środa, 30 stycznia 2019

Kuba Rozpruwacz i Czarna Dalia, czyli o zbrodniach do dziś nie rozwikłanych

Słyszeliście o Trupiej Farmie? A o Kubie Rozpruwaczu albo Czarnej Dalii? Jest mnóstwo morderstw, które do tej pory mimo postępów naukowych i coraz doskonalszych metod wykrywania sprawców, nie zostały rozwikłane i pewnie na zawsze pozostaną tajemnicą.
Morderstwa niestety nie są tematem, który funkcjonuje gdzieś poza naszą codziennością - wręcz przeciwnie w mediach często słyszy się, że ktoś kogoś porwał, zgwałcił, zamordował. Często wiele z tych przypadków wysuwa się na pierwszy plan w wydaniach wiadomości czy zajmuje pierwsze strony gazet. Przykładem mogą być chociażby ostatnie wydarzenia w Gdańsku, które miały miejsce podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i zabójstwo Pawła Adamowicza. Gdy ciągle słyszymy tylko o tym, ile zła dzieje się na tym świecie, pojawia się pytanie: jak to się dzieje, że ludzie robią tak straszne rzeczy? Czy można coś zrobić, by temu zapobiec? i wreszcie: czy sami zdolni bylibyśmy do popełnienia takiego okrutnego czynu?
Trafiłam ostatnio w Empiku na wydanie specjalne "Charakterów" - mój ulubiony magazyn psychologiczny, którego już dawno nie miałam czasu czytać. Tematem przewodnim tego numeru były „Śledztwa w sprawie mrocznych i nieco jaśniejszych zakamarków przestępczej duszy”. Zebrano w nim artykuły dotyczące morderstw, ich motywacji, metod chwytania sprawców. Przeczytałam też mnóstwo ciekawostek o tajemniczych zbrodniach, do tej pory nierozwiązanych, i dowiedziałam się, co dzieje się w umyśle mordercy od tej psychologicznej strony. Wszystko opowiedziane przez specjalistów z dziedziny socjologii, psychologii, w tym też psychologii policyjnej, neurobiologii czy kryminologii oraz kilka ciekawych wywiadów. Chciałabym się z Wami podzielić tym, czym się inspirowałam, pisząc tego posta.
Okazuje się, że często wpadamy w pułapkę myśląc, że wszystkie zbrodnie są doskonale zaplanowane. Niektóre z nich na pewno takie są. Niektóre popełnione już kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu do tej pory nie doczekały się odkrycia sprawcy.

Kuba Rozpruwacz
Dobrym przykładem jest Kuba Rozpruwacz, o którym zdążył już usłyszeć cały świat, poświęcono mu wiele książek, filmów czy nawet piosenek - zbrodniarz mordujący londyńskie prostytutki — w ciągu trzech miesięcy 1888 roku zamordował co najmniej pięć prostytutek, podcinając im gardła. Ofiary miały też rany brzucha, niektórym morderca usunął narządy wewnętrzne i zabrał ze sobą. Policjanci dostawali od niego listy, w których przyznawał się do winy nazywając się Kubą Rozpruwaczem. Do jednego z takich listów dołączył nawet ludzką nerkę. Do tej pory nie wiadomo, kim był.

Czarna Dalia
Czarna Dalia, czyli Elizabeth Short, miała 22 lata. Jej ojciec upozorował własne samobójstwo  i wyjechał do Kalifornii. Pracowała jako kelnerka i marzyła o tym, by zostać aktorką. 15 stycznia 1947 roku w Los Angeles nagie, przecięte na pół ciało Elizabeth znalazła kobieta spacerująca z córką około dziesiątej rano. Jak zeznała, początkowo wydawało jej się, że widzi manekina sklepowego. Powiadomiła policję, gdy zorientowała się, że to ciało kobiety. Jej ciało zostało brutalnie okaleczone, ale zabójca starannie je umył, bo w pobliżu nie znaleziono żadnych śladów krwi. Sekcja zwłok wykazała, że okaleczenia zostały wykonane już pośmiertnie, a kobieta prawdopodobnie została też zgwałcona. Tajemniczy zabójca napisał kilka listów do policji, ale sprawa do tej pory nie została rozwikłana.
Przydomek Czarna Dalia zaś wziął się od nazwy filmu wyświetlanego w kinach w dniu zabójstwa Elizabeth - "Blue Dahlia"

