środa, 30 grudnia 2020

Gdy rozum śpi, budzą się potwory

W ciemności czai się zło. Podobno. Niektórzy puszczają w obieg te bzdury, wierząc, że licho budzi się ze snu. Czasem (...) zastanawiam się, czy ja też jestem zła. Ciągnie mnie do ciemności, ryzyka, niebezpieczeństwa.

Po bestsellerowym thrillerze „Bliżej, niż myślisz”, wiedziałam, że będę chciała sięgnąć po kolejną książkę Ewy Przydrygi. Jedyne, co wywoływało we mnie wątpliwości to ta przerażająca okładka. Nie wiedziałam, czy podołam tak mocnej lekturze, jaka się zapowiadała. Jednak po przeczytaniu kilku stron już przepadłam i nie było odwrotu.

Ada miała bardzo trudne dzieciństwo. Ojciec, którego często nie było w domu, kłótnie rodziców i matka popadająca w alkoholizm. Chciała jedynie uchronić przed takim losem swoją młodszą siostrę, którą bardzo kochała. Niestety nie udało się. Mała doświadczyła traumy, która położyła się cieniem na jej psychice i została tam na zawsze. Ada ze swoją paczką bawi się w dość niebezpieczną grę w wyzwania. Wszystko to powodowane jest potrzebą kontroli, a jednocześnie zapomnienia o codzienności, która ją przytłacza. Nie przewidziała jednak, że na pozór niewinna gra może doprowadzić do śmierci.

Lena, druga bohaterka podobnie jak Ada zmaga się z przeszłością. Pewien incydent na wystawie jej prac powoduje, że w jej głowie rodzą się pytania. Poszukując na nie odpowiedzi nieświadomie naraża się na niebezpieczeństwo. Dokąd zaprowadzi ją ta rozprawa z przeszłością? 

Bardziej niż człowiekiem czuję się teraz zaszczutym zwierzęciem. Ranną sarną, która ledwie i tylko na chwilę wyślizgnęła się z sideł kłusownika. Wkrótce i tak przyjdzie czas, wkrótce i tak trzeba będzie ją dobić.

Ciężko będzie mi opowiedzieć o tej książce, bo rzadko się zdarza taka, która tak mi się podoba, że nie mam jej nic do zarzucenia. Ale zacznijmy od początku. Autorka i tym razem stworzyła interesujące bohaterki i to aż dwie. Do tego podobało mi się poruszenie w książce problemu trudnych relacji rodzinnych. Czasami rodzice nawet nie zdają sobie sprawy jak takie – na pozór tylko niedociągnięcia – rujnują dziecku psychikę. Brak poczucia bezpieczeństwa, ciągłe kłótnie, alkoholizm rodziców, zdrady i przede wszystkim brak opieki i czasu dla dzieci. Na przykładzie bohaterek jest to idealnie opisane.

Akcja dzieje się na dwóch płaszczyznach – w latach 90. i obecnie. Gdy zacznie się czytać, już nie sposób się oderwać. Choć tematyka nie jest lekka, to czyta się płynnie, bo język jest przyjemny i lekki. Zaczyna się niewinnie. Z czasem dowiadujemy się więcej o bohaterkach i atmosfera się zagęszcza, a pytań pojawia się coraz więcej. Niesamowite jak autorce udało się na tyle godzin przyciągnąć moją uwagę, choć przyznam, że ostatnio mam trudny czas, jeśli chodzi o czytanie. Wraz z bohaterkami próbujemy dopasować do siebie kawałki układanki, ale ciągle mamy wrażenie, że jakiegoś brakuje. Dopiero pod sam koniec, czeka nas finał w wielkim stylu. Muszę przyznać, że zakończenie zrobiło na mnie mocne wrażenie.

Co jeszcze mogę dodać? Dobra książka obroni się sama. Polecam każdemu, kto pragnie odrobiny tajemnicy, dreszczyku emocji i dobrze spędzonego czasu z książką.

Moja ocena: 10/10

Ewa Przydryga Miała umrzeć

Ilość stron: 320

Wydawnictwo: Muza

Data premiery: 14.10.2020


piątek, 25 grudnia 2020

Bez żadnych hamulców?

Zastanawialiście się kiedyś, co by było, gdybyśmy wszyscy robili dokładnie to, na co mamy w danym momencie ochotę? Mówili w każdej sytuacji nie to, co wypada, ale to, co naprawdę chcemy powiedzieć? Gdyby żadne hamulce społeczne nie obowiązywały? Obejrzałam ostatnio świetny film, który dał mi do myślenia na ten temat.

źródło: https://www.filmweb.pl/film/Oblicze+mroku-2018-790925/photos/783958

Oblicze mroku to thriller, którego główną bohaterką jest Maria. Nieśmiała dziewczyna, nieodnajdującą się w gronie rówieśników z liceum. Pewnego dnia, gdy podczas toalety mówi do swojego odbicia w lustrze, zauważa, że przestało ono przypominać jej odbicie. Dziewczyna w lustrze porusza się w inny sposób i z czasem zaczyna również jej odpowiadać. Gdy Maria już nie radzi sobie z otaczającą ją rzeczywistością i problemami, które za bardzo ją przytłaczają, jej „bliźniaczka” proponuje pewne kuszące rozwiązanie. Zamieniają się miejscami. Od tej pory Maria ma nieograniczone możliwości. Może się odegrać na rówieśnikach za wyrządzone jej krzywdy. W końcu ma odwagę by powiedzieć to, co długo leżało jej na sercu i zrobić to, co podpowiada jej serce, niekoniecznie rozsądek... Czy wobec takiego obrotu sprawy, Maria zyska czy straci? Czy może jednak jej chaotyczne zachowanie pociągnie za sobą tragiczne konsekwencje?

„Oblicze mroku” bardzo mi się spodobało. Fani mrożących krew w żyłach i przerażających historii mogą się nieco rozczarować, ale i tak warto. Odebrałam go przede wszystkim jako ważną życiową lekcję. Ile razy wyrzucamy sobie, że czegoś nie zrobiliśmy, bo w tej jednej chwili zabrakło nam odwagi? Ile razy po tym zastanawiamy się, co by było gdyby? Jak wyglądałoby nasze życie, gdybyśmy wtedy nie posłuchali głosu rozsądku, a tego nieśmiałego głosiku, który czai się gdzieś w podświadomości? Czy miałoby to dobre skutki, czy wręcz przeciwnie? A może nie warto do tego już wracać? Czasu i tak nie cofniemy, to pewne. Może czasem warto być wdzięcznym za to, że posłuchaliśmy głosu rozsądku? Kto wie, co mogłoby się stać w przeciwnym wypadku...

środa, 23 grudnia 2020

Rozdanie książkowe - niespodzianka

Spóźniam się z nowym postem, ale przed świętami miałam mnóstwo roboty. Niedługo to nadrobię. A tymczasem zapraszam na mój profil na Instagramie => @sabina_czyta, gdzie czeka na Was niespodziankowe rozdanie świąteczne.

Z okazji nadchodzących świąt mam dla Was jedną, dwie lub trzy wybrane książki z tej oto kolekcji 😁 Jest w niej jeszcze recenzowany ostatnio thriller Alexa Northa "W cieniu zła", nie widać go na zdjęciu, ale rozdanie też go obejmuje 😃

Mam tu głównie thrillery Wydawnictwa Muza, myślę że większości z nich nie trzeba polecać, bo było o nich głośno w tym roku. Poza tym trochę fantastyki i kilka obyczajówek. Myślę, że da się coś wybrać, a Wy? 😅

Rozdanie potrwa do 31.12, a wyniki losowania poznacie 1 stycznia. Taki prezent na nowy rok otrzyma jedna osoba. 😊

Zasady rozdania:

🎲Nie musisz być moim obserwatorem, ale jeśli zostaniesz u mnie na dłużej, będzie mi bardzo miło 😃

🎲Wybierz jeden, dwa lub trzy tytuły, które Cię interesują 💪

🎲Udostępnij informację o rozdaniu na swoim story na 24h i mnie oznacz ☺️

🎲Zgłoś się w komentarzu i zaproś trójkę innych moli książkowych 😁

🎲Pytanie dodatkowe - możesz podać w komentarzu tytuł swojej ulubionej książki, chętnie poznam Wasze ulubione tytuły 😊


Wysyłka dowolną metodą na terenie Polski. Powodzenia!


