśli się z tym pogodzimy, łatwiej jest nam podejmować decyzje. Jeśli natomiast mamy świadomość, że decyzja jest nasza, jesteśmy gotowi wziąć za nią odpowiedzialność.
W moim idealnym życiu wybrałabym studia, które najlepiej wpisywałyby się w moją pasję, czyli psychologię. Ale czy to byłaby decyzja idealna? Obecnie dużo osób wybiera ten kierunek, jest dużo chętnych na jedno miejsce, więc za kilka lat o pracę mogłoby być ciężko. Studia w Gdańsku, na które się dostałam, byłyby też ogromnym wyzwaniem, bo to bardzo daleko od mojego domu rodzinnego. Czy więc mogę powiedzieć, że to byłoby to najlepsze wyjście? Wybierając tak a nie inaczej zawsze coś stracimy, ale nie wszystko, nie całkiem. To zdanie znalazłam w jednym z artykułów i uważam, że warto je zapamiętać.
Ostatecznie skończyłam w Olsztynie na ekonomii. Nie jest mi z tym źle, a nawet mi się podoba. Kierunek jest na tyle uniwersalny, że jest po nim dużo możliwości. Poza tym mam mnóstwo wolnego czasu na realizowanie swoich pasji, a Olsztyn stał się jednym z moich ulubionych miejsc na ziemi.
Zapamiętałam też metaforę kompasu. Każda decyzja - dobra czy zła, którą podejmujemy po drodze jest przez nas weryfikowana. Chociaż staramy się wybierać najlepsze dla siebie rozwiązania, to i tak nie raz się pomylimy. Pytamy wtedy siebie, czy dana decyzja prowadzi ona tam gdzie chcemy dojść, czy też nie. Każda taka decyzja pomaga nam budować coraz lepszy wewnętrzny kompas życiowy.
We wspomnianym wcześniej artykule przeczytałam też o trzech filtrach, przez które powinniśmy przepuszczać każdą naszą decyzję, aby była ona jak najbardziej przemyślana, a mianowicie: myśli, uczucia i ciało. Po pierwsze zastanawiamy się nad plusami i minusami, przywołujemy racjonalne argumenty, dlaczego warto postąpić tak a nie inaczej. Po drugie, zastanawiamy się nad uczuciami, jakie towarzyszą każdej z dwóch alternatywnych możliwości i ich przyczyną. i trzeci filr - ciało, czyli jak sami reagujemy na nasze wybory. Objawy fizjologiczne, takie jak ból na przykład ból brzucha mogą oznaczać, że coś jest nie tak i warto się nad tym zastanowić, bo ciało jest tym filtrem, który najmniej oszukuje.
Zawsze zastanawiamy się co by było, gdyby. Gdybym wybrała takie, a nie inne studia. Gdybym mieszkała w tym a nie innym miejscu. Gdybym nie poznała tych ludzi, których teraz znam i są częścią mojego życia. w alternatywnym scenariuszu wszystko mogłoby być inaczej. Ale czy na pewno lepiej? Może zamiast zastanawiać się nad innymi wersjami swojego życia po po prostu zaakceptuj je takim, jakie jest? Doceń to, co masz i postaraj się dany Ci czas jak najlepiej wykorzystać, bo nigdy nie wiesz, co przyniesie jutro.
Na koniec pokażę Wam piosenkę, która stanowi moje życiowe motto. z niej też zaczerpnęłam słowa będące wstępem do opowiadania, które niedługo opublikuję.
Czy też myślicie podobnie?
A korzystając z okazji chcę Wam jeszcze życzyć wszystkiego, co najlepsze na te święta, kochani 😊