Zodiak
Pod koniec lat 60. zamordował w Kalifornii co najmniej pięć osób, prawdopodobnie przypadkowych. W grudniu 1968 roku na parkingu zastrzelił dwóch nastolatków, siedem miesięcy później postrzelił dwie kolejne osoby w zaparkowanym aucie. Jedna z nich przeżyła. Wtedy lokalne gazety zaczęły otrzymywać anonimy, w których sprawca przyznawał się do zabójstw. Do listów dołączał kryptogramy składające się z kilkuset znaków. Groził, że jeśli jego listy nie zostaną opublikowane, zginą następne osoby. Do dziś nie wiadomo, kim jest Zodiak.
To tylko kilka z przykładów takich morderstw, które do dziś nie doczekały się zidentyfikowania sprawcy. Temat jest niewyczerpany, istnieją nawet zestawienia najbardziej zagadkowych zbrodni w historii, ale chciałam się skupić bardziej na tym, jak to się dzieje i co popycha ludzi do czynu jakim jest morderstwo.
"Zbrodnie są w swej istocie naturalną, konieczną i nieuniknioną częścią kultury społeczeństwa" - mówi w swoim wywiadzie Jorn Lier Horst, pisarz, który przez ponad 20 lat pracował jako szef wydziału śledczego Okręgu Policji Vestfold - Na ogól motywacja jest dosyć banalna - zadrość, pożądanie, seks, zemsta, honor, wstyd, wykluczenie. (...) Widziałem wystarczająco dużo zabójstw i zatrzymałem wystarczająco wielu sprawców, żeby wiedzieć, że nie są takimi złymi ludźmi, za jakich chcemy ich uważać. Zabicie człowieka nie było ich największym życiowym marzeniem. Niemal wszyscy sprawcy nigdy wcześniej nawet nie próbowali sobie wyobrazić, że mogą kogoś zabić. a jednak to zrobili, choć nie byli ani chorzy, ani szaleni."
Co się dzieje w mózgu mordercy?
Jako że fascynuje mnie funkcjonowanie ludzkiego mózgu, najbardziej w tym numerze zainteresowało mnie, co się dzieje w mózgu mordercy.
Grady Nelson, około 15 lat temu dźgnął swoja żonę 61 razy nożem w głowę. Zabił również dwoje jej dzieci, które wcześniej wykorzystał seksualnie. Przedtem był już karany za przemoc seksualną wobec dzieci. Po poddaniu go badaniu neurologicznemu metodą QEEG, czyli ilościowego badania fal występujących w mózgu, lekarze stwierdzili u niego wyraźne nieprawidłowości po lewej stronie płata czołowego.
Płat czołowy jest takim miejscem, które uważa się za "siedzibę" osobowości człowieka. Zajmuje on dość duży obszar mózgu i mieści wiele ośrodków czynnościowych odpowiedzialnych m. in. za ruch (zakręt przedśrodkowy), jego plasowanie (zakręt czołowy, górny i środkowy), mowę (ośrodek Broki) czy wyższe funkcje psychiczne (kora przedczołowa). Ta ostatnia jest szczególnie ważna dla analizy ludzkich zachowań, zwłaszcza myślenia, rozpoznawania wartości swoich czynów, podejmowania decyzji czy oceny własnych emocji.