I wesołych świąt wszystkim, kochani! 😘


środa, 16 grudnia 2020

O tym, jak radzić sobie w sytuacjach kryzysowych, czyli Żabkowe opowieści #2

Tak jak obiecałam, mam dla Was kolejną porcję dziwnych i dziwniejszych historyjek z Żabki. Drugi miesiąc pracy za mną. Czasami jeszcze wychodzę z niej w idealnym nastroju, a innym razem mam ochotę mordować ludzi albo robić inne złe rzeczy. Dzisiaj będzie między innymi o tym jak sobie radzić w kryzysowych sytuacjach. A co to za sytuacje? Posłuchajcie.

 1. Nikt cię tak nie wysłucha jak własna szefowa

Podczas kilku pierwszych dni w Żabce moja kieszeń bardzo ucierpiała, gdy musiałam wydawać na... doładowania do telefonu. Ale czasem innego wyjścia nie ma, bo jak to szefowa, pomoże w każdej kryzysowej sytuacji. Nauczyłam się też, żeby nie tylko nie wyciszać telefonu, ale mieć go zawsze przy sobie, bo potem może mnie to kosztować dodatkową fatygę. Nigdy bym nie pomyślała, że z szefową można przegadać prawie 15 złotych jednego dnia (Jeszcze nigdy z nikim mi się to nie udało! Jest pierwsza). Na szczęście szybko znalazłam rozwiązanie jak dalej gadać z szefową i nie zbiednieć - wykupiłam pakiet darmowych rozmów, SMSów i internetu. Już żaden kryzys mi nie straszny.

2. „I tak będę próbował!”

Koleżanka opowiadała mi jaki uparty adorator jednego razu jej się trafił. Po zrobieniu zakupów, zapytał czy się z nim umówi. Gdy kilka razy usłyszał odpowiedź odmowną, wcale go to nie zniechęciło. Spojrzał na nią wyzywająco, po czym stwierdził: „I tak będę próbował". Cóż za niesamowita determinacja...

3. Życie jest filmem – zrób wszystko, by dostać w nim główną rolę

Nigdy bym nie pomyślała, że zacznę regularnie czytać gazety. A jednak, stało się. Gdy się człowiek co rano ich nawącha podczas wykładania, to aż kusi, żeby zajrzeć do środka. Ciekawych rzeczy można się dowiedzieć, zwłaszcza w czasach, gdy telewizji już przestałam ufać - za dużo tam propagandy. A czymś trzeba się zająć w godzinach dla seniorów, gdy nawet szefowej wyczerpią się pomysły, co mi dać do roboty. Do niedawna mieliśmy jeszcze kawę w promocji po dwa złote. Czułam się niczym bohaterka amerykańskich filmów z takim zestawem porannym :)

4. Potrzeba matką wynalazku

Wrócę jeszcze do godzin seniorskich. Na początku śmieszył mnie ten absurdalny pomysł, by przez dwie godziny wypraszać klientów ze sklepu. Potem, chcąc nie chcąc, się przyzwyczaiłam. Ale czego się człowiek wtedy naogląda, to już nikt mu nie zabierze.

Nieraz bywa, że przychodzi klient, który z żadnej strony nie wygląda na 60+, i gdy mówię swoją wyuczoną formułkę – „przepraszam, są godziny seniorskie, teraz nie obsługujemy”, robi minę jakby mu się świat zawalił, po czym prosi – „ale ja tylko po jedną rzecz, nie mogę tak na szybko?” ewentualnie: „ja tylko po Heetsy i spadam, mogę?”. Nie daj Boże przyjdzie jakiś głodny klient i prosi tylko o hot doga. Wtedy to już może złamać serce. A ja znajduję się w sytuacji konfliktu tragicznego: obsłużyć tego nieszczęśnika i ryzykować karą, ewentualnie kolejnym upomnieniem od szefowej, czy odesłać go głodnego (zaraz, zaraz, głodnych nakarmić, było gdzieś coś na ten temat?) i niezadowolonego. Jak to mawiają - potrzeba matką wynalazku. Czasem udaje mi się przemycić hot doga, ale jest to moja autorska innowacja marketingowa – hot dog na wynos. Klient płaci, po czym wyganiam go ze sklepu, żeby nie zwrócił uwagi stróżów prawa, a gdy zrobię, wynoszę na zewnątrz. Ta radość  na twarzy, gdy klient dostaje hot doga, jest nie do opisania.

5. Grunt to się nie poddawać

Klient chciał kupić papierosy. Wyjął pieniądze i tak niefortunnie je położył, że jedna pięciozłotówka wpadła w szczelinę między wagą a ladą. Gdyby to było kilka groszy, może by odpuścił, ale to jednak całe pięć złotych, a jak się okazało, więcej nie miał. Nie chciałam go zasmucać bardziej, ale powiedziałam, że jest raczej nikła nadzieja na odzyskanie tych pieniędzy, bo ta szczelina jest głęboka dosyć. Jednak widząc determinację na jego twarzy postanowiłam spróbować z mieszadełkiem do kawy. „Widelec by się tutaj lepiej sprawdził” - wyrokuję. Na to on wyjmuje ze swojej torby widelec i podaje mi go. W pełni świadoma tego, jak komicznie musi to wyglądać z boku, nachylam się nad kasą, zaglądam do tej przepastnej dziury i zaczynam grzebać w niej widelcem. Podczas, gdy ja pracowałam w pocie czoła, za tym nieszczęśnikiem zdążyła się już ustawić spora kolejka. No nic, muszę facetowi pomóc, bo inaczej sobie nie pójdzie. Obsłużyłam czekających ludzi i zaczynam zabawę od nowa. Klient daje mi jeszcze nóż do kompletu, a ja postanawiam zadzwonić do szefowej, bo to złota kobieta - umie znaleźć wyjście z każdej kryzysowej sytuacji. Relacjonuję jej wydarzenia z placu boju niczym komentator sportowy. Na początku użyła niecenzuralnych słów, których przytoczyć nie mogę, ale potem poradziła co zrobić, a klienta udało się uratować i wypuścić zadowolonego. „Dbając o klientów, dbasz o swoją Żabkę”, jak głosi nasze motto. Jeszcze nigdy tak dobitnie się o tym nie przekonałam. Zamknęłam kasę kilka minut za późno, ale za to z poczuciem spełnionej misji.

 6. W Żabce spełniam się zawodowo

Co niektórzy żartownisie mawiają, że gdyby każdy regularnie odwiedzał Żabkę, psychologowie nie mieliby pracy. W Żabce nie tylko zrobisz zakupy, ale i zostaniesz wysłuchany. Ba, czasem nawet  uda się rozwiązać Twój problem.

Sama nieraz doświadczyłam takiej sytuacji. Do sklepu wpada zdyszana klientka, bierze kilka rzeczy, w tym Coca Colę Zero 1,5 litrową. Gdy skanuję zakupy, cały czas mówi. Narzeka, że bardziej pechowego dnia nie mogła mieć. Najgorsze, co jej się przytrafiło, to zgubienie słuchawek. „Wie pani, jak ciężko jest bez słuchawek” – mówi dramatycznym tonem. „Pewnie, że wiem, nie raz mnie to spotkało – odpowiadam w tym samym tonie. Po chwili spogląda na butelkę coli i mówi: czy może mi pani tą colę zamienić? Ona jest taka ch**owa… Jako, że jej argument był niepodważalny, spróbowałam to zrobić. Niestety obie cole wyglądają na paragonie tak samo, więc nie chciałam ryzykować, że coś pójdzie nie tak i była zmuszona zadowolić się colą zero.

 

Ostatnimi czasy sporo się jeszcze wydarzyło, ale o tym w części trzeciej. Poznacie paradoks jak się spóźnić do pracy cztery godziny tak, żeby nie zostało to uznane za spóźnienie i nie zostać wyrzuconym z pracy. Ale na dzisiaj tyle.

A kto jeszcze nie widział, pierwszą część znajdzie TUTAJ. 

piątek, 11 grudnia 2020

Ballada o łyżwach, które nie zostały założone

Przytrafiają nam się czasem rzeczy dziwne i dziwniejsze. Ale rzadko kiedy jest to coś na tyle nieprawdopodobnego, że myślimy sobie: „na pewno nikt by mi w to nie uwierzył”. Ostatnio właśnie miałam taką przygodę z kategorii „niemożliwe, a jednak”. W efekcie sama nie byłam pewna, czy z tej bezradności mam ochotę usiąść i płakać, czy zacząć się śmiać. Jeden z tam obecnych nawet pokusił się o opowiedzenie tego wierszem. A że sama bym tego lepiej nie ujęła, to posłuchajcie:


Nic dodać, nic ująć. Dzięki, Hubert, za tę zacną przestrogę.

wtorek, 8 grudnia 2020

Co się czai w cieniu zła?

