piątek, 29 listopada 2019

Zawsze jest ktoś, kto nas obserwuje...

Gdy przekracza się pewne granice, łamie normy, które dotychczas wskazywały nam drogę, otwiera się nowy rozdział w życiu, zeszyt z czystymi kartkami, który będzie zapisywany nowymi historiami, ręką innego już człowieka.
„Idealna" to debiutancka książka Magdy Stachuli, która jak do tej pory ma na swoim koncie cztery powieści. „Idealną" przeczytałam jako ostatnią, ale ze wszystkich zrobiła na mnie najmocniejsze wrażenie.
Anita i Adam od dłuższego czasu bezskutecznie starają się o dziecko. Mnóstwo prób zakończonych niepowodzeniem sprawia, że ich frustracja rośnie, a ich relacja robi się coraz bardziej napięta. Anita pracuje zdalnie, prawie nie wychodzi z domu, a jej nałogiem stało się obserwowanie ludzi jeżdżących czeskim tramwajem przez kamery monitoringu sieciowego. Z czasem zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Znajduje w szafie ubrania nienależące do niej, w torebce szminkę w kolorze, którego nie używa. Czy ją też ktoś obserwuje? Czy jest coś, o czym powinna wiedzieć? a może jest w niebezpieczeństwie?
To nieznośne wrażenie, że czyjś wzrok śledzi każdy mój ruch i gest, towarzyszyło mi przez cały poranek. Ustąpiło na chwilę, gdy dojechałem do firmy, ale teraz, gdy patrzę na okno mojego biurowca, znów to czuję. Odchylam roletę i wyglądam na ulicę, ludzie poruszają się na wszystkie strony, nie widzę nikogo podejrzanego. Upijam łyk kawy i wracam do biurka. Mimo braku jakichkolwiek dowodów niepokój nie znika.
To wszystko, co mogę powiedzieć o tematyce książki tak, by nie zdradzić za wiele i nie zepsuć przyjemności czytania. Mnie sam opis nie do końca przekonał. Czasami czytając opis nie zastanawiam się długo i od razu decyduję się na daną książkę. To jednak był ten wyjątek, gdy opis może nie do końca przekonywać, ale to, co się dzieje w książce jest bez dwóch zdań warte tego, by po nią sięgnąć.
Czytało mi się ją bardzo dobrze. A składa się na to wiele czynników. Przede wszystkim bohaterowie. Od początku byli przekonujący. Ich uczucia i rozterki zostały opisane tak przejmująco, że bez trudu mogłam się wczuć w ich sytuację. Ból kobiety bezskutecznie starającej się o dziecko i tęsknota za macierzyństwem, aż w końcu oddalanie się od siebie dwojga ludzi, którzy na początku nie widzieli poza sobą świata. Coraz więcej zaczyna ich dzielić, choć powinni się wspierać w dążeniu do wspólnego celu.
W „Idealnej”, podobnie jak w innych książkach tej autorki, narracja prowadzona jest z perspektywy kilku osób. Pozwala to nie tylko dobrze poznać sylwetki bohaterów i ich zamiary, ale też wzmaga napięcie. Na początku nie wiemy, co ich wszystkich łączy, ale gdy kawałki układanki zaczynają do siebie pasować, dowiadujemy się kto na kogo czyha i dlaczego, robi się naprawdę ciekawie. Bohaterami kierują różne motywy, niektóre z nich wychodzą dopiero pod koniec. W tej karuzeli uczuć i emocji przez cały czas towarzyszy nam jedno niepokojące pytanie: czy każdy z bohaterów przeżyje tę walkę?
Na tę książkę dobrze jest wygospodarować sobie dużo wolnego czasu, bo od samego początku trudno się od niej oderwać. Płynna, w miarę szybko rozkręcająca się akcja, ciągły niepokój o bohaterów i poczucie, że za chwilę komuś stanie się krzywda. Im bardziej zagłębiałam się w opowiedzianą historię, tym było ciekawiej. Ta lektura zapewni Wam porządną dawkę wrażeń. Jeszcze przed zakończeniem dowiedziałam się czegoś, co mnie zupełnie zwaliło z nóg. A potem czytałam w napięciu aż do samego końca.
„Idealna” spodoba się nie tylko miłośnikom thrillerów psychologicznych. Porusza wiele różnych wątków, ma ciekawych bohaterów, trzyma w napięciu i czyta się ją błyskawicznie. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że pani Magdzie udało się stworzyć książkę idealną. Ale nie będę dużo mówić – przeczytajcie i oceńcie sami 😊
Moja ocena: 9/10

Magda Stachula, Idealna
Ilość stron: 382
Wydawnictwo: Znak Literanova
            Rok wydania: 2016

poniedziałek, 25 listopada 2019

Moje studia jako idealne studium absurdu, czyli generalnie po staremu

Witajcie w ten mroźny poniedziałek! :)
Dzisiaj będzie post zupełnie bez planu, czyli coś czego długo nie było, ale czasami i takie są potrzebne. Miałam intensywny weekend, tak samo zapowiada się nadchodzący tydzień, więc niestety czasu na pisanie jest mało, ale za tydzień Wam to wynagrodzę. A dzisiaj zastanowimy się nad tym, czy zdarza nam się doświadczać absurdu. Miałam ostatnio kilka zabawnych sytuacji, które bezsprzecznie są dowodem na to, że studia czasami bywają idealnym studium absurdu.