Przeanalizowano skany mózgów sprawców 41 morderstw i porównano je z obrazami normalnej aktywności mózgowej. Jeśli spojrzymy na skany mózgów osób, które nie popełniły morderstwa, to możemy zauważyć, że poziom aktywności w korze przedczołowej i korze potylicznej jest niemalże identyczny. Mózgi badanych morderców wykazują dużo większą aktywność kory przedczołowej niż potylicznej, a także znacznie zmniejszony poziom metabolizmu glukozy w korze przedczołowej w porównaniu z grupą kontrolną. To dowodzi, że zaburzenia w funkcjonowaniu kory przedczołowej u morderców są jednak faktem.
Pozostaje jeszcze kwestia tzw. plastyczności mózgu. Plastyczność to zdolność mózgu do zmiany własnej struktury nerwowej po przebytych urazach, chorobach czy innego rodzaju ubytkach. Taka odbudowa zajmuje bardzo dużo czasu, a jej efekty nie zawsze są pozytywne. w momencie uszkodzenia mózgu następuje szok neuronalny i dezintegracja neuronów - komórki nagle znajdują się w nowym, zniszczonym środowisku i kompletnie nie wiedzą jak mają się "zachować". Struktura i funkcje mózgu ulegają reintegracji, co ujawnia się w trwałych lub przemijających zmianach zachowania i osobowości.
Ciekawym przykładem na udowodnienie istnienia plastyczności mózgu będzie Phineas Gage - kierownik budowy jednego z odcinków kolei w USA. Żelazny metrowy pręt przebił mu głowę, jednak mężczyzna nie tylko przeżył, ale nawet ani na chwilę nie stracił przytomności! Niestety jak się potem okazało, uraz spowodował daleko idące zmiany w osobowości Phineasa Gage'a. Z sympatycznego, otwartego mężczyzny stał się człowiekiem oziębłym, obojętnym i niekonsekwentnym. To u niego właśnie zaobserwowano uszkodzenie płata czołowego mózgu w wyniku tego nieszczęśliwego zdarzenia. Naukowcy potraktowali to jako dowód, że w płacie czołowym mieszczą się najbardziej znaczące neurobiologiczne ośrodki naszej osobowości. 

Trupia Farma
Bycie martwym nie rożni się zbytnio od rejsu statkiem wycieczkowym. Większość czasu spędza się w pozycji leżącej. Mózg wyłączony. Ciało flaczeje. Nic nowego się nie dzieje i nikt się po tobie niczego nie spodziewa" - pisze Mary Roach w swojej książce popularnonaukowej, pt. "Sztywniak. Osobliwe życie nieboszczyków"
Wiecie skąd naukowcy biorą wiedzę na temat tego, co się dzieje z ludzkim ciałem po śmierci i jak rozkładają się ludzkie zwłoki? W Stanach Zjednoczonych znajduje się laboratorium kryminalistyczne (jest ich kilka, ale to jedno jest najbardziej znane), które nazwano Trupią Farmą. Jest ono częścią Uniwersytetu Tennessee. Trupa Farma to wyodrębniony teren, na którym prowadzone są badania rozkładu zwłok przez antropologów sądowych. Na powierzchni około dwóch hektarów znajdują się dziesiątki zwłok - pod wodą, w zaroślach lub we wrakach aut, w zadaszonych pomieszczeniach, zakopane na różnych głębokościach, zalane betonem i przysypane liśćmi. Brzmi makabrycznie? Ale jest to miejsce, dzięki któremu nasza wiedza o ludzkim ciele jest bogata jak nigdy dotąd.
Zwłoki są powszechnie używane w kształceniu przyszłych lekarzy, szczególnie na zajeciach z anatomii i patologii, oraz w czasie zabiegów ćwiczeniowych - jak na przykład operacje treningowe z wykorzystaniem chirurgii laserowej czy intubowanie (udrażnianie dróg oddechowych). z kolei przyglądanie się pokrojony na kawałki mózgom może przyczynić się do lepszego zrozumienia zaburzeń psychicznych - do tego nie nadają się mózgi zwierząt, bo one nie chorują na schizofrenię czy Alzheimera.

Dzięki Trupiej Farmie nastąpił duży postęp nauki. W ciągu czterdziestu lat dowiedzieliśmy się o wiele więcej o ludzkim ciele niż przez minione stulecia. Mimo wszystko niektóre morderstwa do dziś pozostają tajemnicą i niestety – ciągle ich przybywa i będzie przybywać.

PS. Jak widzicie, założyłam zakładkę ''Prośby, skargi i zażalenia'', w której możecie pisać o tym, co chcielibyście jeszcze przeczytać na tym blogu. Zachęcam do dzielenia sie pomysłami 😊