Nie mogłem pozbyć się tej uporczywej myśli. To nie było racjonalne, ale w życiu zdarzają się takie chwile, kiedy wiemy, że to, co się właśnie dzieje, ma ogromne znaczenie. Niedługo wszystko się zmieni i będę żałował, że nie zrobiłem tego, co do mnie należało.

Nie było opcji, żeby po przeczytaniu „Szeptacza” nie sięgnąć po drugi thriller Alexa Northa. Dokładnie rok po głośnej premierze debiutu autora, ten zaserwował nam nową porcję wrażeń. Plotki głosiły, że jeszcze lepszą. Co jeszcze mnie przekonało do tej lektury, to motyw snów, na którym jest oparta. Lubię go, ale rzadko się pojawia w książkach. Od kiedy zobaczyłam zapowiedź wiedziałam, że nie odpuszczę, póki nie dostanę książki w swoje ręce, jak na rasowego łowcę thrillerów przystało.

Paul przez dwadzieścia pięć lat nie odwiedzał rodzinnej miejscowości. Miał ku temu powody. Gdy w końcu się na to decyduje, pamięć o przeszłości wraca ze zdwojoną siłą. Co takiego wydarzyło się w mrocznej, prawie opustoszałej już dzielnicy, gdy był jeszcze dzieckiem? Dlaczego nikt nie chce kupować nieruchomości w tej miejscowości? I jaką tajemnicę skrywa las zwany Cieniem, który budzi w nim grozę już samym swoim widokiem? Nie tylko las. Na drzwiach jego domu pojawiają się czerwone ślady dłoni. Matka, która umiera, mówi rzeczy, od których włosy jeżą się na głowie. Zaś wokół czuć obecność czegoś nieuchwytnego, a jednocześnie złowrogiego. A wszystko to, przez niewinną zabawę z dzieciństwa...

Było cicho. Uznałem, że to dom rozciąga swoje stare kości po upalnym dniu i przygotowuje się do nocnego wypoczynku. Może przeczuwał, co zamierzam zrobić, i wiedział, że już niedługo się stąd wyprowadzę, zamknę drzwi na klucz, a on zostanie sam?

Książka mimo kilku słabych stron naprawdę mi się podobała. Jak już zdążyliście pewnie przeczytać to, co najbardziej sobie cenię w thrillerach i horrorach, to tło wydarzeń. Tutaj autorowi niesamowicie udało się je stworzyć. Mała miejscowość nieopodal lasu, prawie wyludniona. Brzmi znajomo? Niekoniecznie. Choć może kojarzyć się z innymi horrorami, to tutaj miejsce akcji i atmosfera jaką autor stworzył były niepowtarzalne. Dało się odczuć niepokój i grozę sączące się do serca z każdą przeczytaną stroną. Trudno powiedzieć, co na to wpływa, ale wraz z rozpoczęciem lektury zostajemy wessani do tego mrocznego miejsca, gdzie dzieją się rzeczy niewytłumaczalne, krew tężeje w żyłach,  a ratunku próżno szukać.

Po przeczytaniu kilkunastu początkowych stron byłam rozdarta. Bardzo chciałam ją odłożyć, ale tylko dlatego, że naprawdę bałam się czytać dalej. Jednocześnie chciałam czytać dalej i ciekawość okazała się silniejsza. Znacie to uczucie?

Dalej akcja trochę zwolniła. Powoli przemieszczamy się wraz z bohaterami poszukując odpowiedzi na trudne pytania – Skąd się biorą czerwone plamy na drzwiach? Kto krąży po okolicy i dopuszcza się zbrodni ze szczególnym okrucieństwem? Co mają one wspólnego z wydarzeniami sprzed kilkunastu lat? Gdzie podział się chłopak, którego ciała do tej pory nie odnaleziono? I jeszcze wiele innych. Od czasu do czasu czeka Was niezbyt miła niespodzianka. I cały czas będziecie drżeć o życie. Jesteście gotowi, by podjąć to wyzwanie?

Jedyne, co mi się nie podobało w tej lekturze, to to, że momentami do akcji wkradała się monotonia. Zaczynało się kluczenie między wydarzeniami mało istotnymi, które zdawały się niewiele wnosić do fabuły. I napięcie przestawało być odczuwalne. Ale kto wie, może to celowy zabieg? Tylko cisza przed burzą, po której serce stanie Wam w gardle?

Miał rację ten, kto napisał, że ta lektura będzie ucztą dla fanów opowieści z dreszczykiem. Książka bezwzględnie obowiązkowa dla fanów thrillerów. A może i ktoś, kto chce spróbować nowego gatunku też się skusi? Tylko ostrzegam, okładka z kościstą dłonią w nocy wygląda upiornie, lepiej nie kusić losu i nie trzymać jej na widoku…

Moja ocena: 7/10

 

Alex North, W cieniu zła

Ilość stron: 411

Wydawnictwo: Muza

Data premiery: 28 października 2020

wtorek, 1 grudnia 2020

O tym, jak zostałam dziewczyną z Żabki i dlaczego kocham swoją pracę

W dobie izolacji, gdy uczelnie i szkoły zamknięto, restauracje przestały być miejscem, gdzie można spędzić trochę czasu ze znajomymi, kina, galerie handlowe i inne miejsca, do których lubiliśmy chodzić zamknięto, pozostaje już tylko... wymyślić inne, bardziej kreatywne formy spędzania wolnego czasu. Zabezpieczając się, przed ewentualnością drugiego lockdownu i zakazu wychodzenia z domu, postanowiłam znaleźć pracę. I nie byłam w tym poszukiwaniu zbyt wybredna. Wiadomo, sytuacja na rynku nie jest zadowalająca i raczej prędko nie zanosi się na poprawę. Gdy pierwszy raz rozmawiałam z szefową z Żabki, usłyszałam tylko: „Pani ma kursy księgowości i szuka pani pracy w sklepie?” Właśnie tak! Niestety, na rozmowie kwalifikacyjnej nie zostałam poinformowana o jednej istotnej rzeczy. Żabka to nie miejsce pracy, Żabka to stan umysłu.

Zawsze chciałam popracować w kawiarni. Podawać kawę, przekąski, a jednocześnie porozmawiać sobie z klientami o wszystkim i o niczym. Zatem można powiedzieć, że trafiła mi się praca marzeń. Nigdy bym nie pomyślała, że praca w sklepie może być tak ciekawa, absorbująca i pełna wyzwań. O 4.30 wyskakuję z łóżka zastanawiając się, co przyniesie dzisiejszy dzień. A żaden nie jest taki sam. Tam ciągle coś się dzieje.

Mam za sobą dopiero miesięczny staż, ale codziennie wychodzę z pracy w lepszym nastroju niż do niej przyszłam. Dlaczego? Oto kilka przykładów

 1. Uwaga, włamywacz!

Są takie rzeczy w życiu, których człowiek nie zapomni do końca życia, mało tego, jeszcze dzieciom i wnukom będzie opowiadał, jaki to kiedyś głupi był, tak ku przestrodze. Jedną z takich rzeczy niewątpliwie jest pierwszy dzień w pracy i związane z tym wpadki.

W końcu nadszedł ten, dzień, gdy skończyło się moje szkolenie i pierwszy raz miałam przyjść sama na przedpołudniową zmianę. O dziwo, nie zaspałam, nie spóźniłam się na autobus, nie zapomniałam kluczy i dotarłam na czas. Teraz to już nic nie może pójść nie tak. Dumna  z siebie, wygrzebuję z torebki klucze i próbuję otworzyć drzwi. I wtedy alarm zaczyna piszczeć. Zamiast rzucić się do ucieczki jak na rasowego włamywacza przystało, wyjmuję klucz z powrotem i zaczynam analizować sytuację. Następnie wyjmuję z torby biały magiczny prostokącik, czyli kartę zbliżeniową, którą wieczorem miałam wykorzystywać po zamknięciu sklepu. Ale tego, co z tym urządzeniem się robi rano, to już nikt mi nie powiedział. Przykładam do czytnika i nagle wszystko ucichło, a ja mogłam legalnie otworzyć drzwi. Niczego nieświadoma obsługuję klientów, aż w końcu podchodzi do mnie pan w czerni i pyta, czy mam jakiś problem. Spanikowałam, bo myślałam, że jest z kontroli, a ja dopiero otworzyłam sklep i jeszcze nie zrobiłam wszystkiego, co trzeba. Zaczęłam się tłumaczyć, ale szybko wyjaśnił się powód swojej wizyty. Był z ochrony i chciał dowiedzieć, się czy wszystko w porządku, bo dostał powiadomienie o alarmie. Na to ja, bez owijania w bawełnę, mówię, że to mój pierwszy raz i jeszcze nie wiedziałam, jak to się wyłącza. Myślę, że zrobiłam mu dzień. Na szczęście poprosił tylko o nazwisko, bo taki miał wymóg. Potem dzwoniła jeszcze szefowa, dowiedzieć się, czy nic mi nie zagraża. Jej też niewątpliwie zrobiłam dzień.