środa, 17 kwietnia 2019

I wtedy padał śnieg, czyli jak przeżyć w Warszawie i nie zwariować

W Warszawie nie byłam od czasów licealnych wycieczek szkolnych, więc uznałam, że najwyższy czas to zmienić. Wybrałam się z przyjaciółką na dwudniową wycieczkę, której mimo tego, że była tak krótka nie zapomnę do końca życia.
Naszym celem było odwiedzić najważniejsze atrakcje Warszawy. Choć jest ich dużo i takie zwiedzanie zajęłoby dłużej niż dwa dni, to co nieco zobaczyłam.
Na początku odwiedziliśmy taras widokowy Pałacu Kultury i Nauki, bo znajduje się on obok Dworca Centralnego. Rozciąga się z niego widok na całą Warszawę ze wszystkich czterech stron.
I już na samym początku pojawiły się problemy, bo kasa biletowa znajdowała się na drugim piętrze, a my nie mogliśmy na to drugie piętro dotrzeć. Windy dalekobieżne jeździły tylko na wyższe piętra, bo w Pałacu Kultury i Nauki wszystkich pięter jest trzydzieści. A zwykła windy była na tyle uparta, że nie chciała nas dowieźć na to drugie piętro, więc musieliśmy jednak poszukać schodów 😀
Gdy już udało nam się dotrzeć na górę w całości, kilka minut staliśmy w kolejce po bilety. Ludzie w niej stojący rozmawiali w różnych językach, nie tylko po angielsku. Podobnie jak w Muzeum Powstania Warszawskiego, które odwiedziliśmy w następnej kolejności.
W muzeum było bardzo obszerna wystawa, dużo rzeczy do obejrzenia i przeczytania, więc gdybym miała więcej czasu, mogłabym spędzić tam nawet pół dnia. Pamiątką, jaką stamtąd zabrałam są kartki z kalendarza od 27 lipca do 5 października 1944 roku. Na każdej z nich jest opis wydarzeń z danego dnia – taka lekcja historii w ciekawej formie.

Kolejnym punktem na naszej trasie był Park Szczęśliwicki. Spacerowaliśmy podziwiając piękne widoki i zrobiliśmy mnóstwo zdjęć. Wszystkie wychodzą tam bardzo ładnie, nawet jeśli ktoś jest fotografem amatorem jak ja😊
Potem udaliśmy się na Stare Miasto. Tam czekała nas kolejna porcja pięknych widoków. Zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia i zjedliśmy kolację w jednej z knajp na Starówce.
Wieczorem zobaczyliśmy jeszcze Bulwary nad Wisłą. Nie można być na wycieczce w Warszawie i tam nie pójść. Zaczynało się już ściemniać, więc widoki były niesamowite.
Na koniec dnia czekała nas jeszcze jedna niespodzianka. Szukając hostelu, w którym miałam z przyjaciółką nocować, trafiliśmy pod wskazany adres i okazało się, że w tym miejscu stoi nieduży budynek z krzyżem, prawdopodobnie kościół, na którym znajdował się transparent z napisem Jezus Chrystus Królem Polski". Byliśmy tak wyczerpani po całym dniu, że spodobało to ciężki do opanowania napad śmiechu przez łzy 😀Zaczęliśmy też wątpić, czy ten hostel w ogóle istnieje. Na szczęście, gdy podeszliśmy kawałek dalej, znaleźliśmy szukane miejsce. Do tej pory się zastanawiam, dlaczego oba budynki miały ten sam numer.
Spałam dobrze, ale krótko, a gdy rano wyjrzałam przez okno, okazało się, że pada śnieg. Cóż, nic dziwnego, w końcu święta się zbliżają, czyż nie? 😂
W sobotę trochę odpoczęliśmy, poszliśmy na kręgle, do Łazienek i na obiad do Hard Rock Cafe.
Na początku kula, którą wyrzucałam, jakimś cudem uparcie omijała wszystkie kręgle i mogłam się poszczycić samymi zerami, ale potem szło mi coraz lepiej. Raz nawet trafiłam wszystkie za jednym rzutem. Stąd też wyniosłam ciekawą lekcję i stworzyłam swoje nowe powiedzenie – życie jest jak gra w kręgle – czasami trzeba zepsuć rzut, by za drugim razem móc trafić wszystko.
W Łazienkach spacerowaliśmy i też zrobiliśmy kilka zdjęć. Niestety w sobotę pogoda już nie dopisywała, było o wiele chłodniej i padał deszcz.
Na koniec poszliśmy na obiad do Hard Rock Cafe. Miałam voucher prezentowy z Super Prezentów, który dostałam na rodziny, i postanowiłam go wykorzystać na posiłek w Hard Rock Cafe. Gdy wychodzi się na Dworcu Centralnym w Warszawie, nie sposób nie zauważyć tej gitary  – symbolu Hard Rock Cafe  stojącej przy Złotych Tarasach. Jest to znana nawet wśród obcokrajowców restauracja, za to ceny są dość wysokie. Kelner przez pomyłkę nie odliczył nam wartości vouchera prezentowego od rachunku i zapłacilibyśmy podwójną kwotę. Na szczęście trójka specjalistów studiująca kierunki ekonomiczne nie dała się tak łatwo oszukać. Stąd nauczka na przyszłość – uważać, w restauracjach w Warszawie i nie tylkobo nie wszyscy są za pan brat z matematyką 😀Poza tymi komplikacjami, klimat w restauracji był bardzo przyjemny, a jedzenie też niczego sobie. Lokal godny polecenia.
Jako mieszkanka Olsztyna w Warszawie miałabym nieco więcej problemów z dojazdami, szukaniem właściwych przystanków, gonieniem odjeżdżających autobusów. Ale mimo wszystko to miasto mi się spodobało. Budynki są ładne, nowoczesne. A Pałac Kultury robi niesamowite wrażenie. Tam zawsze coś się dzieje, nie ma ciszy i spokoju, nie sposób się nudzić. Myślę, że dwa dni z niespodziankami czyhającymi na każdym kroku są dobrym dowodem na to 😁