1. Przykazanie pierwsze – porządnie odeśpij weekend, by nie robić tego na wykładzie
To, że studenci mało sypiają, wiadomo już nie od dziś. Ostatnio uczyliśmy się o tym, że czas wolny jest ważny w teorii konsumpcji, bo im więcej go mamy, tym więcej możemy konsumować. Niestety na studiach czas wolny to często towar deficytowy, o czasie na spanie już nie wspominając. Najlepiej to oddaje załączony obrazek. U studentów można zaobserwować pewien absurd dotyczący czasu poświęcanego na sen. W weekend, gdy teoretycznie powinno być go więcej, często zdarza im się spać mniej. Natomiast niedobory snu uzupełniają w ciągu tygodnia. Często również na zajęciach. Zaobserwowałam to również u siebie, gdy wczoraj położyłam się wcześniej spać, przyznając współlokatorce, że muszę w końcu odespać weekend... Pojawia się jedno pytanie – dlaczego my nie możemy spać wtedy, kiedy czasu wolnego jest więcej? 😁

2. A teraz posłużymy się wzorami... których nie ma
Często jest potrzeba, by wydrukować materiały na zajęcia. Na jednych z ostatnich ćwiczeń, a takimi właśnie materiałami się posługiwaliśmy. Na kartkach z jednej strony mieliśmy treść zadań, a z drugiej teorię dotyczącą tematu. przeczytaliśmy jedno zadanie, a potem prowadząca powiedziała mniej więcej tak: „do tego zadania wykorzystamy wzór numer cztery, który znajduje się na odwrocie”. Odwróciliśmy więc kartki i pomimo szczerych chęci nie mogliśmy tam znaleźć żadnych wzorów... Do tej pory zastanawiam się, jakiego zaklęcia powinnam użyć, by te wzory się tam pojawiły. Przypuszczam, że to błąd podczas drukowania 😁 Bo do Hogwartu póki co się nie wybieram.

3. Badania nad psychologią konsumenta
Prowadzący na ćwiczeniach próbował nam ostatnio uzmysłowić czym jest tzw. efekt posiadania. Polega on na tym, że nawet porównując dwa identyczne przedmioty większą wartość nadamy temu, do którego zdążyliśmy się już w pewien sposób przywiązać. Podał nam przykład eksperymentu, który możemy wykonać samodzielnie. W sklepie produkty, zanim je kupimy, teoretycznie są własnością właściciela sklepu, więc ludzie robiący zakupy nie powinni przywiązywać dużej wagi do produktów, które znajdują się w koszyku, a nie zostały jeszcze opłacone. Aby zbadać prawdziwość teorii o efekcie posiadania nasz prowadzący postanowił to przetestować. Gdy już udało się dobrać obiekt do badań, co nie było proste, (streścił nam ten proces szczegółowo, co było dość zabawne), rzeczywiście podszedł i wziął z czyjegoś koszyka produkt, przekładając do swojego. Chciałabym tę sytuację zobaczyć na własne oczy. Może też uda mi się wykonać ten eksperyment, choć jak do tej pory jeszcze nie zebrałam się na odwagę. Wydaje mi się to zbyt ryzykowne. Choć z drugiej strony… czego się nie robi dla nauki   😂
Z absurdów, z którymi się ostatnio zetknęłam, to by było na tyle. Chociaż znalazłby się jeszcze jeden. Dzisiaj wróciłam z zakupów z pluszakiem i dwiema kolejnymi książkami. Na mojej półce na swoją kolej czeka jeszcze „Doktor sen”. I kiedy tu znaleźć czas, gdy w tym tygodniu czekają mnie jeszcze trzy kolokwia? Na razie książki oddałam pod opiekę misiowi. Na stronie „Charakterów” znalazłam wpis, że dzisiaj obchodzimy dzień pluszaka, więc okazję, by go nabyć miałam dobrą. Jako że w na blogu w tle widać podobnego misia, to zostanie on wizytówką Nieznośnej lekkości bytu. Tylko nie mam pomysłu jak mu dać na imię. Jeśli coś Wam przyjdzie do głowy, możecie mnie wspomóc 😊
A na koniec zostawiam Was z piosenką, która ostatnio za mną chodzi i idealnie pasuje do pory roku, którą mamy. Bo kto z nas nie pragnie czasem jak Maryla Rodowicz „uciec pociągiem od jesieni”?

W piątek recenzja kolejnej świetnej książki, którą udało mi się przeczytać, a na dziś to tyle. Do następnego! 😊

piątek, 22 listopada 2019

Jeśli drzwi nie zamkniesz w porę, szeptać zacznie ktoś wieczorem...

Nie był jednak pewien, czy strach" to właściwe słowo. Strach dotyczy zawsze czegoś konkretnego, na przykład boisz się, że zostaniesz zbesztany albo ukarany, tymczasem Jake czuł się jak ptak, który nie miał gdzie wylądować. Od samego rana wydawało mu się, że dziś wydarzy się coś złego, nie wiedział tylko co i dlatego nie chciał, żeby tata wychodził dziś wieczorem z domu.
Od momentu ogłoszenia premiery już wiedziałam, że chcę przeczytać Szeptacza". Jeszcze dwa miesiące przed premierą, zanim rozpętała się szeptaczowa burza i książka całkowicie opanowała Instagram, podejrzewałam, że to może być niezłe. Choć o samej treści niewiele było jeszcze wiadomo, zapowiadało się intrygująco i książki wyczekiwałam z niecierpliwością przez pół wakacji. Czy rzeczywiście okazała się godna tego medialnego rozgłosu?
W Featherbank grasuje porywacz dzieci. Koszmar sprzed dwudziestu lat powraca do miasteczka, gdy sześcioletni Neil ginie bez śladu podczas samotnego spaceru do domu. Niedługo potem jego ciało zostaje znalezione tam, gdzie widziano go po raz ostatni. Podobno wszystko kończy się tam, gdzie się zaczęło. Czy zagrożone jest życie kolejnych dzieci? Jake i jego ojciec w ciszy nasłuchują, czy ktoś nie szepcze za oknem... Chłopiec, który zawsze był wrażliwy i nieco odstawał od rówieśników zaczyna coraz bardziej niepokoić swoim zachowaniem. Czy zasłonięte okna i drzwi zamknięte przed zmrokiem mogą być dostateczną ochroną przed potworem?