 2. A w lodówie gorzała się chłodzi...

Z popołudniowej zmiany zwykle wychodzę ok. 23.30, kiedy autobusy nocne w kierunku mojego osiedla już nie kursują. Jedyną możliwością pozostaje więc przejazd taksówką. Nie wiem, jak mi się to udało, ale podczas jednego z takich procesów zamawiania taksówki przez aplikację, jako adres odbioru, zamiast adresu sklepu wybrałam adres mojej przyjaciółki. Kierowca był nieco zdezorientowany, ale wyszedł z tego zdarzenia cały i zdrowy.

Gdy tak sobie jadę nocą taksówką po mieście, chcąc nie chcąc mam w głowie jedną piosenkę. Nie pytajcie...

 3. I numer telefonu do pani bym poprosił

Jak to w każdym sklepie bywa, trafiają mi się różni klienci. Może napiszę o tym więcej w następnym poście – „10 typów klientów z Żabki”? Ale dziś będzie tylko o kilku wybranych. Pierwszy z nich – przychodzi do sklepu, chcąc skorzystać na tym podwójnie. A mianowicie robi zakupy, zagląda do lodówki z piwem i pyta:

­– Czy to piwo to było niedawno dostawione, bo jest ciepłe?

– Tak, bo szybko schodzi – odparłam uśmiechając się ze współczuciem. Klient podchodzi do kasy i skanuję mu zakupy.

– Czy mogę poprosić o reklamówkę – pyta konspiracyjnie, nachylając się w moją stronę.

– Jasne – podaję mu papierową torbę spod lady.

– Posunę się jeszcze o krok dalej – chwila niepewności – i wezmę jeszcze Marlboro czerwone.

Oddycham z ulgą i podaję mu papierosy

– I jeszcze numer do pani wezmę – mówi, pakując zakupy do torby.

– A po co panu numer do mnie? – zapytałam inteligentnie.

– Będę dzwonił zapytać, kiedy sklep zamknięty, kiedy otwarty...

(ciąg dalszy nastąpi).

 4. Mamy sytuację awaryjną

Wtorek może środkiem weekendu nie jest, ale czasami i we wtorki człowiek ma nadzieję, że w końcu nadrobi zaległości w spaniu (w weekend bywa z tym gorzej). Jakie było moje zaskoczenie, gdy telefon obudził mnie w środku nocy, czyli o 6.47...

Tym razem nie budzik, ale telefon z nieznanego numeru. Może to dziwny pomysł, by odbierać w środku nocy telefon od tajemniczego nieznajomego, ale przysięgam – byłam półprzytomna. „Tak, słucham?” – mówię głosem sugerującym, że gdy tylko będę na siłach, to mogę zamordować każdego, kto ośmielił się o tej porze przerwać mi sen. „Magda, mamy sytuację awaryjną, czy możesz przyjść do pracy?” Na to ja bez chwili zastanowienia, mimo że jeszcze chwilę temu miałam, delikatnie mówiąc, mieszane uczucia, odpowiadam: „Tak, tylko najwcześniej za jakąś godzinkę, może być?”. "Magda, gdzie twoja asertywność?" – karcę się w myślach. Ale druga Magda, ta, która pracę w Żabce kocha bardziej od spania, cieszy się, że będzie mieć dodatkowy dzień w pracy.

 5. Panią też bierzemy

Przychodzi dwóch pijanych facetów. Wnoszę to po ich hałaśliwym zachowaniu. Gdy jeden z nich otwiera usta, widzę, że albo jadł keczup i jeszcze nie skończył konsumować, albo miał poważną męską rozmowę i ktoś mu porządnie obił szczękę. Ale nie o tym chciałam. Chcieli kupić pół butelki wódki. Cierpliwie im wytłumaczyłam, że sprzedajemy tylko całe butelki. Jeden z nich doprecyzował, że chodziło im o pół litra wódki. „Jakiej?"– pytam. „Niech pani wybierze”. Podałam im najtańszą, cały czas bacznie obserwując, czy nie zdemolują mi sklepu, bo ich koordynacja ruchowa była nieco zaburzona. „I jeszcze panią bierzemy!” – oznajmił jeden z nich radośnie, a drugi natychmiast podłapał ten genialny plan. „Ale ja nie jestem na sprzedaż” – wyraźnie się zasmucili. Zażyczyli sobie jeszcze coś do popicia, też zdając się na moją intuicję. „Może być sok pomarańczowy?” – pytam. „Nie, coś gazowanego, może być to zielone” – odparł, pokazując Sprite'a w lodówce. Otworzyłam lodówkę i wyjmuję Sprite'a,

– Fajna jest, nie?

– No fajna

Potem byłam świadkiem ich niezbyt wyrafinowanego dialogu, nie trudno się domyślić o czym. Jeszcze trochę i wzywam ochronę, albo dzwonię po szefa – zdecydowałam.

– To jeszcze papierosy – powiedział pierwszy z nich. – A da się pani zabrać na kawę? – zapytał z nadzieją w głosie.

– Nie, nie dam się zabrać, mam chłopaka. – O ja głupia myślałam, że to ich zniechęci.

– A gdzie pani chłopak mieszka? Też go weźmiemy!

Podałam im papierosy i pożegnaliśmy się, zanim zdążyli zdemolować sklep.

 6. Jeśli chodzi o opróżnianie lodówki, to na mnie zawsze może pani liczyć

Gdy na przekąskach kończy się termin ważności, zdejmujemy je z półek i wkładamy do lodówki, z której potem ewentualnie za pozwoleniem szefowej można je zabrać. I pamiętam, jak pierwszy raz wyszłam z Żabki z wielką torbą kanapek. Pierwsza myśl – co ja zrobię z taką ilością jedzenia? Niemal od razu wpadłam na pomysł... by podzielić się z bezdomnymi. Siedząc z chłopakiem na parapecie w galerii (był zakaz siadania, ze względu na śmiertelne niebezpieczeństwo, jakim jest Covid, ale mniejsza o to) i popijając kawę, czekałam, aż ktoś złapie przynętę. I w końcu pochodzi do nas taki jeden i zaczyna się – poratuje pani, nie mam na jedzenie, jestem bezdomny... „Pieniędzy nie mam, ale kanapką mogę się podzielić” – otwieram mu torbę. – „Proszę sobie wybrać”. Na to on bez zastanowienia sięga do torby i wybiera panini o smaku kurczak – ser. „Wybrał pan akurat taką, którą trzeba odgrzać w mikrofali” – poinformowałam, bo jeszcze tego brakowało, żeby miał problemy żołądkowe po mojej kanapce. „A skąd mikrofalę wziąć?” – zapytał. Kazałam bezdomnemu użyć mikrofali. Domu nie ma, ale mikrofalę może mieć. Brawo ja 🤣


Jeszcze nie wszystkie przykłady wyczerpałam, ale ciąg dalszy już w następnym poście, żeby nie było za długo 😊 Podobało się?

niedziela, 18 października 2020

Czy miłość jest lekarstwem?

Inni uważają, że wiedzą, co to znaczy być w depresji, ponieważ przeżyli rozwód, stracili pracę lub zerwali długotrwały związek. Jednak te doświadczenia niosą ze sobą określone uczucia, natomiast depresja jest płaska, pusta i nie do zniesienia.

Dzisiaj nie będzie typowej recenzji, ale chcę Wam opowiedzieć o pewnej książce, która mnie ostatnio zafascynowała. Psychologią interesuję się od dawna, ostatnio szczególnie zaciekawił mnie temat choroby afektywnej dwubiegunowej. Stąd pomysł, by przeczytać książkę „Niespokojny umysł. Pamiętnik nastrojów i szaleństwa" Kay Redfield Jamison.