niedziela, 14 kwietnia 2019

Sarius w Olsztynie - Wszystko co złe Tour

Po powrocie z Warszawy, o czym więcej opowiem w kolejnym poście, bo miałam tam kilka ciekawych przygód, czekał mnie jeszcze koncert Sariusa w pubie Nowy Andergrant w Olsztynie. Zmęczona ciągłym szukaniem przystanków autobusowych, z których odjeżdża właściwy autobus czy tramwaj, zaczęłam z większą sympatią patrzeć na nasze olszyńskie zielone autobusy. Zdążyłam więc tylko co nieco zjeść, wsiadłam w zielony autobus i do pubu dotarłam parę minut po dwudziestej.
        I spotkało mnie niemałe zaskoczenie, bo już na godzinę przed koncertem utworzyła się kolejka do wejścia przy sprawdzaniu biletów. Muszę przyznać, że tyle ludzi na raz jeszcze w tym miejscu nie widziałam. Tym razem nie udało mi się zająć miejsca bliżej sceny, bo gdy weszłam pod sceną już zebrał się spory tłum. Byli głównie ludzie w moim wieku i w większości męska część społeczności, choć nie tylko. Łączyło nas jedno - wszyscy znaliśmy Sariusa i chcieliśmy go usłyszeć na żywo. Sama nie jestem jego wielką  fanką, ale znam kilka dobrych kawałków, za które go bardzo szanuję – między innymi „Wiking” czy „Dziecko wojny”.

Energia w tym tłumie była niesamowita. Pełno fanów, którzy skakali, krzyczeli, odpowiadali wokaliście. Otoczona w większości tłumem wysokich facetów, zaczełam się trochę obawiać, czy mnie tam nie zgniotą 😀Mimo wszystko jednak udało mi się co nieco zobaczyć, posłuchać, a nawet nagrać moje ulubione kawałki. Na filmikach najlepiej widać tę niesamowitą energię, która wypełniła ten tłum za sprawą Sariusa.





Gdy już powiedział, że będzie śpiewany ostatni kawałek, miałam wrażenie, jakby minęło dopiero pięć minut. Koncert trwał godzinę, czyli nie długo, ale podobnie jak inne, na których byłam. Warto było tam iść i zobaczyć, w jaki sposób Sarius umie porwać tłum. Cieszę się, że miałam okazję go usłyszeć na żywo.
       Na dzisiaj tyle, w weekend mnie nie było na blogach, więc teraz lecę nadrabiać zaległości. Trzymajcie się 😉

środa, 10 kwietnia 2019

„Milion światów z tobą" i milion możliwości końca świata, czyli ostatnia część trylogii Firebird

Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją trzeciej już i ostatniej książki z cyklu Claudii Gray o podróżach międzywymiarowych. I tutaj znowu problemem będzie zebranie myśli w konstruktywną całość, bo podczas czytania wywołała ona we mnie tyle sprzecznych uczuć, że pod koniec miałam wrażenie, jakby moja dusza została rozerwana na kawałki, zupełnie jak dusza Paula. Śmiałam się i płakałam razem z nimi, przeżywałam wszystkie uczucia, które mogą towarzyszyć człowiekowi w najróżniejszych jego wersjach próbując uratować multiwszechświat przed zagładą, a na koniec doświadczyłam tak niesamowicie opisanego, że prawie realnego początku końca. Czy macie ochotę wyruszyć z bohaterami w taką podróż?
W każdej chwili, każdego dnia coś tworzymy - sztukę lub naukę, związek lub przeznaczenie - i tworzymy to po jednym wyborze, po jednej chwili. Nasze decyzje kształtują światy innych ludzi tak samo jak nasz własny. Każde z nas jest środkiem własnego wszechświata i każde z nas znajduje się na orbicie kogoś innego. To paradoks, ale czasem od paradoksów zaczyna się prawda.
Jeśli chodzi o całość, to mam mieszane uczucia, dlatego nie mogę ocenić jej na 10, co chciałam zrobić po przeczytaniu końcówki, ale może jednak zacznijmy od początku.
Ciało Marguerite przejmuje jej inna wersja z Uniwersum Triadu - wymiaru, którego mieszkańcy planują zagładę równoległych wymiarów, w tym także jej wymiaru. Co można zrobić w takiej sytuacji? Marguerite ściga Złą, która w każdym odwiedzonym wszechświecie zastawia na nią śmiertelne pułapki, starając się w ten sposób uniemożliwić jej realizację planu zagłady. Czy uda jej się ujść z życiem?
Na początku nie mogłam się przyzwyczaić do szybkiego tempa, jakie narzuciła autorka. Maurguerite odwiedza jeden równoległy świat za drugim, w każdym czyhają zagrożenia, śmiertelne pułapki czy potencjalni zabójcy. W głowie może się zakręcić od tego wszystkiego. Jednocześnie staje się to trochę nudne, bo możemy przypuszczać, czego się spodziewać. Dopiero potem zaczęłam czytać z większym zainteresowaniem. a ostatnie rozdziały, jak już zdążyłam zauważyć we wcześniejszych książkach tej serii dosłownie się pochłania, bo nie można się oderwać od czytania. Zakończenie natomiast mnie urzekło.
Byliśmy przeświadczeni, że przeznaczenie to rodzaj gwarancji - kosmiczna obietnica, że będziemy razem praktycznie w każdym świecie, w którym się oboje znajdowaliśmy. Teraz jednak widziałam, że ślepa wiara w przeznaczenie oznacza unikanie odpowiedzialności. Oszukiwaliśmy się uznając szczęście za dar, który będziemy dostawać za każdym razem. o wiele bardziej przerażające byłoby przyznać, że nasze życie spoczywa w naszych niepewnych i niedoskonałych rękach. Nasza przeszłość nie była całkowicie bezpieczna w ramionach przeznaczenia. Musieliśmy wykuć ją z kamienia, wygrzebać z błota i tworzyć ją jeden niedoskonały, chaotyczny dzień za drugim.
Książka porusza wiele ciekawych wątków. Podobnie jak pozostałe dwie części, mówi o miłości, trudnych wyborach, poszukuje odpowiedzi na to, jak nasze wybory kształtują otaczającą nas rzeczywistość. Stanowi swego rodzaju studium przypadku zagadki jaką jest człowiek – poddane analizie są jego emocje, doświadczenia, a nawet drzemiący w nim pierwiastek zła, który przy sprzyjających okolicznościach może się uwolnić i poczynić spustoszenia w jego życiu. Książka poszukuje też odpowiedzi na pytanie, czy w naszym życiu istnieje coś takiego jak przeznaczenie – czy to, czego doświadczamy jest z góry zaplanowane, czy to tylko i wyłącznie następstwo naszych takich a nie innych wyborów.
Jako trzecia i ostatnia część cyklu stanowi domknięcie przygód bohaterów. I tu muszę przyznać, że autorka sobie świetnie z tym poradziła. Zakończenie i podsumowanie serii mnie w pełni usatysfakcjonowało. Choć nie ukrywam, że trochę mi będzie brakować tych bohaterów i ich pokręconych przygód.
Mój ojciec powiedziałby, że Beatlesi powiedzieli to nam wszystkim kilkadziesiąt lat temu, że jesli wszystko podsumować, miłość, którą dostajemy, jest równa miłości, którą tworzymy. Nie, nigdy nie zapanujemy w pełni nad naszym losem, będziemy narażeni na wypadki, okrucieństwo i przypadkowe nieszczęścia życiowe. Ja staram się myśleć o tym, jak wiele zależy od nas samych. To my decydujemy, które emocje posłużą jako budulec, których uczuć użyjemy, żeby ukształtować nasz wszechświat.
Autorce należy się wielki plus nie tylko za przyjemny język, który sprawia, że podczas czytania jej książek można się całkowicie zatracić i zgubić nie tylko w multiwszechświecie ale i w czasie, bo gdy zaczynam czytać, momentami odłożenie książki jest po prostu niemożliwe. Plus także za postaci bohaterów, o których już pisałam więcej przy okazji pierwszej części. Każdy z nich ma w sobie to coś i nie sposób ich choć trochę nie polubić. Co jeszcze mi się podobało? Książka oprócz wciągającej fabuły i ciekawie rozwiniętego wątku podróży międzywymiarowych, który w książkach fantastycznych jest jednym z moich ulubionych porusza też wiele wątków psychologicznych czy filozoficznych. Myślę, że taka mieszanka zadowoli nawet bardzo wymagających czytelników, mimo że jest skierowana głównie do młodzieży.
Moja ocena 9/10