Opowiem ci o panu Nocy, o chłopcu mieszkającym w podłodze, o motylach i małej dziewczynce ubranej w dziwną sukienkę.
No i rzecz jasna o Szeptaczu.
To nie będzie łatwe i zdaję sobie sprawę, że powinienem zacząć od przeprosin. Przez te wszystkie lata twierdziłem, że nie ma się czego bać. Próbowałem ci wmówić, że nie istnieją żadne potwory.
Wybacz, ale kłamałem.

Ta historia jest zaproszeniem do miasteczka, w którym grozę budzi szepczący pod oknami podstępny morderca. W pewnym domu w Featherbank poznacie nie tylko błyskotliwego siedmiolatka, który niejednego oczaruje swoją erudycją, ale też… chłopca mieszkającego w podłodze. I przede wszystkim potwory, bo to o nich jest ta historia. Krzywdzenie niewinnych chłopców budzi w nas najgorszą odrazę. Czy ktoś, kto jest skłonny skrzywdzić dziecko, nie zasłużył sobie na miano potwora? Pytanie brzmi – kim lub czym on jest?
  W tej historii jednak potworów jest wiele. Autor opowiadając tę historię konfrontuje nas z takimi potworami, z którymi zmagamy się na co dzień i które siedzą w nas  – własne słabości, niszczący brak wiary we własne możliwości, alkoholizm, przemoc w rodzinie, stres, problemy w relacji ojca z synem. Czy życie nie byłoby prostsze, gdybyśmy dostawali i dawali innym wystarczająco dużo miłości? Choć głosy i szepty zza okna zwiastujące zło mogą niepokoić, najstraszniejsze są te, które dochodzą z naszej głowy. Głosy, które mówią, że jesteśmy do niczego, a życie jest bezwartościowe. Głosy, które prowadzą do autodestrukcji. Lubię książki, które poza tym, że są kawałkiem naprawdę dobrej roboty i dostarczają rozrywki na poziomie, przekazują też pewną prawdę o ludziach i świecie. W Szeptaczu" tego nie brakowało.
  Autor od samego początku nie zostawia nam ani chwili wytchnienia. Od razu rzuca nas w wir wydarzeń. Mamy kilka ciekawych wątków i do samego końca z niepokojem przewracamy kolejne strony. Świetnie dawkuje nam napięcie, by pod koniec doprowadzić nas niemal na skraj wytrzymałości. Gdy już zaczynamy myśleć, że wszystko jasne i nic nas nie zaskoczy, książka zaskakuje nas w sposób jakiego najmniej się spodziewamy. To wszystko, co mogę powiedzieć, by nie zepsuć Wam przyjemności z czytania.
        Zadziwiające jest to jak autor potrafi grać na emocjach. Choć przez większą część lektury będziemy się bać, to są momenty w których się wzruszycie, uśmiechniecie czy będziecie współczuć bohaterom. Są oddani tak przekonująco, że czujemy się jakbyśmy przeżywali ich dramaty razem z nimi. Jest to dla Szeptacza" niewątpliwie duży plus. Językowo książka też mi się podobała. Styl jest dość oszczędny, nie ma tam dużej ilości rozbudowanych opisów, ale precyzja opisu i przede wszystkim lekko się czyta.
        Dlaczego jestem na tak? Lubię thrillery, ale też nawiedzone horrorowe klimaty i rosnące napięcie. Lubię też książki, które dają do myślenia. W „Szeptaczu" wszystko to, co lubię, było wymieszane w odpowiednich proporcjach. Zapewniam Was, że nie uda Wam się spokojnie zasnąć dopóki nie doczytacie do końca. Pamiętacie jak zaczęłam tworzyć listę książek, które mogą zmienić życie? Znalazł się na niej „Sklepik z marzeniami” S. Kinga. Teraz wędruje tam „Szeptacz”. Czytacie na własną odpowiedzialność. Ale zanim to się stanie mam dla Was jedną przestrogę. I nie chodzi mi tylko o to, byście uważali, czy drzwi są zamknięte. Choć to też. Jest jednak coś o wiele ważniejszego. Gdy już wciągnięcie się na dobre... nie zapomnijcie o oddychaniu 😁
Moja ocena: 10/10

Alex North, Szeptacz
Ilość stron: 480
Wydawnictwo: Muza
Data premiery: 16.10.2019

poniedziałek, 18 listopada 2019

Czytanie pomaga, a nawet... leczy? – o niezliczonych korzyściach płynących z czytania