zdjęcia i cytaty zaczerpnięte z magazynu "Charaktery", nr 2/2018

poniedziałek, 28 stycznia 2019

„Gińcie pokrzywy!" — dzieciństwo kiedyś a dzieciństwo dziś

Nie bez powodu mówi się, że teraz nadeszła era obrazków i smartfonów, a ludzi czytających książki będziemy niedługo mogli zobaczyć już tylko w muzeach. Gdy myślę o swoim dzieciństwie, wyglądało ono zupełnie inaczej niż zapewne wyglądałoby teraz.
Gdy przypominam sobie swoje dzieciństwo, kojarzy mi się ono z wielkim, pełnym różnego rodzaju „skarbów” strychem na poddaszu. Miałam kiedyś w domu taki strych, lubiłam tam się zakradać i godzinami poszukiwać jego historii. Znajdowałam tam mnóstwo starych listów, pocztówek, zabawek i innych dowodów obecności ludzi tam przede mną i związanych z nimi ciekawostek, o których nie miałam pojęcia albo nie opowiedziała mi babcia. Lubiłam też przeglądać z nią stare zdjęcia, jeszcze te biało-czarne i słuchać opowiadań o tym, co wydarzyło się jeszcze zanim nie było mnie na świecie. Dopiero, gdy byłam w piątej czy szóstej klasie podstawówki, zainteresowałam się portalami społecznościowymi — wtedy popularna była Nasza Klasa — i grami komputerowymi. Mimo wszystko jednak udało mi się zachowywać w tym umiar, miałam czas na wiele innych rzeczy, dużo czytałam czy bawiłam się z rówieśnikami.


Zaś gdy obserwuję dzisiejszy świat, czasami zaczynam tęsknić za czasami, gdy jeszcze komputery i smartfony nie były tak rozpowszechnione, a by porozmawiać z rówieśnikami, dzieci wychodziły na podwórko, a nie przeglądały messengera. Wystarczy wyjść na miasto i się rozejrzeć. Bardzo niepokojące jest to, jak często mijam człowieka w moim wieku, któremu właściwie muszę zejść z drogi, żeby się z nim nie zderzyć, bo jest tak pochłonięty ekranem swojego smartfona. Nieraz jadąc autobusem widzę jak rodzic daje dziecku telefon, żeby się uspokoiło i przestało narzekać, a czasem nawet inny, smutniejszy obrazek — dziecko wpatrzone w swój telefon, a rodzic w swój. w takich momentach przypomina mi się pewna riposta z wiersza, który jeszcze w gimnazjum bardzo zapadł mi w pamięć.

Śmierć w kręgu rodziny
Ludwik Jerzy Kern

Jest cicha wieczorowa pora.
Siedzimy całą rodziną frontem do telewizora.
Dziadkowie,
Rodzice,
Synowie,
Córki,
A na ekranie same wybiórki.
To znaczy tacy panowie i panie,
Co są specjalnie wybrani, żeby nas bawić na małym ekranie.
Wieczór taki spokojny,
Milutka atmosfera,
I tu ni stąd, ni zowąd czuję, cholera,
Że coś umiera.
Patrzę na dziadka,
Co zjadł przed chwilą sześć pączków firmy Blikle,
Czy dziadek się czasem nie kończy?
Nie, dziadek jest wesolutki
Jak zwykle.
Jedna babcia różowa,
Druga babcia różowa,
Uśmiechnięta synowa,
Pełna werwy teściowa,
Wszystkie wnuki w porządku,
W porządku ciocia Mila,
Która (widać w półmroku) pepsi z rumem właśnie wychyla.
Na koniec wzrok mój trafia na postać wuja Zdzicha...
Ale on przysnął tylko.
Dycha.
A jednak nie mogę się pozbyć dziwnego niepokoju,
Bo czuję,
Wyraźnie czuję,
Ze coś umiera w tej chwili i to tu, w tym pokoju.
Jeszcze raz przeskakuję wzrokiem od głowy do głowy
I nagle wiem, co umiera.
To umiera piękna sztuka rozmowy.