Recenzje dwóch poprzednich części znajdziecie tutaj:

niedziela, 7 kwietnia 2019

Sztuka wyrażania emocji, czyli czego nauczyłam się na Uniwersytecie Dzieci

Dzisiaj kolejny post, którego nie planowałam wcześniej, ale chciałabym opowiedzieć Wam o zajęciach na Uniwersytecie Dzieci, bo ich tematyka idealnie pasuje do zagadnień poruszanych przeze mnie na tym blogu.
 To już drugie zajęcia z bloku psychologicznego, w których do tej pory miałam okazję uczestniczyć. Zarówno z tych jak i z poprzednich jestem bardzo zadowolona. Przy okazji, że można pomóc dzieciom w zdobywaniu wiedzy, to jest też możliwość, by dowiedzieć się nowych, ciekawych rzeczy. Wczorajsze warsztaty dotyczyły psychologii emocji – ich tematem było: „Jak wyrażamy emocje?". Brały z nich udział dzieci z grupy Odkrywanie, czyli sześcio– i siedmiolatki.
Tym razem zajęcia nie wymagały zbyt dużego mojego udziału, poza przygotowaniem sali. I poza tym, że na jakiś czas musiałam zamienić się z superbohaterkę pomagającą dzieciom pompować balony 😀 Nie byłam jednak sama, tylko z koleżanką, więc poszło dużo szybciej. Prowadząca też nam pomagała.
Balon, którego każdy student używał na warsztatach, stanowił metaforę każdego z nas. Różnimy się od siebie, tak jak te balony różnią się kolorami. Natomiast powietrze znajdujące się w środku to nasze emocje. Gdy balon jest zawiązany, emocje nie są w stanie z niego wypłynąć. Zaś by prawidłowo funkcjonować i mieć jasność myślenia konieczne jest ich uwalnianie. Powolne i stopniowe, nie gwałtowne jak nagłe pęknięcie balonu. Nadmiaru emocji nie można też kumulować i tłumić w sobie, bo to nieuchronnie prowadzi do pęknięcia balonu. Gdy wybuchają emocje, konsekwencje mogą być bardzo poważne – na przykład, gdy podczas kłótni wypowiadamy słowa, których potem będziemy długo żałować.