Są takie książki, które otwierają kryptę. Opowiadają o strasznych wydarzeniach, ukazują  brutalną rzeczywistość taką jaka jest, bez zbędnych upiększeń. Są też takie, które czytamy, gdy potrzebujemy ciepłych słów wsparcia, a one świetnie się w tym sprawdzają, niosąc ukojenie dla naszej duszy. Po jakie książki chętniej sięgamy i dlaczego? Jaki wpływ mają na nas książki, które czytamy? Czy czytanie może być dla nas lecznicze? Niedawno skończyłam lekturę wydania specjalnego Charakterów – „Czytanie pomaga a nawet leczy" i znalazłam tam kilka ciekawostek.
Na zdjęciu jest jeszcze kilka książek, które miałam przyjemność dostać jako nagrodę od redakcji Charakterów". Brałam udział w konkursie Po(moc) książki". Moim zadaniem było w dowolnej formie napisać o książce, która pomogła mi zrozumieć drugiego człowieka albo znaleźć rozwiązanie problemu. Jest taka książka, która pomogła mi zrozumieć pewnego człowieka i zainspirowała do napisania opowiadania, a ta książka to Ciemno, prawie noc" Joanny Bator. Opowiadanie może opublikuję na blogu kiedyś, ale dzisiaj zajmiemy się tematem książek. Wybrałam kilka ciekawostek, bo nie sposób opisać wszystkiego, o czym przeczytałam. Intryguje mnie też ta książka „100 snów, które wszyscy mamy, i co one znaczą”. Jeśli znajdę w niej coś ciekawego, to też się z Wami podzielę.
Żyjemy nie tylko swoim życiem, ale też życiem ludzi, którzy byli przed nami. Nawet jeśli go nie znamy, nie pamiętamy, ono ciągnie się za nami do trzeciego pokolenia. czasami dłużej. Zamiecione pod dywan samobójstwa i niewyjaśnione śmierci, przemoc i rozpacz, której doświadczyli inni, wychodzą w symptomach, cielesnych dolegliwościach, autoimmunologicznych chorobach czy uporczywym poczuciu, że trzeba wracać do tych samych motywów, tych samych symboli, jak u mnie. Jako pisarka jestem tą, która otwiera kryptę.
Joanna Bator, Jestem tą, która otwiera kryptę, Charaktery Extra 3/2019
Czego szukamy w książkach?
Literatura piękna oddziałuje na przeżywanie emocji, ponieważ oswaja z różnymi trudnościami, pozwala spojrzeć na nie z różnych punktów widzenia. Umożliwia nie tylko uświadomienie sobie własnych emocji i zrozumienie ich źródła, ale też zrozumienie emocji innych ludzi. Literatura uruchamia również wyobraźnię i marzenia. Czytając możemy postawić się w różnych sytuacjach i zastanowić, jak byśmy się zachowali. W ten sposób lepiej poznajemy siebie i swoje potrzeby psychiczne. 
Każdy ma indywidualne potrzeby czytelnicze, które wynikają z tego, w jakiej sytuacji życiowej się znajdujemy. Zdarza się, że świadomie sięgamy po książkę silnie poruszającą, trudną, dotyczącą ważnej dla nas problematyki po to, by przepracować bolesny temat i zmierzyć się z nim w kontrolowanych, bezpiecznych warunkach. Sięgając po daną lekturę nie zawsze jednak jesteśmy świadomi, co nami kieruje – czasami wybieramy książkę zgodnie z naszymi nieświadomymi, ale aktualnymi potrzebami.
Kiedy szukamy odpowiedzi na pytanie, dlaczego chętnie sięgamy po literackie historie, powinniśmy wziąć pod uwagę, że nasze życie i my sami jesteśmy... opowieścią. Opowieścią, którą „piszemy" samodzielnie, dla siebie i dla innych.
Agata Hiacynta Świątek, Czego szukamy w książkach,  Charaktery Extra 3/2019
Czy mówi o Tobie książka, którą czytasz? 
Moi rodzice często się niepokoją widząc na moim biurku kolejną książkę z mroczną okładką czy umieraniem w tytule. A znajomi różnie reagują, gdy na wykłady przynoszę tego typu zdobycze. Ale czy thrillery, horrory i inne potworne" książki są złe? I czy czytanie o zjawiskach niewyjaśnionych, morderstwach, seryjnych zabójcach w jakiś sposób źle wpływa na psychikę? Wręcz przeciwnie.
Powieści grozy czy thrillery spełniają funkcję wentyla emocjonalnego. Wyrzucają nas ze strefy komfortu i konfrontują ze wszystkim co złe i sprzeczne z naturalnym porządkiem rzeczy. Pozwala nam to rozładować nagromadzone napięcie emocjonalne i zobaczyć w nowym świetle własne trudności. Ile razy czytając horror oddychamy z ulgą, że nasze życie jest bardziej przewidywalne i poukładane niż życie bohatera tej historii... Kryminały zaś skłaniają nas do przewidywania kolejnych kroków bohaterów lub odtwarzania niejasnych ciągów wydarzeń, mogą więc stymulować myślenie analityczne.

Leczenie książkami
Terapeutyczna moc literatury opiera się na odnajdywaniu w niej cząstki samego siebie. W kilku miastach w Polsce m. in. w Krakowie i we Wrocławiu organizowane są kursy biblioterapeutyczne. Taka sesja może mieć charakter zarówno indywidualny jak i grupowy. Biblioterapeuta najczęściej proponuje lekturę, którą uczestnicy spotkań czytają samodzielnie przed zaplanowanym spotkaniem lub wspólnie w jego trakcie, a następnie dyskutują na temat treści, bohaterów, ich działań i zachowań. Nawet jeśli taka forma terapii nie okaże się do końca skuteczna, to jest to możliwość do kontaktu z ludźmi, czy nawiązania nowych przyjaźni. I co najważniejsze – nie posiada skutków ubocznych. 

Czy fani książek to wymierający gatunek?
Statystyki w tej kwestii niestety nie są entuzjastyczne. Od kilku lat tylko co trzeci Polak deklaruje, że przeczytał w roku chociaż jedną książkę. Ciekawym zjawiskiem jest, że mimo tego, że coraz mniej czytamy, przybywa osób kupujących książki, zarówno te papierowe, jak i elektroniczne. Nie czekamy aż książkę pożyczą nam znajomi czy udostępni ją biblioteka. Blisko co druga osoba posiada w domu do 50 książek, które nie są podręcznikami, a jedynie 14 procent Polaków ma w domu mniej niż 10 pozycji.