Najlepiej w nim oddana jest prawda dotycząca wpływu telewizji na komunikację w rodzinie. Nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, że przez nadmierne oglądanie telewizji czy też korzystanie ze smartfona lub laptopa poświęcamy coraz mniej czasu swoim bliskim, a to przecież oni są najważniejsi.
Sama często się przekonuję jak wielkie spustoszenia może powodować brak kontroli nas tym, ile czasu poświęcamy chociażby na media społecznościowe — Facebook, Messenger i Instagram. Często łapię się na tym, że sięgnęłam po telefon, żeby sprawdzić coś w internecie, tymczasem odkładam go po prawie godzinie, dopiero wtedy przypominając sobie, po co tak naprawdę po niego sięgnęłam.
Nie wyobrażam sobie funkcjonowania w dzisiejszych czasach bez telefonu z dostępem do internetu i bez laptopa. To jest jedyna platforma komunikacji ze znajomymi, którzy mieszkają daleko. Internet przydaje się od czasu do czasu, by zasięgnąć informacji, coś przeczytać czy obejrzeć. Jednak powinniśmy zachować równowagę pomiędzy życiem wirtualnym a realnym, mając na uwadze, że to drugie powinno absorbować więcej naszego czasu. Czasami podejmuję wyzwanie, by jak najdłużej dać swojemu telefonowi odpocząć i wcale nie czuję się przez to gorzej.
Ostatnio spotkałam się z wielokrotnie powtarzającym się stwierdzeniem, że Facebook czyni nas nieszczęśliwymi, sama też zaczęłam się nad tym zastanawiać i uznałam, że jest w tym dużo racji. Z ciekawości poszukałam danych i statystyk dotyczących wpływu mediów społecznościowych na nasze poczucie szczęścia i moje przypuszczenia się potwierdziły.
Było prowadzonych mnóstwo badań dotyczących tego problemu, m. in. w USA, Wielkiej Brytanii czy we Włoszech. Zadawano ludziom pytanie: jak bardzo są zadowoleni ze swojego życia w skali od zera do dziesięciu. Okazało się, że najbardziej zadowoleni z życia są ci, którzy regularnie wychodzą z domu, by spotkać się ze znajomymi. Oni też mają większe zaufanie do ludzi.
Spędzanie zbyt dużej ilości czasu na Facebooku czy innych portalach społecznościowych sprawia, że mniej czasu poświęcamy znajomym w realnej rzeczywistości. Jednak jeszcze druga przyczyna tego, czemu tak niekorzystnie wpływają one na nasz poziom szczęścia. To co widzimy, przeglądając Facebooka, czyli zdjęcia znajomych czy celebrytów, którzy są uśmiechnięci i wydają się prowadzić barwne i ciekawe życie, często bywa właśnie powodem naszego złego samopoczucia. Musimy pamiętać, że zdjęcia to tylko zdjęcia, nie oddają rzeczywistości taką jaką jest, więc powinniśmy zachować do tego dystans.
Już 91% osób z Wielkiej Brytanii w wieku 16-24 korzysta z social mediów. Fundacje Royal Society for Public Health i Youth Health Movement opublikowały raport, w którym przeanalizowano pozytywne i negatywne skutki wpływu mediów społecznościowych na nasze zdrowie. W okresie luty-maj 2017 roku przeprowadzono badania na grupie ponad 1500 osób z Wielkiej Brytanii. Ankietowani mieli za zadanie ocenić jak każdy z portali, z których korzystają, wpływa na 14 aspektów powiązanych z naszym zdrowiem takich jak m.in sen, samoocena, samotność, wyobrażenie naszego ciała, wsparcie emocjonalne, FOMO (ang. Fear Of Missing Out — lęk przed przegapieniem informacji) czy relacje w świecie rzeczywistym. Pod uwagę wzięto pięć najpopularniejszych serwisów — YouTube, Facebook, Twitter, Instagram, Snapchat.
Z badań wynika, że Instagram i Snapchat mają najbardziej negatywny wpływ na zdrowie i psychikę młodych ludzi, a z kolei YouTube może pochwalić się najlepszym oddziaływaniem. Instagram wpływa na lęki, depresje i samotność. Niezbyt dobrze w rankingu wypada także Snapchat. Co ciekawe jednak, uznano, że zarówno YouTube jak i Instagram wpływają bardzo źle na sen. Stwierdzono także, że media społecznościowe są bardziej uzależniające niż papierosy i alkohol. W ciągu ostatnich 25 lat ilość zachorowań na depresje i stany lękowe wzrosła o 70%.
Jak widać prognozy związane z mediami społecznościowymi są dość niepokojące. Jeszcze kilka lat temu nie powiedziałabym, że staną się one częścią mojego życia, a teraz pochłaniają mi mnóstwo czasu. Pozostaje tylko uczyć się nim racjonalnie tym czasem gospodarować, by nie pozwolić się pochłonąć całkowicie. Czasami nasuwa mi się pytanie: skoro już teraz nie wyobrażamy sobie życia bez telefonu, to jak będzie ono wyglądało za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat? Co jeszcze wymyślą producenci aplikacji, by zwiększyć zyski, a nas zachęcić do spędzania większej ilości czasu na Facebooku czy innych platformach społecznościowych? Aż strach pomyśleć.

piątek, 25 stycznia 2019

„Widzę tego pana, któremu udało się przysnąć na wykładach" - czyli co te studia robią z człowiekiem...