Emocje są z naszym życiu niezbędne, czy je lubimy czy nie. Każda emocja to sygnał dla nas z naszego ciała, że coś się dzieje, zaszła jakaś zmiana. Czas potrzebny na to, by dana emocja się uwolniła to zaledwie pół sekundy. To szybciej niż nasz mózg zdąży pomyśleć. Stąd czasami trzeba umieć nad emocjami zapanować, by nie zranić drugiej osoby.
Wyróżnia się kilka podstawowych emocji. niektóre z nich prowadząca bardziej szczegółowo omówiła na zajęciach.
Gniew. Kumuluje się z rękach. Gdy się gniewamy, cała krew odpływa z ciała. niekontrolowany wybuch gniewu może zakończyć się nieszczęściem. Gniew jednak ma też pozytywną stronę – może być dla nas informacją zwrotną, że sprawiliśmy komuś przykrość. Wyznacza granice, których z relacji z drugim człowiekiem nie należy przekraczać.
Strach. Kumuluje się z nogach. Strach ostrzega przed niebezpieczeństwem. Jest to dla nas impuls, by się bronić lub uciekać. Na początku całe nasze ciało zastyga i krew odpływ do nóg, by uskutecznić ucieczkę.
Smutek, z smutku całe ciało spowalnia. Spowalnia myślenie i serce, gdyż potrzebujemy czasu, by się ze smutkiem uporać. Najlepiej jest sobie pozwolić na jego odczuwanie. Gdy jest nam smutno, nie obawiajmy się płakać. Przytulanie też jest dobrym lekarstwem na smutek, choć ono działa na wszystko 😊
Radość. Daje nam energię do działania. To właśnie gdy odczuwamy radość. odnosimy najwięcej sukcesów. Mózg blokuje wszystkie inne emocje, wszystkie smutne myśli. Może być niebezpieczna, gdy tak nad nami zapanuje, że zapominamy o ważnych rzeczach. Konieczny jest rozsądek.
Jeżeli potrafimy sobie radzić z emocjami i wypuszczamy je po trochu, to ten nasz balon nie ulegnie zniszczeniu. Każde emocje nas czegoś uczą i dzięki nim każdego dnia się zmieniamy, zyskujemy doświadczenie. Tylko gdy je uwalniamy, możemy iść do przodu.

Ostatnie zajęcia były jednymi ciekawszych, z których uczestniczyłam. i jestem z  nich bardzo zadowolona. Dzieci nie dokazywały jakoś specjalnie poza jednym chłopcem, który zamiast odpowiadać na zadane pytania, mówił czasami od rzeczy i kładł się na podłodze, rozpraszając tym samym innych. Na szczęście udało nam się go trochę uspokoić.
A już w środę mamy planszówki dla wolontariuszy. Jak już kiedyś pisałam – wolontariat na Uniwersytecie Dzieci to nie tylko zajęcia, ale możliwość poznania nowych osób o podobnych zainteresowaniach i spędzenia czasu razem przy różnych aktywnościach.

piątek, 5 kwietnia 2019

Tyle słońca w całym mieście, czyli o celebracji chwili i korzyściach ze śmiechu słów kilka

Nie wiem, czy może być coś lepszego niż piątek wolny od zajęć. U nas wiosna już rozgościła się na dobre, więc postanowiłam ten piękny dzień wykorzystać na spacer. Nie byłam zresztą jedyna, bo na Starym Mieście dało się zauważyć mnóstwo ludzi. Pary trzymające się za ręce, rodziny z dziećmi, grupki nastolatków czy nawet zagranicznych turystów robiących zdjęcia.
Siedząc tak na ławce, otoczona tymi ludźmi, zaczęłam rozmyślać, co nas wszystkich łączy, że jesteśmy akurat tutaj i teraz, w tym miejscu, w to słoneczne popołudnie. I pomyślałam sobie, że to piękne, że umiemy znaleźć wolny czas, by poświęcić go najbliższym, wyjść na spacer, porozmawiać, po prostu celebrować chwile. Bo czas i zaangażowanie to najcenniejsze, co możemy dać drugiej osobie.
Sezon na lody uważam też za oficjalnie rozpoczęty. Oprócz lodów, byłam jeszcze z przyjaciółką na kebabie i opowiem Wam pewną anegdotę z tym związaną. To już stało się naszą tradycją, by przynajmniej raz w tygodniu iść na kebaba. Dzisiaj jednak byłyśmy pierwszy raz w nowym miejscu. Lokal ma to do siebie, że jest mały i są w nim dość wysokie schody wejściowe. Po odebraniu zamówienia wychodzimy na zewnątrz, gdy niespodziewanie ona zapomniała o schodach, a przez to kebab się przełamał – wiadomo tortilla jest dość długa i trzeba uważać. W efekcie tego większa jego część wylądowała na podłodze. No cóż. W życiu nie zawsze bywa lekko. Trzeba zacisnąć zęby i iść dalej, choć trochę szkoda i jedzenia i tego miłego pana, który musiał się uporać potem z tym bałaganem na schodach. Ale przez całą drogę powrotną nie mogłyśmy opanować śmiechu. Szczególnie, gdy Natalia na swoje usprawiedliwienie powiedziała: „bo on tak na mnie spojrzał, że zapomniałam, gdzie są schody" Zatem… panowie, uważajcie, bo każde spojrzenie ma super moc 😀
Co do samego śmiechu, to pewne chińskie przysłowie mówi, że każda minuta śmiechu wydłuża życie o godzinę. Jeśli to prawda, to moje życie dzięki dzisiejszym „przeżyciom” wydłużyło się o co najmniej dobę 😊 A o korzyściach ze śmiechu napiszę więcej w oddzielnym poście, bo przeczytałam niedawno bardzo ciekawy artykuł na ten temat.
Następna w kolejności będzie jednak recenzja trzeciej części trylogii Firebird, a potem trochę o poszukiwaniu sensu w życiu i czy w naszym życiu możliwe są decyzje idealne. Trzymajcie się ciepło 😊