Książki są funkcją społeczną! 
Często towarzyszy nam taki stereotyp, że książki są dla samotników. Takich co to zamiast wyjść do ludzi wolą się zaszyć w kąciku z książką. Wcale nie musi tak być. Często to właśnie książka jest pretekstem do rozmowy, a po jej przeczytaniu mamy nieodpartą potrzebę podzielenia się z kimś wydarzeniami których byliśmy świadkiem. Zresztą sama często przyłapuję się na tym, a raz nawet przyłapała mnie wykładowczyni, bo zamiast skupić się na wykładzie, streszczałam przyjaciółce „Ciszę białego miasta" i z przejęciem opowiadałam o rytualnych morderstwach. Na szczęście prowadząca wykazała się pełnym zrozumieniem: Ja rozumiem, że jest mnóstwo innych ciekawszych tematów, ale teraz mamy wykład" 😁
„Książki są najlepszym pretekstem do podjęcia rozmowy. Czytanie jest w ogóle funkcją społeczną, bo przeczytasz książkę i idziesz do ludzi porozmawiać o tym, co przeczytałeś." – mówi w wywiadzie Maria Dąbrowska Majewska, prezes Fundacji Zmiana i inicjatorka ogólnopolskiego programu Biblioteki Sąsiedzkie. Program ten działa od lipca 2012 roku i polega na tworzeniu bibliotek przez mieszkańców osiedli miasteczek i wsi. Sama pomysłodawczyni tej inicjatywy zajmuje się czytaniem książek ludziom przebywającym w więzieniach. Okazje się, że książki w więzieniach są zniszczone, a zasoby nieodnawiane od lat, zaś korzysta z nich aż 80 procent więźniów.

Czytanie to moc korzyści dla najmłodszych
Wiele znalazłam w tym numerze artykułów na temat czytania dzieciom i korzyści z tego płynących. Naukowcy ustalili, że dzieci, które dużo czytają, mają lepiej zintegrowane mózgi od tych, które preferują kontakt z mediami ekranowymi. Przypuszcza się zatem, że nauka czytania i pisania odgrywa ważną rolę w ogólnym wzroście poziomu integracji struktur mózgowych. Czytanie dla najmłodszych może również pełnić funkcję leczniczą. W profilaktyce dysleksji rozwojowej należy ćwiczyć z dziećmi powtarzanie rymowanek i wierszyków. Nie tylko okazują się być pomocne, ale rozwijają też zdolność koncentracji, czyli wspomagają pamięć i stymulują rozwój procesów poznawczych, bardzo ważnych dla uczenia się. 
Pierwszym i podstawowym sposobem wspierania dzieci w czytaniu jest głośne czytanie książek dla przyjemności. Większość rodziców rezygnuje z tej formy spędzania czasu z dzieckiem w momencie, gdy nauczy się ono czytać. Jest to jednak duży błąd. Do 12. roku życia dziecko o wiele więcej rozumie z tekstu czytanego na głos przez kogoś innego.
        Ciekawym pomysłem promowania czytelnictwa w szkołach jest zaproponowana przez jednego z autorów przerwa na lekturę w szkole: 15 – 20 minut, w ciągu których wszyscy w szkole czytają wybraną przez siebie lekturę. Jest to o tyle skuteczne, że dzieci mogą zobaczyć czytających dorosłych, a to najlepszy przykład, by zachęcić je do czytania. 
Wiele motywów ludzkich zachowań jest niejasnych, a sytuacje są niejednoznaczne. Życie społeczne jest niesamowicie skomplikowane. Czytając lub opowiadając dziecku historie, wprowadzamy je w uproszczone schematy ludzkiego odczuwania myślenia i działania – pomagamy mu zrozumieć ten skomplikowany świat, który go otacza i złożoność ludzkich zachowań. Baśnie i historyjki czytane dzieciom nie tylko uczą, co jest dobre, a co złe, ale też kształtują ich empatię.

Czytanie vs. dzisiejsze realia
Jednym powodów, dla których coraz mniej czytamy, jest duży wybór czynności, które wymagają znacznie mniej skupienia i wysiłku, a także mogą dostarczyć nam przyjemności w znacznie krótszym czasie – oglądanie filmów, przeglądanie stron internetowych, komunikatory społecznościowe. Neuronaukowcy udowadniają jednak, że celowe skupienie, a więc takie, jakiego wymaga czytanie książki, pochłania znacznie mniej energii niż skakanie od zadania do zadania – gdy na przykład czytamy artykuł w internecie, wyskakuje nam okienko, które zachęca do przeczytania też następnego, klikamy w okienko i czytamy coś innego. Co więcej – po godzinie rozmyślania albo głębokiego czytania jesteśmy mniej wyczerpani pod względem neurochemicznym, a zatem bardziej gotowi, by stawić czoła wyzwaniom umysłowym. Jednak obecnie, gdy wokół siebie mamy nieskończoną ilość "rozpraszaczy" zaangażowanie w czytanie to ciągła walka.

Rozpisałam się dzisiaj, ale i tak udało mi się przedstawić tylko wybrane fakty, o których przeczytałam. Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam i dobrnęliście do końca 😁 Trzymajcie się i do następnego!