Autorka jest psychologiem, terapeutą, a jednocześnie zmaga się z chorobą dwubiegunową. Jest to niezwykle trudne w diagnozie i leczeniu schorzenie polegające na naprzemiennym występowaniu okresów depresyjnych i maniakalnych. Depresja charakteryzuje się długo utrzymującym się obniżonym nastrojem, poczuciem pustki i braku sensu. W chorobie dwubiegunowej depresje mają wyjątkowo ciężki przebieg i obarczone są ryzykiem samobójstwa. Manię natomiast cechuje podwyższony nastrój, pobudzenie, zawyżone poczucie własnej wartości i nadzwyczajna wiara we własne możliwości, często nieadekwatna do sytuacji. Chory skłonny jest do ryzykownych zachowań, niekiedy wydaje dużo pieniędzy, bywa drażliwy i nie znosi sprzeciwu. Czuje się świetnie, żyje intensywnie, a życie ma  mnóstwo barw, w przeciwieństwie do okresu depresji, gdy staje się ono szare i pozbawione radości. Zarówno okres depresji, jak i manii nie jest stanem pożądanym i wymaga leczenia oraz nadzoru psychiatry. Choroba afektywna dwubiegunowa pozostawiona sama sobie może całkowicie zdezorganizować człowiekowi życie - pozbawić pracy, relacji z bliskimi, radości codziennego dnia, a nawet życia. Dlatego tak ważne jest odpowiednie rozpoznanie i leczenie. 

Nawet wtedy, gdy znajdowałam się w stanie psychozy – miałam urojenia, omamy i pogrążałam się w szaleństwie – byłam świadoma, że odkrywam nowe zakątki mojego umysłu i mojej duszy.

Najlepszym tego przykładem jest sama autorka książki. Powieść Kay Redfield Jamison niezwykle mnie poruszyła. Jest to szczery opis historii, w której pierwsze skrzypce gra właśnie wspomniana choroba dwubiegunowa. Autorka wspomina swoje dzieciństwo, młodość, miłosne perypetie, początek kariery zawodowej, a wraz z nim także początek zmagań, które rozpoczęły się jeszcze na długo przez postawieniem diagnozy przez psychiatrę. Życie z CHAD to ciągła huśtawka i balansowanie między piekłem a niebem. Depresje, czarne okresy pełne myśli o śmierci przeplatały się u niej ze stanami maniakalnymi, w których myśli gwałtownie przyspieszają, mówi szybko, chce zrobić wszystko, najlepiej tu i teraz. Szczególnie podobał mi się rozdział „Miłość jest lekarstwem", który stanowił próbę odpowiedzi na pytanie, jaką rolę w życiu autorki spełniła pewna piękna relacja. Poruszyło mnie również zakończenie, które stanowi meritum całej opowieści. Autorka odpowiada w nim na bardzo ważne pytanie: czy gdyby wiedziała, że jej życie będzie naznaczone chorobą, wolałaby się nie urodzić?

Świadectwo Kay Redfield Jamison daje nadzieję i otuchę dla wszystkich dotkniętych chorobą i ich bliskich. Pokazuje, że życie z CHAD to nie tylko pasmo cierpień, ale może być też piękne. Jako osoba z CHAD jest niezwykle wrażliwa i znacznie mocniej odbiera otaczający ją świat. Bywa to smutne, a zarazem niesamowite i pociągające. Książka napisana barwnym poetyckim językiem trafia prosto w serce. Będzie cenną lekcją, zarówno dla osób zmagających się z tą chorobą, jak i tych, którzy chcą zgłębić temat. 


Kay Redfield Jamison, Niespokojny umysł. Pamiętnik nastrojów i szaleństwa

Ilość stron: 312

Wydawnictwo: Zysk i S-ka

Data premiery: 18 września 1995

środa, 7 października 2020

Wejdź do szafy!

Wraz z końcem przerwy wakacyjnej wracam do pisania. Sporo się u mnie ostatnio dzieje, ciężko znaleźć chwilę, żeby zebrać myśli. Nowe studia, nowe miasto, nowi ludzie. W pewnym sensie też nowa ja. Nieraz się zastanawiam, jak to jest, że w każdym miejscu zostawiamy cząstkę siebie. Jak to możliwe, że w każdym miejscu coś zostawiamy, a jednocześnie życie toczy się dalej. Ludzie, miejsca, wspomnienia i emocje, które nam towarzyszyły już na zawsze zostaną związane z tym miejscem. Niekiedy mam wrażenie, że czas biegnie zbyt szybko. Że to, co dobre, zbyt szybko mija i pozostaje pustka. Ale właśnie ta pustka jest potrzebna, by odkryć siebie na nowo. 

A co to znaczy odkryć siebie? Gdy pewnego razu przechodziłam wzdłuż rynku, zaczepił nas chłopiec. Robił wywiad, który potrzebny mu był do szkolnego projektu, i zadał mojemu znajomemu serię dziwnych i dziwniejszych pytań. Jedno z nich brzmiało: „Kim chcesz być w przyszłości?” Zazwyczaj wtedy nasze myśli wędrują ku różnym podniosłym ideom. Lekarzem, prawnikiem, architektem, księgowym. Chcę pomagać ludziom, chcę być sławny, chcę być szanowany. Ale czy te pragnienia nie przysłaniają nam czegoś istotnego? Tutaj, co mnie zastanowiło, padła po prostu odpowiedź: „sobą”. Można pomyśleć, ot nic nadzwyczajnego. Tylko kiedy tak naprawdę jesteśmy sobą? Przy rodzicach? Na uczelni? w pracy? Wśród znajomych? Każda sytuacja to pewien zestaw oczekiwań, pewna rola, jak w teatrze. Posłuszna córka, dobra koleżanka, pracownik starający się o awans, kumpel próbujący zaimponować znajomym. A gdzie jest miejsce na to „ja” prawdziwe? 

Nieżyjący już ks. Pawlukiewicz użył symbolicznego obrazu. Dopiero, gdy wejdziemy do szafy, pobędziemy sami w swoim towarzystwie i znajdziemy chwilę na refleksję, wtedy jesteśmy sobą. Często boimy się tego, bo mogą dojść do głosu rzeczy dawno zapomniane. W codziennym zabieganiu ciężko jest wygospodarować ten czas na „wejście do szafy". Ale może warto?

poniedziałek, 21 września 2020

Czasem lepiej nie wiedzieć wszystkiego...

Czasem odnoszę jednak wrażenie, że nie da mi się już pomóc. Wytrzymuję tylko dzięki swojej wewnętrznej sile. Nie wiem, skąd ją czerpię. Gdyby nie ona, już dawno skończyłabym jak Otylia – z nieudaną próbą samobójczą i psychoterapiami na koncie. Różnica pomiędzy nami polega chyba na tym, że ja wbrew pozorom kocham życie.

Gdy tylko usłyszałam o tej książce, wiedziałam, że muszę ją mieć. Marcel Moss jeszcze nigdy mnie nie zawiódł, a dodatkowo tematyka nawiązująca do Belfra – jednego z niewielu seriali, który mnie naprawdę wciągnął. Czy słusznie spodziewałam się czegoś naprawdę świetnego?

Prestiżowe warszawskie liceum jak wszystkie inne szkoły ma swoje mroczne tajemnice. Autor odsłania problemy nastolatków, których dorośli często nie dostrzegają, albo po prostu nie rozumieją. W szkole dochodzi do tragedii. Na samym początku dowiadujemy się, że dwoje uczniów popełnia razem samobójstwo. Otylia, która była w szkole nielubiana, i Alan – popularny chłopak i kapitan drużyny siatkówki. Co ich do tego popchnęło? Jaka mroczna historia się za tym kryje? Ich przyjaciółka Marta, głęboko poruszona tragedią, postanawia dotrzeć do prawdy. Okaże się, że nawet ona nie wie wszystkiego. A może nie wie zupełnie nic?

Rywalizacja między ludźmi jest teraz wyjątkowo zacięta. (...). Wszyscy marzą o tym, by wyróżnić się w tłumie ślepo podążającym za tym samym. Social media tworzą wizję idealnego świata, który tylko nasila kompleksy młodych, uzmysławia im, że nie mogą mieć słabości, i sprawia, że pragną czegoś, co nie istnieje.