Taka refleksja nasuwa się chyba każdemu z nas tydzień przed sesją. Po tygodniu rycia w notatkach jestem tak wykończona, że nawet na pisanie nie mam siły. Gdy jednak patrzę na moje współlokatorki, to mogę się przekonać, że inni wcale nie mają lepiej, bo bywa, że kiedy ja już idę spać, one dopiero zaczynają naukę.
Dzisiejsza zerówka nie była prosta, no może dla kogoś, kto był w stanie w jeden wieczór zapamiętać kilkanaście abstrakcyjnych teorii i nazwisk, a do tego wszystkie pozostałe rzeczy z wykładów i ćwiczeń. Jest jeszcze druga możliwość, że ktoś uczył się na bieżąco, ale co do tego... oduczyłam się tego już na pierwszym roku studiów xd Są co prawda takie kierunki, na których bez tego człowiek sobie nie poradzi, ale u nas nauka na bieżąco się nie sprawdza. Wyjątkiem są jedynie właśnie takie wieczory, gdy musisz w kilka godzin nauczyć się całego materiału na egzamin, ucząc się wcześniej cały tydzień na inne zaliczenia. W zeszły poniedziałek miałam trzy ciężkie kolokwia, we wtorek — test z wykładów, a w piątek kolejny test. Na dokładkę w tym tygodniu dwie zerówki i prezentację do wygłoszenia. No cóż... przynajmniej nie mam czasu na nudę
Jest jeszcze druga kwestia. Dla mnie dużym wyzwaniem jest poświęcić całe popołudnie i wieczór na naukę. Do południa nie mogłam się skupić absolutnie na niczym, bo sama myśl, że tego dnia mam wygłosić prezentację, wywoływała u mnie stres. Chyba to też było powodem nieprzespanej nocy dzień wcześniej. Przebudziłam się o trzeciej nad ranem, długo nie mogłam zasnąć, a gdy już zasnęłam, śniły mi się dość nietypowe historie. Słyszałam jak moja współlokatorka odebrała telefon, porozmawiała chwilę z kimś, po czym zwyzywała go od zboczeńców i się rozłączyła. Ja natomiast w tym czasie... ćwiczyłam lewitowanie nad łóżkiem. Nie pytajcie, co brałam  jak moja współlokatorka, gdy jej opowiedziałam ten sen, bo nie podzielę się dilerem — zastanówmy się lepiej, co te studia robią z człowiekiem XD Prezentacja poszła mi dobrze, ale ocena mnie nie usatysfakcjonowała. Na szczęście mam sprawdzone sposoby na smutek  kawa i paczka ulubionych ciastek potrafią zdziałać cuda 😊
Najgorsze jest jednak skupienie się na nauce przez cały wieczór, gdy męczy cię świadomość, że w tym czasie można by robić milion innych ciekawych rzeczy, a twój messenger cały czas upomina cię, że masz nowe nieodczytane wiadomości. Można by w tym czasie przecież obejrzeć film, wyjść na piwo ze znajomymi, poczytać ulubioną książkę, napisać posta na bloga, czy cokolwiek innego, a nauka jest ostatnim, na co masz ochotę. 
    Przed egzaminem wypada się też porządnie wyspać. Niekiedy to bywa naprawdę wyzwanie, szczególnie, gdy mój pokój w akademiku znajduje się nad jednym z klubów studenckich, a stamtąd dochodzą odgłosy imprezy przedsesyjnej. Wtedy myślę sobie jak miło mogłam spędzić wieczór zamiast siedzieć nad książkami.
Czasami jednak mimo tych wszystkich przeszkód,  zdarza się nam zrobić ten wyjątek i przyjść przygotowanym na egzamin. Przynajmniej tak by się wydawało, dopóki... nie przeczytamy pierwszego pytania. Prawda? :)