piątek, 15 listopada 2019

Cisza, która krzyczy

Czasami wystarczy nadstawić ucha i słuchać. Ci, którzy zetknęli się z mordercą, często mają sporo do powiedzenia, tyle że my, śledczy, nie traktujemy ich poważnie, uważamy się za ekspertów, chociaż nie znamy napastników ani ofiar, w przeciwieństwie do ich otoczenia.
O tej książce złego słowa jeszcze nie było. Cisza białego miasta jest wstępem do trylogii Białego miasta, a niedługo swoją premierę będą miały Rytuały wody, czyli jej drugi tom. Planowałam ją przeczytać już jakiś czas temu, ale jako że dopiero niedawno doczekałam się na swoją kolej w bibliotece, a w międzyczasie jeszcze zrobiło się o niej głośno przed premierą kontynuacji, to nie pozwoliłam jej zbyt długo leżeć na półce i wzięłam się do roboty.
W hiszpańskim miasteczku Vitoria grasuje morderca doskonały. Podwójne morderstwa. Perfekcyjny plan, brak śladów i brak tropów, które mogłyby na niego naprowadzić policję. Jakby tego wszystkiego było mało, jego wyszukany, można by nawet powiedzieć rytualny sposób zabijania, o którym w mediach coraz głośniej, budzi grozę w całej Vitorii. Kilku podejrzanych, ale śledztwo wciąż stoi w miejscu. Identyczne zabójstwa miały miejsce dwadzieścia lat temu. Czy tajemniczy morderca sprzed lat powrócił po kolejne niczego niespodziewające się ofiary?
    Czasami po prostu tak się dzieje. Tracisz głowę. Tracisz głowę, dla kogoś, dla kogo nie powinieneś. Nie ma to nic wspólnego z twoją wolą, zamiarami ani tym, czy to odpowiednia osoba. Winę ponoszą pewne feromony, jakiś ulotny czynnik, nienamacalny, ale rzeczywisty. i teraz właśnie się tak działo. Bo chociaż byłem niby taki wyemancypowany i niezależny, to nasłuchiwałem tupotu jej butów, odgłosu jej truchtu, który potrafiłem rozpoznać, kiedy zbliżała się ciemnymi ulicami naszej cichej Vitorii.
Na początku miałam i dalej mam mieszane uczucia co do tej książki. Trudno się czyta, zanim człowiek się przyzwyczai do ilości opisów, które tam są zawarte. Autorka zabiera nas w podróż do hiszpańskiego miasteczka Vitoria. Spacerując jego uliczkami podziwiamy architekturę i poznajemy kulturę mieszkańców. Duża ilość opisów, jeśli ktoś je lubi, można zaliczyć na plus, bo książka jest przez to niesamowicie klimatyczna. Czytając niemalże stajemy się częścią tamtego świata. Ja jednak wolę jak akcja przeważa nad opisami, a przynajmniej je równoważy. Tutaj zaś momentami myślałam, że czytam świetnie napisaną obyczajówkę, urozmaiconą nieco rozbudowanym i skomplikowanym wątkiem kryminalnym.
Trudno mi jednoznacznie ocenić tę historię - momentami bardzo wciągała, innym razem znowu miałam ochotę ją odłożyć. Pod koniec jednak wciągnęła mnie na tyle, że musiałam zarwać noc, żeby natychmiast poznać zakończenie. A gdy skończyłam, zabrakło mi słów, by to opisać, tak mną to wstrząsnęło. To, że zakończenie zwala z nóg to bardzo mało powiedziane. Ono może całkowicie wywrócić nasz świat. Zmusi Was, by jeszcze raz przewartościować, to, co się w życiu liczy. Pozwoli zwrócić uwagę na rzeczy najważniejsze. Wstrząsające i jednocześnie piękne przesłanie niesie ze sobą „Cisza białego miasta". Zastanawiam się, dlaczego w tytule użyto słowa cisza. W Vitorii bowiem cisza niewiele ma z ciszą wspólnego. Ona krzyczy.
Nie można jednoznacznie powiedzieć, czy książka była dobra czy zła. Choć momentami nudziłam się niesamowicie, to po przeczytaniu całości stwierdzam, że jest to kawał dobrej roboty i niesamowita powieść. Z pewnością sięgnę po kolejne części, bo seria zapowiada się obiecująco. Mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że „Ciszę białego miasta” warto przeczytać. Jest to oryginalna historia, która zapisze się w pamięci na długo.
Moja ocena: 7/10

Eva Garcia Saenz De Urturi, Cisza białego miasta
Seria: trylogia Białego miasta, tom: 1
Ilość stron: 576
Wydawnictwo: Muza
Data wydania: 27.02.2019

poniedziałek, 11 listopada 2019

Nie ma ludzi czarno-białych, czyli cała prawda o człowieku

Niedawno udało mi się obejrzeć film pt. "Boże Ciało" w reżyserii Jana Komasy. Pewnie większość z Was już o nim słyszała, bo premiera była mocno nagłośniona. Film ten opowiada o chłopaku, który chce zostać księdzem, ale w przeszłości był karany, nie może uzyskać na to zgody. Co mu pozostaje? Pewnego dnia trafia do przypadkowej parafii i zaczyna podszywać się pod kapłana.
W trakcie oglądania niejednokrotnie zadawałam sobie pytanie, gdzie leży granica. I przede wszystkim – czy dostaniemy jakąś jednoznaczną ocenę postaci głównego bohatera? Otóż nie. Siedzimy  z niepokojem śledząc losy księdza, który jak się okazuje robi dla ludzi wiele dobra. Udało mu się ostatecznie zażegnać spór, który dzielił parafian latami. Udało mu się dotrzeć do ich serc. Pokochali go. Jak ostatecznie się skończy ta historia? Czy zostanie ukarany za to, że odprawiał msze i przejął obowiązki księdza nie mając do tego uprawnień? Czy może to dobro, które zrobił, zostanie mu w jakiś sposób wynagrodzone? Tutaj się rozczarowałam. Film nie daje odpowiedzi. Siedzę i z napięciem oglądam, wreszcie widzę tylko napis końcowe.
       I to tyle? – chciałoby się zapytać. O co w tym wszystkim chodziło? Jak należy to odebrać i zrozumieć? Doszłam do wniosku, że to niejasne zakończenie mówi więcej, niż można się spodziewać. Mamy tam przedstawioną historię człowieka. Nie księdza, zbrodniarza, tylko po prostu człowieka. Jednocześnie film opowiada całą prawdę o każdym z nas. Człowiek bowiem ma to do siebie, że chce kochać i chce czynić dobro. A jak mu to wychodzi? Nie zawsze tak, jak powinno. W życiu każdego z nas są rzeczy i czyny, których żałujemy, czy nawet słowa, które chciałoby się cofnąć. Mimo tego zła, które kładzie się cieniem na naszym życiu, staramy się postępować dobrze – przebaczać, pomagać, kochać. Gdzie umiejscowić tę granicę między dobrem a złem w naszym życiu? Nie ma takiej granicy.  Nic nie jest jednoznaczne. Nawet o kimś, kogo uważamy za zwyrodnialca, nie zawsze można jednoznacznie powiedzieć, że jest złym człowiekiem. I odwrotnie – ktoś, kto wydaje nam się być ideałem bez skazy, również ma swoje słabe strony. I o tym właśnie mówił ten film

piątek, 8 listopada 2019

Nie wierz nic, w co do tej pory wierzyłeś...