wtorek, 2 kwietnia 2019

Ciekawostki z Charakterem #1

W kwietniowym numerze Charakterów przeczytałam kilka ciekawych faktów, które były dla mnie zupełnie nowe. i pojawił się pomysł, by od czasu do czasu dzielić się nimi na blogu. Zatem słuchajcie 😊
#1
Wiecie dlaczego dzieci w trzecim trymestrze ciąży tak bardzo kopią? To właśnie kopiąc dowiadują się, gdzie jest ich prawa, a gdzie lewa noga.
Naukowcy z University College London badali noworodki i wcześniaki, by wyjaśnić funkcję tego rodzaju aktywności. w tym celu mierzyli aktywność bioelektryczną mózgów dzieci za pomocą EEG w trakcie wykonywania przez nie ruchów. Jak się okazało, ruchy te są wykonywane podczas snu REM. Naukowcy zarejestrowali silne oscylacje EEG w obszarach czuciowych mózgu, które następowały bezpośrednio po ruchu kończyny. Zdaniem badaczy owe oscylacje są związane z kształtowaniem się neuronalnej reprezentacji własnego ciała i wytwarzaniem funkcjonalnego sprzężenia pomiędzy obszarami ruchowymi i czuciowymi.
#2
Czy wiecie, że osoby chore na schizofrenię są w stanie same się połaskotać? 
        Zbadano jak reagują mózg i rdzeń kręgowy w sytuacjach, gdy sami się dotykamy lub dotyka nas inna osoba. Okazuje się, że reakcje naszego układu nerwowego na „autodotyk” są dużo słabsze niż na dotyk innej osoby.
        Prawdopodobnie dzieje się tak, gdyż mózg aktywnie hamuje odpowiedzi na bodźce, które sam wywołał. Jest to tzw. mechanizm wyładowania następczego. Jak stwierdzili badacze, to hamowanie odbywa się zarówno na poziomie kory mózgowej, jak i już na poziomie rdzenia kręgowego. Prawdopodobnie to dlatego nie jesteśmy w stanie sami się  połaskotać. Potrafią to natomiast osoby chore na schizofrenię. To sugeruje, że mechanizm wyładowania następczego działa u nich nieprawidłowo i może przyczyniać się do błędnego uznawania bodźców generowanych wewnętrznie za bodźce pochodzące z zewnątrz.
#3
Naukowcy odkryli nowy system neuronalny w jądrze olbrzymiokomórkowym pnia mózgu, który utrzymuje odpowiedni poziom pobudzenia u człowieka i może być związany z chorobami psychicznymi.
Ewolucja wyposażyła nas w równolegle systemy regulacji pobudzenia. Nazywamy je układem siatkowatym pnia mózgu. Inna Tabansky i David Pfaff ze współpracownikami dodają do tego zbioru nowy system neuronalny. Należący do jądra olbrzymiokomórkowego pnia mózgu. Za pomocą specjalnej metody identyfikacji aktywnych genów w komórce odkryli, że neurony należące do tego jądra wydzielają gaz - tlenek azotu. Dzieje się to na zakończeniach tych połączeń.