Powieść ma bardzo rozbudowaną fabułę. Dzieje się tyle, że trudno się oderwać nawet na moment. Narracja w pierwszej osobie, krótkie rozdziały i częste przeskakiwanie między poszczególnymi wątkami to jest to, co sprawia, że książkę czyta się szybko i bez wysiłku. Poszczególne wątki, choć na początku wydaje się ich dużo, z czasem łączą się w spójną całość, by pod koniec zafundować nam niemały szok. I pozostawić w oczekiwaniu na kontynuację.

W książce mamy wielu bohaterów. Nastolatkowie i nie tylko. Mają problemy, o których tyle się mówi, ale niewiele działań podejmuje, by im zaradzić. Ta lektura uświadamia nam, że często młodzi ludzie są zostawieni sami sobie z ich problemami i niezrozumiani. A gdy nie mają w nikim oparcia, może mieć to tragiczne konsekwencje. Choć o bohaterach czyta się ciekawie, to niekiedy miałam wrażenie, że mi się zlewają i są zbyt podobni do siebie.

Mam mieszane uczucia. Zabrakło mi w tej książce emocji. Były co prawda momenty, w których serce przyspiesza, ale jak na thriller zdecydowanie za mało. Książka miała bardzo mocny wydźwięk, ale nie przemówiła do mnie tak jak inne pozycje tego autora. Czy warto przeczytać? Zdecydowanie tak. Dla młodzieży jest to pozycja obowiązkowa. Warto po nią sięgnąć chociażby ze względu na aktualną tematykę i ciekawe podejście do problemów nastolatków.

Moja ocena: 6/10


Marcel Moss, Nie wiesz wszystkiego

Ilość stron: 383

Wydawnictwo: FILIA

Data premiery: 12.08.2020

poniedziałek, 31 sierpnia 2020

Gdy sprawy wymkną się spod kontroli

Kiedy ludzie robią coś okropnego, chcemy zrozumieć. Po niewypowiedzianych czynach pragniemy odpowiedzi. (...). Chcemy wiedzieć, dlaczego. Oczywiście, że tak. Wszystkie te czyny są szokujące i odrażające. Nie mają dla nas sensu. W naszym pragnieniu zrozumienia kryje się intensywne pragnienie odsunięcia się od samego aktu, żeby nie czuć się nijak połączonym z tym koszmarem.

Tym razem zdjęcia nie zrobiłam, ale o książce i tak Wam opowiem, bo czekałam na nią długo, ale było warto. Zauważyłam, że zbiera ona różne oceny – albo bardzo niskie, albo bardzo wysokie. Jak każdy thriller psychologiczny albo trafia do czytelnika albo nie. Dla mnie ta książka okazała się świetną lekturą. Lubię książki poruszające temat psychoterapii, ale rzadko trafiam na dobre tytuły. Ta takim właśnie była.


Ruth doświadczyła tragedii jaką jest zaginięcie syna. Pewnego dnia do jej gabinetu trafia chłopiec, który bardzo go przypomina. Zamiast przekazać go innemu terapeucie sama decyduje się mu pomóc z jego traumą. Jednocześnie do głosu ciągle dochodzi ból po stracie dziecka. Czy to wszystko nie skończy się tragedią dla któregoś z tych dwojga?

– Wciąż przynosił mi kwiaty – prycha z kpiną. – Zawsze był przy mnie. Chodził za mną jak pies. Spierdalaj, tak mu powiedziałam. I zabierz te swoje róże ze sobą. Zbędny balast – powtarza zajadle żując gumę. Zakłada ręce na piersi. – Lepiej jest mi samej.

Ruth jest doświadczoną terapeutką, ale też matką dwójki dzieci. Caroline i Tom, choć traktowani tak samo, różnie radzą sobie w życiu. Caroline zawsze otacza się kręgiem znajomych, a jej brat od samego początku ma problemy z rówieśnikami. Przyglądamy się bezradności matki, która choć stara się zrobić wszystko, co w jej mocy, nie potrafi temu zaradzić w żaden sposób. Z niepokojem wyczekujemy na finał losów chłopca. 

Druga płaszczyzna akcji to życie zawodowe bohaterki. Pracuje ona z kilkoma trudnymi pacjentami, w tym z Danem, który bardzo przypomina jej syna. Obserwujemy relację tych dwojga z niepokojem wyczekując, jak ona się rozwinie.

Terapeutka to powieść psychologiczna z ciekawą i niebanalną fabułą. Zostajemy zabrani w świat bohaterów, w którym niczego nie można być pewnym. Napisana prostym językiem, ale zrozumiale przedstawione są w niej różne procesy psychologiczne. Książka wciągnęła mnie bez reszty. Fanom thrillerów psychologicznych zdecydowanie polecam.

Moja ocena: 7/10


Bev Thomas, Terapeutka

Ilość stron: 438

Wydawnictwo: Filia

Data premiery: 18.09.2019

piątek, 21 sierpnia 2020

Zrozumieć ten świat

Tak różni, choć tacy sami

Budujemy granice

Otaczamy się murami

Zamykamy pokoje na klucz

Zamykamy serca, by nie powstały tam dziury

Jednocześnie próbując załatać te stare

Odwracamy wzrok, spoglądając w ekran

Odpisując na wiadomość, która nie może poczekać

Słowa zamieniamy na czaty

Znika gdzieś uśmiech w literach

Nie patrzymy w oczy, które mówią wszystko

Odwracamy wzrok, by walczyć lub uciekać

Jednocześnie tak bardzo potrzebując drugiego człowieka

Czy ktoś może wyjaśnić zatem

Jak zrozumieć mechanizmy rządzące tym światem?

_________

 Też czasem macie wrażenie, że internet zamiast ułatwiać komunikację, niekiedy utrudnia ją? Co by się stało, gdyby na jakiś czas komunikatorów internetowych zabrakło? Czy nasze relacje wyglądałyby inaczej? Lepiej?

poniedziałek, 27 lipca 2020

Wszystko, czego kiedykolwiek chciałaś, jest po drugiej stronie strachu

Świat jest pełen ludzi, którzy mają jakieś tajemnice. w gruncie rzeczy nikt nie jest tym, na kogo wygląda.

„Ostatni lot" to kolejny thriller psychologiczny, który stał się hitem. Książka polecana na Instagramie, złego słowa o niej nie słyszałam. Musiałam sprawdzić i ja, co takiego w niej jest.

Claire wydaje się mieć idealne życie. Jest żoną bogatego i znanego polityka. O Evie nie wiemy nic. Dwie kobiety, które chcą uciec przed przeszłością, przypadkiem się spotykają. I wtedy nadarza się ku temu okazja. Postanawiają sobie w tej ucieczce pomóc i wymieniają się biletami lotniczymi. Czy uda im się tak po prostu zostawić za sobą bagaż dotychczasowych doświadczeń i zacząć nowe życie z czystą kartą?

Teraz widzę, że właśnie tak rozumują przestępcy. Wmawiamy sobie, że inni przyparli nas do muru, a my tylko reagowaliśmy, współdziałaliśmy i walczyliśmy o przetrwanie. I jesteśmy tak przekonujący, że w końcu zaczynamy sami w to wierzyć.



Dużym plusem była nieprzewidywalna fabuła. Zaczynając tę książkę zupełnie nie wiedziałam, co może się wydarzyć. Stopniowo zagłębiamy się w przeszłość bohaterek poszukując tam odpowiedzi na pytanie, co skłoniło je do tak dramatycznego kroku, jakim była ucieczka przez zamianę miejsc w samolotach. Poznając trudną przeszłość bohaterek szukamy też odpowiedzi na pytanie, czym właściwie jest tożsamość, jak determinuje nasze życie i czy jest sposób, by od niej uciec zostawiając przeszłość za sobą.

Pochwała należy się autorce za wykreowanie postaci bohaterek. Claire jako ofiara przemocy domowej opowiada o swoich przeżyciach tak przekonująco, że z przejęciem czytamy o jej sytuacji. Eva również ma bagaż doświadczeń. Błędy przeszłości, które zdeterminowały całe dalsze życie. Nie wszystko da się naprawić.

Choć fabuła mnie zaciekawiła, to tempo narracji było dla mnie zbyt wolne. Czekałam na to, co wydarzy się dalej, ale napięcia w książce mi brakowało. Dopiero pod koniec zaczyna się więcej dziać i wtedy się wciągnęłam na dobre. Sama końcówka zaskoczyła mnie pozytywnie. Było kilka zwrotów akcji i niespodzianek.

Ostatni lot to wielowątkowy i prowokujący do myślenia thriller psychologiczny. Historia jest ciekawa, choć jej potencjał moim zdaniem nie został w pełni wykorzystany. Brakowało mi napięcia, które sprawia, że z niecierpliwością przewraca się kolejne strony.