– Chcesz wierzyć w to, co widzisz? a może w to, co słyszysz? A może w to, w co wierzyłeś do tej pory? (...). Nic nie rozumiesz. Tamtego świata, tego, który znasz i którym cały czas się posiłkujesz, już nie ma... Tu panują inne zasady – dodała.  – Jest tylko las. Las i tylko las. On jest wszystkim i on o wszystkim decyduje.
Gdy ta książka wpadła w moje ręce, długo się nie zastanawiałam. Widziałam, że jest to nagrodzona powieść grozy i byłam jej ciekawa. Dodatkowo zmotywowało mnie to, że teraz dużo pisze się o nowej, poprawionej wersji tej powieści, która swoją premierę będzie miała w listopadzie. Dlatego też chciałam zapoznać się z pierwszą wersją, która jest debiutancką powieścią tego autora.
Karolina i Tomek są parą. Studiują w Warszawie. Gdy do związku po trzech latach bycia razem, zaczyna wkradać się kryzys, postanawiają, że dobrze zrobi im wyjazd i oderwanie się od uczelnianej rzeczywistości. Wybierają się w malownicze okolice niedaleko Suwałk. Czy rzeczywiście będzie to wycieczka ich życia? Z pewnością. Nie, nie tylko dlatego, że okolica jest piękna, a wspólny wyjazd będzie okazją, by się do siebie zbliżyć. Zapamiętają ten wyjazd na długo także z innych powodów. Będą musieli zweryfikować wszystko, w co do tej pory wierzyli. Wszystko to stanie pod znakiem zapytania, gdy w lesie doświadczą czegoś... przerażającego.
Ale jedno przynajmniej wiedzieli na pewno – według mapki z tablicy Gałęziste było stamtąd praktycznie rzut beretem. Zanim dotarli do rozwidlenia dróg, z których jedna prowadziła lekko pod górkę, druga zaś – wzdłuż podnóża tego właśnie wzniesienia. Zgodnie z tym, co wskazywał szlak, wybrali tę pierwszą i z każdym kolejnym krokiem powoli ukazywała się im spora kolista i wolna od drzew przestrzeń.
Jezioro było tuż – tuż. 
Podobnie jak śmiertelne niebezpieczeństwo, o którego przerażającej bliskości żadne z nich nie miało najmniejszego pojęcia.
Czy to, w co wierzymy, jest słuszne? Czy może jest coś, o czego istnieniu nie mamy pojęcia? Czy nasze zmysły zawsze odbierają rzeczywistość taką, jaką jest? Karolina i Tomek z takimi pytaniami będą musieli się zmierzyć.
Styl, w jakim została utrzymana ta książka jest luźny. Autor dopuszcza kolokwializmy i przekleństwa w języku bohaterów. Zwykle razi mnie to w książkach, ale tutaj wyszło naturalnie. Młodzi ludzie, a zresztą nie tylko młodzi, nie zawsze wyrażają się ładnie, szczególnie gdy do głosu dojdą emocje. A emocji w tej historii nie brakowało. Każda dobra książka na swój sposób wciąga. W tym przypadku jak najbardziej słuszne wydaje się stwierdzenie – im dalej w las, tym więcej drzew 😁 Od samego akcja rozwija się dość szybko, ale z czasem jest coraz lepiej. Ta historia naprawdę niejednokrotnie niepokoi a nawet szokuje. I wtedy pojawia się dylemat z serii – chcę czytać i nie chcę czytać, bo momentami naprawdę bałam się tak, że mówiłam sobie dosyć. Jednak ciekawość wygrała. Napięcie rośnie aż do samego końca. Samo zakończenie nieco mi się dłużyło, ale finał był niesamowity! Na tym przykładzie przekonacie się dokładnie, co to są sprzeczne emocje. Poruszyło mnie bardzo i jeszcze długo potem nie mogłam się po nim pozbierać z dwóch powodów. Za wiele niestety nie mogę zdradzić.
„Gałęziste” to powieść dla tych, którzy lubią się bać, bo mocne wrażenia na pewno tam znajdziecie. Atutem książki jest też sam pomysł na fabułę – oryginalne motywy, z którymi w książkach się jeszcze nie spotkałam. Zdecydowanie polecam ją wszystkim, którzy lubią mroczne klimaty 😊
Moja ocena: 6/10

Artur Urbanowicz, Gałęziste
Ilość stron: 462
Wydawnictwo: Novae Res
Rok wydania: 2016 (wydanie pierwsze) 

poniedziałek, 4 listopada 2019

Jest gdzieś świat inny od tego...

Jest gdzieś świat inny od tego
Pełnego bałaganu, chaosu
Zwyczajnego, niedoskonałego
W tym świecie można znaleźć szczęście
Takie prawdziwe, w każdym ludzkim sercu

Tam człowiek nie jest człowiekowi wilkiem
Choć ludzie nie są idealni
Do ideału się dąży, ale nie ma ideałów
Bo jest tam miejsce na szaleństwo
Świat bez form, utartych schematów
Świat osiągalnych marzeń
Tych niedorzecznych także

Tam słońce codziennie wstaje
Wraz z każdym nowym dniem
I nigdy nie zachodzi
Świat bez deszczu i bez łez

Tam słońce grzeje, przynosząc ciepło
Do serc promieniując radością i pięknem
Tam ciemność nie ma dostępu
Świat bez niepokojów i lęków