#4
Wyróżniono cztery "tryby" działania mózgu. 
        W pierwszym obszary mózgu komunikują się najaktywniej, czwarty natomiast charakteryzuje osoby w stanie wegetatywnym. Athena Demartzi i jej współpracownicy z Uniwersytetu w Liège (Belgia) poszukiwali w złożoności mózgu jakichś porządkujących go wzorców, wykorzystując do tego technikę spoczynkowego funkcjonalnego MRI. Metoda polega na rejestracji aktywności mózgu, gdy osoba nie wykonuje żadnego zadania, po prostu leży w skanerze i nie śpi. Autorkę interesowało, czy w tej spoczynkowej aktywności mózgu da się wykryć jakieś wzorce koordynacji działania różnych jego rejonów. Dzięki matematycznej analizie sygnału udało się wyróżnić cztery tryby działania mózgu. w pierwszym, najbardziej skomplikowanym, różne odległe obszary mózgu wykazywały zarówno współzmienność jak i wzajemne hamowanie. W trybie czwartym obszary mózgu praktycznie nie komunikowały się ze sobą, zaś tryby 2 i 3 to tryby pośrednie. Mózg czuwającej osoby najchętniej przebywa w trybie 4, ale często przeskakuje do pozostałych trybów. U chorych w stanie wegetatywnym, a więc przytonych, ale nieświadomych, mózg praktycznie nie wychodzi z trybu 4.

#5
Ludzka świadomość pozostaje jedną z najważniejszych zagadek nauki.
Jednym z naukowców, który podjął się jej badania jest  dr Michał Bola. Pierwsza linia badań dotyczy świadomości rozumianej jako ogólny stan organizmu. Porównuje wzorce aktywności mózgu pomiędzy stanem świadomości a stanami utraty świadomości, takimi jak sen lub narkoza. w ten sposób stara się określić, jakie mechanizmy w mózgu są odpowiedzialne za podtrzymywanie, a z drugiej strony utratę świadomości. Badał w tym celu też aktywność mózgu podczas snu starając się określić mechanizm generowania subiektywnych doświadczeń.
Druga linia jego badań dotyczyła świadomości percepcyjnej, tego jak przetwarzamy bodźce na poziomie świadomości. Poszukuje też odpowiedzi na pytanie, czy bodźce, które docierają do naszych zmysłów, ale nie uzyskują dostępu do świadomości, mogą wpływać na nasze decyzje i zachowanie.
Szczególnie zainteresowała mnie tematyka tych badań, postaram się poszukać więcej ciekawych informacji na ten temat :)
#6
Sen wpływa na naszą zdolność zapamiętywania, uczenia się oraz podejmowania decyzji. To dzięki niemu działa nasz układ odpornościowy. Poprawia się też metabolizm, w efekcie czego mniej zagraża nam nadwaga. Wyspani jesteśmy efektywniejsi i bardziej kreatywni podczas pracy. Śpiąc wystarczająco długo i głęboko, wolniej się starzejemy i dłużej żyjemy. Brak snu zwiększa ryzyko nowotworów i zawału serca. Na dłuższą metę doprowadziłby nawet do śmierci.
W tym roku wyszła książka „Dlaczego śpimy. Odkrywanie potęgi marzeń sennych" M. Walkera, po którą niedługo zamierzam sięgnąć. Autor podejmuje w niej zagadkę jaką jest rola fazy REM i występujące w niej marzenia senne. Wyjaśnia w niej też, że sen jest conocną terapią. Utrwala ważne dla nas wydarzenia i pozwala zapomnieć bolesne emocje.

#7
Na koniec z innej beczki. w jednym z artykułów przeczytałam coś, co mocno podkopało moje przekonanie o sensie studiowania.
Socjologowie Richard Arum i Josipa Roksa w książce Academically Adrift opisują amerykańskie badania, z których wynika, że 40 procent absolwentów wcale nie rozwinęło się pod względem poznawczym. Dowodzą tego wyniki testów zdolności poznawczych, przeprowadzanych na początku studiów i po ich zakończeniu.


Podoba Wam się taka koncepcja postów? Dajcie znać w komentarzach. Czy któraś z tych informacji jest dla Was nowa? Który fakt zaciekawił Was najbardziej?