Moja ocena: 6/10

Julie Clark, Ostatni lot
Ilość stron: 438
Wydawnictwo: Muza
Data premiery: 3.06.2020

wtorek, 30 czerwca 2020

Miłość może zmienić życie w piekło

Porto jest miastem, które stopniowo popada w ruinę, może dlatego czuję się tu tak dobrze: idealnie oddaje to, co dzieje się z moją duszą.

Tej książki byłam ciekawa, od kiedy zobaczyłam pierwsze zapowiedzi. Z twórczością p. Magdy Stachuli już zdążyłam się zaprzyjaźnić i fanom thrillerów psychologicznych nie trzeba jej przedstawiać. „Idealna", „Trzecia", „W pułapce" i „Oszukana" zrobiły na mnie dobre wrażenie, więc względem jej nowej książki miałam ogromne oczekiwania. Czy i tym razem trafiła w moje gusta?

Anitę i Adama znamy z "Idealnej". Do idealnego małżeństwa im daleko. Po burzliwym czasie, jaki mają za sobą, trudnych doświadczeniach i bezskutecznych staraniach o dziecko w końcu im się udaje. Mogłoby się wydawać, że wreszcie ich życie zacznie się układać. Jednak historia zatacza koło i Anita znowu jest w niebezpieczeństwie. Pewnego dnia w jej skrzynce ląduje czerwona koperta z kompletem bielizny w środku. Mogłaby przypuszczać, że to prezent od męża, gdyby nie to, że stanik jest o trzy rozmiary za duży. Niby tylko niewinna przesyłka, ale w jej głowie znowu pojawiają się te same pytania. Kto próbuje ją zastraszyć? Czy to znowu ta sama osoba? I najważniejsze – co ją czeka tym razem?
Jak ująć to wszystko w słowa, te myśli, które przelewają się nieustannie w mojej głowie? Nie potrafię nad nimi zapanować. A może nie chcę? To one zawsze były moją ucieczką, pozwalały znaleźć się tam, gdzie w danej chwili chciałam być. Podróżowałam w wyobraźni, ale czym ona różni się od rzeczywistości. I tu, i tu wszystko trwa chwilę. Wrażenie, smak, zapach, dotyk mijają bezpowrotnie, jakie więc ma znaczenie dla wspomnień, czy naprawdę coś przeżyliśmy, czy działo się to jedynie w naszej głowie?

Anitę i Adama znamy z pierwszej części. O ile w pierwszej z zapartym tchem śledziłam losy bohaterów, to tutaj nie zapałałam do nich sympatią. Anita irytowała mnie ciągle rozpaczając jak ciężko jest jej być matką i narzekając na brak zaangażowania ze strony męża. Z jednej strony trudno było jej się dziwić – Adam naprawdę nie świecił przykładem wzorowego męża i ojca. Egoista, dbający tylko o siebie i swoje potrzeby. Najbardziej zaciekawiła mnie postać Roberta, przyjaciela Anity, ale jaką rolę odegra w tej historii nie mogę zdradzić.

Zaczyna się całkiem niewinnie. Najpierw przesyłka, potem niepokojące wiadomości. Na początku akcja toczy się wolno, co w thrillerach jest typowe. Całość jest dobrze przemyślana. Autorka stopniowo buduje napięcie, z czasem akcja przyspieszy tak, że książkę trudno będzie odłożyć. Jednak widziałam dużo podobieństw do pierwszej części i to mi przeszkadzało, bo nastawiłam się na coś całkiem innego. Za to w połowie zrobiło się ciekawiej, a zakończenie było naprawdę niezłe.

Czy miłość naprawdę potrafi zmienić życie w piekło? Nad uczuciami nie zawsze da się zapanować. A to może mieć niekiedy poważne konsekwencje.

Całość historii oceniam dobrze, jednak spodziewałam się po tej książce czegoś więcej. Więcej emocji, napięcia, zwrotów akcji. Działo się sporo, ale miałam wrażenie, że niektóre wydarzenia są nieco naciągane i ciężko było mi się wczuć w tę historię. Poza tym odczuwalne było podobieństwo do poprzedniej części. Mimo wszystko fanom thrillerów psychologicznych książka się spodoba. Czyta się szybko i przyjemnie.

Moja ocena: 6/10

Magda Stachula, Strach, który powraca
Ilość stron: 364
Wydawnictwo: Znak Literanova
Data premiery: 1.07.2020

sobota, 27 czerwca 2020

Każdy koniec jest początkiem

Prędzej czy później przychodzi taki dzień, kiedy kończy się wszystko. Mawiają, że każdy koniec to początek. Ale ja nie lubię zakończeń, rozstań, pożegnań. Zresztą kto je lubi? Choć po nich życie toczy się po nich dalej, to już nie jest takie samo. Ludzie, których spotykamy, doświadczenia czy wyzwania, z jakimi przyjdzie nam się mierzyć, zmieniają nas na zawsze. Moja promotorka podczas jednego z ostatnich spotkań powiedziała, żeby próbować odnaleźć siebie. Wszystko, co robimy, w większym lub mniejszym stopniu nas do tego zbliża. Życie jest sumą doświadczeń. Wszystko, co robimy, w pewien sposób nas kształtuje.

Gdy po trzech latach studiów trzeba spakować swój dobytek, okazuje się, że jest go o wiele więcej niż na samym początku. Nie tylko różnych drobiazgów, których stopniowo przybywało w półkach i szufladach, ale też bagaż doświadczeń jest większy. My jesteśmy bogatsi o różne wspomnienia. Takie, do których zawsze będziemy z chęcią wracać. Jednak ostatnie kilka miesięcy zdalnej edukacji nie było łatwe. Każdy student doświadczył zarówno trudności jak i wielu absurdalnych sytuacji.

 1. Jak w pięć minut stać się najszczęśliwszym człowiekiem
Mieszkam prawie 200 km od Olsztyna. W okresie epidemicznym połączenie bezpośrednie z mojej miejscowości zostało zawieszone do odwołania. Nastawiłam się zatem na sześciogodzinną podróż pociągiem z przesiadką. Taki mamy klimat, ale jakoś trzeba przetrwać. Dzień przed podróżą jeszcze sprawdziłam połączenia i okazało się, że autobus bezpośredni od tego dnia już kursuje. Jeszcze nigdy się tak nie cieszyłam z faktu, że mogę przejechać się tym autobusem. Niesamowite, jak można się nauczyć cieszyć z małych rzeczy.

2. Powiadają, że poczta u nas powolna
Przez to całe zawirowanie z epidemią dostaliśmy wytyczne, żeby prace dyplomowe wraz z dokumentami wysłać do dziekanatu pocztą. Jako że i tak byłam w okolicy, postanowiłam udać się tam osobiście, bo taka opcja, choć mniej pożądana, też była dopuszczalna. Jednak gdy w środę wypada dzień pracy wewnętrznej, w czwartek Boże Ciało, a w piątek okazuje się, że dziekanat jest nieczynny, pozostaje czekać do poniedziałku, albo... wysłać pocztą. Zależało mi na czasie, a do poniedziałku zostać nie mogłam, więc wybrałam drugą opcję. Choć przesyłkę nadałam poleconym priorytetowym w obrębie tego samego miasta, to dopiero na drugi dzień po doręczeniu dostałam sms z potwierdzeniem i cały dzień czekałam w niepewności... Cóż, najważniejsze, że w ogóle dotarła 🤣

3. Gdy jest widoków brak i chce się tylko kląć...
Na ogół na studiach jest ograniczona ilość dopuszczalnych zaliczeń w ciągu dnia i tygodnia. Chyba że nauczanie jest zdalne i jest się studentem trzeciego roku, a konieczność wysłania prac pocztą wymusiła szybsze rozliczenie z uczelnią. Wtedy ograniczeń ilościowych co do zaliczeń nie ma. Mogą się odbywać we wszystkie dni tygodnia, łącznie z niedzielą, nawet kilka razy dziennie. Zaś do jednego testu, który miał trwać 14 minut podchodziliśmy trzy razy przez problemy techniczne. Przynajmniej na brak emocji nie można było narzekać. 😁W takiej sytuacji głębokiego sensu nabierają zacytowane wyżej słowa piosenki… 

4. Obrona? Tylko w stroju bojowym
Nasza grupa miała to szczęście, że mogliśmy podejść do obrony w formie tradycyjnej. O ile formą tradycyjną można nazwać odpowiadanie przez komputer przed komisją znajdującą się w osobnym pokoju. Oczywiście wymagane były też maseczki i rękawice. Jak do tej pory był to najtrudniejszy egzamin, przez jaki przyszło mi przechodzić. Nie tyle sam egzamin, co przygotowania do niego i towarzyszący mu stres. Dość dużo się przygotowywałam, ale gdy usiadłam na krześle, prawie zapomniałam jak się nazywam i jaki mam numer PESEL (a było to wymagane podczas logowania) 🤣


Mimo trudności wszystko zakończyło się pomyślnie, a teraz mogę już na dobre wrócić już do bloga. A już w następnym poście przedpremierowa recenzja książki, którą wywalczyłam w konkursie. 

sobota, 6 czerwca 2020

Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj...