Ja czasem mam wrażenie, że to jakaś niepisana zasada, by dołożyć studentowi akurat to, czego zapomni, lub myślał, że egzaminujący o to nie zapyta. Wczoraj pani prowadząca nawet posunęła się swego rodzaju groźby: „Tylko pamiętajcie, żeby zapisać numer grupy, bo jak będzie taka potrzeba... to pójdę do prowadzącego ćwiczenia i zapytam, co to za pacjent" XD Chodziło oczywiście o to, że jak komuś źle pójdzie, to będzie miał szansę przyjść na dopytkę i poprawić, jeśli z ćwiczeń ma wysoką ocenę, Jednak ci, którzy mają sprawdzoną strategię tworzenia własnych teorii, gdy zapomną tych wyuczonych, w tym również ja, mogli odebrać to jako groźbę :)
Pani prowadząca, wyjaśniając nam zasady zachowania się na egzaminie, powiedziała tak: "Nie rozmawiać, nie rozglądać się, a najlepiej zachowywać się jak na wykładzie: siedzieć, patrzeć się w pulpit i udawać, że nie słyszycie" Niestety, trzeba było tego przestrzegać, bo za każde przewinienie odejmowała całej grupie minutę pisania. Zdarzyło jej się jeszcze powiedzieć jeszcze kilka śmiesznych rzeczy, przez co atmosfera na egzaminie przestała być taka napięta:
Ekonomia, rok drugi.. No tak, zgadza się, bo widzę tego pana, któremu udało się… przysnąć na wykładach” — i tu rzuciła wymowne spojrzenie w stronę kolegi.
Świeżutkie, wczoraj drukowane” - powiedziała, głaszcząc kartki z testami przed ich rozdaniem nam – „przecież nie dałabym wam czegoś przeterminowanego i z zeszłego roku” - zapewniła.
To zabawne podejście pani prowadzącej sprawiło, że siedząc w tej sali człowiek sam nie był pewny, czy się śmiać czy płakać, bo z jednej strony pytania wymagały dużej ilości wiedzy, ale pozostawała nadzieja, że jeśli komuś się nie uda, to tylko zerówka - można jeszcze przyjść na egzamin.
Po tych wszystkich trudach z sesją związanych czekają nas dwa tygodnie ferii, więc mimo wszystko warto się pomęczyć. Bardzo cieszy mnie myśl, że w końcu będę miała czas na te wszystkie rzeczy, których do tej pory nie zdążyłam zrobić. Trochę ponarzekałam, co studia robią z moim życiem, ale myślę, że teraz już nie chciałabym ich zamienić na żadne inne. 

wtorek, 22 stycznia 2019

Czy jestem jedynym dziwakiem na tej planecie? - czyli rozmyślania studenta po piwku