Taki świat sobie wymarzyłam
I znajdę go
Bo na pewno gdzieś jest



Taka myśl na dzisiaj. Wiem, miał być kolejny świetny, kreatywny i bardzo ciekawy post, ale jest jak jest... 😁 Musicie mi wybaczyć, ale gdy wracam z uczelni, czuję, że mój mozg musi odpocząć i nie mam siły, by stworzyć coś dłuższego. Mam jeszcze kilka pomysłów, które niedługo zrealizuję, więc następnym razem bardziej się postaram.
Wiersz napisany już dawno temu, ale ta myśl pasuje mi teraz do melancholijnego nastroju święta, które ostatnio przeżywaliśmy. Czy świat w którym żyjemy jest taki, jak powinien być? Co byście w nim zmienili, a co Wam odpowiada? Myślę, że żeby cokolwiek zmienić na lepsze, powinniśmy zacząć od siebie. Może nie trzeba od razu zmieniać świata, a wystarczy zmienić to jak postrzegamy otaczającą nas rzeczywistość? Może trzeba inaczej spojrzeć na kogoś, kto jest obok nas? Może ten ktoś potrzebuje akurat naszego ciepłego słowa? Są takie drobne rzeczy, które mogą bardzo dużo zmienić. Musimy je po prostu odkryć w swoim życiu.
Tyle moich przemyśleń na dziś. Trzymajcie się i do następnego! 😊

piątek, 1 listopada 2019

Miała rozpocząć nowe życie... więc dlaczego skoczyła?


– Z twarzy człowieka można wyczytać, jak pracuje jego umysł. – Przechyliła się przez oparcie kanapy i sięgnęła po zabawnie wyglądający aparat z obiektywem długoogniskowym. (...). Oparła łokcie na kolanach i spojrzała w wizjer. – Mówi się, że za każdym razem, gdy ktoś robi ci zdjęcie, zabiera kawałek twojej duszy.
       Wcisnęła spust migawki i aparat zaterkotał.
       – No proszę, teraz mam twoją duszę.
      
       Można powiedzieć, że zakochałam się w tej książce od pierwszego wejrzenia. Pewnie przyznacie mi rację, że okładce naprawdę trudno się oprzeć. Zaś poruszona w niej tematyka była dla mnie na tyle intrygująca, że bez wahania zdecydowałam, że muszę ją przeczytać. Ucieszyłam się, gdy udało mi się ją wygrać w rozdaniu na Instagramie. Czytałam już wiele nie do końca przychylnych recenzji, ale mimo to moje oczekiwania były dość wysokie. Czy książka im sprostała?
       Evie w dniu swojego ślubu skoczyła z klifu. Mąż nie może pogodzić się z tłumaczeniem, że popełniła samobójstwo. Nie dociera do niego ta wersja i próbuje samodzielnie szukać rozwiązania. Wraz z przyjaciółką Evie. Co mogło ją pchnąć do takiego czynu i to w dniu, który powinien być najpiękniejszym w jej życiu? Czy wiedzieli o niej wszystko? Co jeszcze pozostaje zagadką? Na jaw wyjdą tajemnice, które nigdy miały nie ujrzeć światła dziennego. Może jednak nie wszystkie? Co takiego ukrywała? Co spowodowało, że w dniu swojego ślubu, w pięknej białej sukni zostawiła bawiących się gości i męża i rzuciła się z klifu


       „– Jeśli jestem porąbana, to przez ciebie! Przez ciebie i te twoje dziwki. Ty mi to zrobiłeś, wiesz? Jeśli się zabiję, będziesz miał na rękach moją krew. Wolałabym umrzeć, niż cię stracić.
       Evie zadrżała. Nawet mając pięć lat, wiedziała, że nie tak powinna wyglądać miłość. i jednego była pewna – nigdy nie pokocha nikogo tak bardzo, że będzie gotowa dla niego umrzeć.

       Motyw samobójstwa w literaturze zawsze mnie interesuje. Jednocześnie stanowi pewne wyzwanie dla autorów, bo jest to popularny temat w thrillerach czy kryminałach. Tyle było już o tym napisane, że ciężko jest wymyślić coś oryginalnego. W tej powieści podobało mi się podejście autorki do problemu. Wraz z mężem i przyjaciółką bohaterki zagłębiamy się w najmroczniejsze zakątki ludzkiej duszy. Może się wydawać, że nas samych poruszone w ksiażce kwestie nie dotyczą. Że wiemy o sobie wszystko i że w sytuacji, gdy nasz świat się zawali, dalej będziemy mieć siłę. Ale czy na pewno?
       Nie mogę powiedzieć, jakie jeszcze problemy porusza ta książka, bo cała przyjemność polega na tym, że sami krok po kroku rozwiązujemy zagadkę. Czytało mi się ją lekko i szybko, skończyłam duzo szybciej niż się spodziewałam, bo po prostu ciężko się od niej oderwać. Ten mroczny klimat i chęć jak najszybszego uzyskania odpowiedzi na pytania nie dają spokoju do samego końca.
       Jedyne zastrzeżenia jakie mam, to do samych bohaterów. Sama historia była dość ciekawa, natomiast postaci bohaterów same w sobie nie do końca mnie przekonały. Lubię, gdy uczucia bohaterów  oddane są na tyle przekonująco, że czytelnik jest w stanie się postawić w ich sytuacji, a nawet czuć to, co oni. Tutaj jednak trochę i tego brakowało. Zabrakło mi też takiego mocnego wydźwięku, jaki mają niektóre książki, które pamięta się na długo. Historia była świetna i czytało się z przyjemnością, naprawdę chwyta za serce, ale zabrakło mi tego mocnego uderzenia, które zapada na długo w pamięć.
       „Noc, kiedy umarła" to moja pierwsza przeczytana powieść tej autorki i cieszę się, że ją przeczytałam, bo... grono moich ulubionych autorów się powiększyło. Ta powieść głęboko porusza i dotyka wielu istotnych kwestii w życiu każdego z nas. a do tego bardzo wciąga i czyta się naprawdę szybko. Czego chcieć więcej? Będzie to idealny thriller na chłodne jesienne wieczory, czy – jak w moim przypadku – przydługie wykłady na uczelni.
       Moja ocena: 8/10

       Jenny Blackhurst, Noc, kiedy umarła
       Ilość stron: 416
       Wydawnictwo: Albatros
       Data premiery: 18. 09.2019