       To coś innego, czym już od dawna się brzydzę – powierzchowne związki między ludźmi. Nienawidzę relacji, w których nie ma miejsca ani na miłość, ani na człowieczeństwo. Na żaden rodzaj czułości i bliskości. w których najważniejsze są władza i chęć zaspokojenia własnych  potrzeb. Czy to wystarczy, żeby zabić? 

      Wybaczcie moją śladową obecność na blogu w ostatnich dniach, ale będzie tak jeszcze do końca czerwca, bo pisanie pracy i przygotowania do obrony zajmują dużo czasu. a jednocześnie na półce czeka tyle ciekawych książek, że ciężko się skupić na obowiązkach 😁Gdy pierwszy raz usłyszałam o tej książce, już wiedziałam, że to lektura dla mnie. Dużo sobie też po niej obiecywałam. Czy słusznie?
       Nika ma za sobą trudną przeszłość. Tragiczne wydarzenia, których doświadczyła, nie pozostały bez wpływu na jej psychikę. Gdy już udaje jej się pewne sprawy uporządkować, przeprowadza się, kupuje pensjonat w Gdyni i próbuje wieść spokojne i poukładane życie. Ale, jak się okazuje, czeka ją tam jeszcze niejedna rewelacja z gatunku takich, których lepiej nie doświadczać. Pewnego wieczoru zauważa, że kobieta wynajmująca u niej pokój znika razem z zamaskowanym mężczyzną, który zabrał ją do swojego samochodu, odjechał i ślad po niej zaginął. Ta sytuacja nie daje jej spokoju. Czy rzeczywiście to widziała, czy tylko jej się wydawało? Może to efekt uboczny alkoholu i leków? Postanawia sama dotrzeć do prawdy i dowiedzieć się, kim była tajemnicza kobieta, która na czas pobytu nie podała jej nawet swoich prawdziwych danych.

     Natura jest piękna, ale bywa też brutalna i bezlitosna. A przede wszystkim zwodnicza. To nie tylko szum morza, śpiew ptaków, pojawienie się na drzewach młodych pąków wiosną, ale i prawa, jakimi się rządzi. A niektóre z nich sprowadzają się do krótkiej puenty: wokół czai się mnóstwo drapieżców – zjadasz albo jesteś zjadany.

       Książka ma kilka mocnych stron. Na uwagę zasługują przede wszystkim ciekawe wątki psychologiczne. Główna bohaterka jest interesującą postacią. Doświadczyła w swoim życiu prawdziwych dramatów, między innymi straty osób, które kochała najbardziej i cierpienia spowodowanego toksyczną relacją z matką. Miewa flashbacki, czyli niekontrolowane migawki z przeszłości, które przychodzą w nieoczekiwanych momentach i mogą zaburzyć funkcjonowanie.
       Tło dla tej historii było po prostu idealne – opuszczony pensjonat w Gdyni, nadmorskie widoki i ta, na pozór niezwiastująca nic złego, cisza po zmroku. Ale nawet tak urokliwa i spokojna okolica ma swoje mroczne sekrety. I potrafi przyprawić o dreszcze. Do tego zachwycił mnie styl pisania autorki. Starannie dobrane słowa, ciekawe opisy, czyta się przyjemnie i można się maksymalnie wciągnąć w opisywaną rzeczywistość.
      Co do samej fabuły – wciąga od samego początku. Śledztwo prowadzone przez główną bohaterkę cały czas ujawnia jakieś niespodziewane fakty, a jednocześnie podsyca naszą ciekawość i chęć poznania rozwiązania tej dziwnej zagadki. Mam mieszane uczucia co do zakończenia, bo spodziewałam się czegoś mocniejszego, ale i tak było niezłe. I przede wszystkim nie udało mi się go przewidzieć.  
       „Bliżej niż myślisz" to jedna z lepszych książek, jakie miałam przyjemność ostatnio przeczytać. Jeśli ktoś nastawia się na dobry thriller psychologiczny z ciekawymi wątkami i niebanalną fabułą, to będzie dobry wybór.
        Moja ocena: 8/10

Ewa Przydryga, Bliżej, niż myślisz
Ilość stron: 320
Wydawnictwo: Muza
Data premiery: 20.05.2020

niedziela, 24 maja 2020

Gruba impreza, jakiej Olsztyn jeszcze nie widział - Kortowiada online 2020

Kiedy miesiąc maj nadchodzi, kupuj bilet do Olsztyna - śpiewał wokalista zespołu Enej. Autobusy już zapchane, wszyscy jadą do Kortowa. Biletu niestety nie kupię, bo z powodu epidemii część połączeń autobusowych pozawieszano. Okazało się jednak, że juwenalia i tak się odbędą. Jak to możliwe przy zakazie imprez masowych? W tym roku mieliśmy Kortowiadę online.
Choć w niczym to nie zastąpiło imprezy w formie tradycyjnej, to tradycji stało się zadość nawet w tych ciężkich czasach, gdy organizowanie imprez masowych jest zakazane. Klucze do bram miasta, jak co roku, zostały przekazane na ręce studentów przez rektora. Nie podczas parady ulicami Olsztyna, jak to zawsze miało miejsce, ale wszystko zgodnie z zaleceniami i w maseczkach. Zobaczyliśmy też wspomnienia z parady z poprzednich lat.
Pierwszego dnia zagrał nam Dj Omen, który choć trochę dał nam poczuć klimat „grubej imprezy” jak to określił. Zachęcał, by pogłośnić muzykę i poznać swoich sąsiadów. Drugiego dnia zagrał dla nas duet Karaś /Rogucki. Usłyszeliśmy kilka kawałków z ich najnowszej płyty „Ostatni bastion romantyzmu”, która swoją premierę miała w walentynki tego roku. Choć album powstał jeszcze przed wybuchem pandemii, klimat tych utworów idealnie współgra z obecną sytuacją jaka panuje na świecie, a ich odbiór teraz ma zupełnie nowy wymiar. Miłość jest lekarstwem na wszelkie zarazy, na niebezpieczeństwa, na zepsucie tego świata ­­– chcą nam przekazać artyści. A bliskie relacje mogą pomóc na wszystko.

Spotkaliśmy się wirtualnie z kilkoma wokalistami i prezenterami, którzy byli obecni na minionych edycjach Kortowiady, żeby powspominać. Usłyszeliśmy kilka ciekawostek. Zobaczyliśmy pustą Górkę i plażę Kortowską. Serce pęka, gdy patrzy się na te miejsca, które o tej porze co roku tętnią życiem, teraz zupełnie puste. Choć nie pod sceną, a tylko przed ekranami, wszyscy się połączyliśmy, żeby wspólnie uczestniczyć w tej „grubej imprezie”. Niektórzy w swoich pokojach w akademikach, inni w domach w różnych miejscach Polski.

Oczywiście nie mogło też zabraknąć zespołu Enej. Tym razem usłyszeliśmy ich nie z Górki Kortowskiej, ale z Biblioteki Uniwersyteckiej. Wybrzmiał hymn Kortowiady, by tradycji stało się zadość. Usłyszeliśmy też kilka innych kawałków.
A może to ostatni raz
Może to ostatnie promienie słońca
Będziemy walczyć do końca
Jakoś inaczej zabrzmiały te słowa tego wieczoru. Ale mam nadzieję, ze to nie ostatni raz. Że za rok będziemy mogli spotkać się w jedynym słusznym miejscu, czyli na górce. I że jak co roku spadnie deszcz, którego teraz podobno zabrakło, a Kortowo za rok o tej porze znowu będzie tętnić życiem. Niesamowite jest to, że wszyscy potrafimy się zjednoczyć w tych trudnych czasach. 
A moje wspomnienia z poprzednich lat tutaj 😊