Dzisiaj wróciłam po południu a szłam na wykłady z myślą, że będzie tylko jeden. Wstanie o siódmej rano dzisiaj było szczególnym wyzwaniem. Wysiedzenie tych czterech godzin w jednej sali jeszcze większym. A porównując moje dzisiejsze notatki z wcześniejszymi, stwierdziłam, że staję się coraz inteligentniejszym człowiekiem, bo sama już mam problem z ich przeczytaniem XD  Podobno większość inteligentnych ludzi pisze brzydko, bo takie osoby szybciej myślą i ich pismo jest bardziej niechlujne. W tym przypadku jednak powód był inny. Do tego bolała mnie głowa i miałam nieodpartą chęć gadania o głupotach, więc ciężko było mi się skupić na wykładzie. Ale warto było wczoraj iść do Summera, nawet jeśli dzisiaj miałam umierać na wykładach. Bo ileż można kuć do sesji na trzeźwo, no nie? Myślę, że większość studentów jest w tej kwestii zgodna.
Klub to takie miejsce, gdzie uświadamiasz sobie, że nie jesteś jedynym dziwakiem na tej planecie i to jest wyjątkowe. Przykład? Gdy tak sobie siedziałyśmy przy stoliku popijając piwo, podszedł do nas jeden chłopak i oznajmił, że musi nam zadać trudne pytanie. Zaskoczona, co to może być za trudne pytanie, pozwoliłam mu się wypowiedzieć. "Wasze bluzki są czarne w białe paski, czy białe w czarne paski? Bo przez to nie wiem, z którą z was mam zatańczyć" No cóż... muszę przyznać, że test na podryw bardzo wyszukany. W klubie można też jak nigdzie indziej przekonać się, że twoi znajomi mają, jak to się potocznie określa, tak samo zrytą banię jak ty. Okazuje się, że po pijaku zgadzacie się jak jeszcze nigdy przedtem, chociażby w tym, że życie jest piękne, ale i w wielu innych kwestiach i wyczyniacie te same dziwactwa, o które na trzeźwo byście się nigdy nie posądzali. Jeśli tak jest, to znaczy… że otaczacie się właściwymi ludźmi 😊
Kluby studenckie w Olsztynie mają to do siebie, że są nieduże, jest miło, można sobie posiedzieć w mniejszym gronie i kulturalnie porozmawiać przy piwku. Spodobał mi się klimat Summera. Zawsze znajdzie się tam ktoś, z kim można wypić, a jeśli chodzi o alkohol jest dość duży wybór. Udało mi się nawet dostać szota o smaku soku z gumijagód. Nie należę do miłośników alkoholu, ale czasami lubię sobie po prostu wyjść z kumpelą na piwo i oderwać się od codziennych problemów. Wczoraj właśnie był jeden z tych wypadów.
I tutaj można by napisać całą rozprawę o tym, co alkohol robi z ludźmi. Kto nigdy nie był w klubie, ten nie zrozumie. Ja też dopiero wczoraj zrozumiałam ten inny wymiar rzeczywistości, bo muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie wypiłam tyle, co wczoraj i jeszcze nigdy nie miałam aż takiej "fazy". O ile dotrzeć do tego klubu było prosto, to wyjść już niekoniecznie, zwłaszcza, gdy w przerwie od tańca musisz przytulać ścianę, żeby utrzymać się pewnie na nogach. No dobra, może trochę wyolbrzymiłam sprawę XD
Najlepsze w tym wszystkim jest jednak to, że w takich miejscach zupełnie nikt się tym nie przejmuje. Nawet jeśli po kilku piwach włączy ci się tryb filozofowania, bełkotania, śmiechów i chichów, nikt się nie będzie z ciebie śmiał, bo inni wcale nie mają lepiej. Wszyscy są zgodni co do tego, że jedyny cel to dobrze się bawić. I to jest w tym wszystkim najpiękniejsze. Czasami warto po prostu zapomnieć o wszystkim i cieszyć się chwilą. Przy dobrej muzyce i przede wszystkim głośnej oraz dobrym towarzystwie jest to o wiele prostsze. Jest to tylko jeden ze sposobów i może nie najlepszy, ale u mnie się sprawdza.
Na dzisiaj tyle, a teraz muszę pędzić i uczyć się do zerówek. Trzymajcie się i powodzenia na egzaminach.
Po wczorajszym stwierdzam, że czasami warto też być tym trzecim typem studenta przed egzaminem. A Wam który najlepiej odpowiada?

poniedziałek, 21 stycznia 2019

Docenić piękno - opowiadanie z okazji Dnia Babci

Dzisiaj dzień babci, więc postanowiłam podzielić się  z Wami opowiadaniem, które napisałam dwa lata temu na konkurs. Jego tematem było opisanie osoby, która jest najważniejsza w naszym życiu, jest naszym autorytetem. Ja mogę tak właśnie powiedzieć o swojej babci.
________________________________________

        Gdy zastanawiam się, kto jest najważniejszą osobą w moim życiu, pierwsza przychodzi mi na myśl babcia. Oczywiście rodzice też są ważni, ale to ona była osobą, która miała dla mnie czas zawsze, gdy tego potrzebowałam. Cierpliwie wysłuchiwała i starała się coś poradzić.
—Babciu, zrobić ci herbatę? — zapytałam, wstawiając wodę i odwracając się plecami do okna.
Ciemne, kłębiaste chmury zasłoniły całe niebo. O szybę zaczęły tłuc coraz większe krople deszczu, a woda głośno bulgotała w czajniku.
Wskazówki okrągłego zielonego zegara na ścianie wskazywały już dwudziestą drugą, ale babcia jeszcze nie spała. Siedziała przy kominku i czytała miesięcznik katolicki. Zwykle wieczorem czytywała gazetę, a ja lubiłam o tej porze przyjść i z nią porozmawiać. Wtedy przerywała i dyskutowałyśmy na najróżniejsze tematy. Zawsze, gdy szukałam odpowiedzi na trudne pytania, albo zmagałam się z jakimś problemem, potrafiła mi pomóc. Babcia ze swoim siedemdziesięcioletnim doświadczeniem znała odpowiedź na każde z nich. I jak potem się okazywało z biegiem czasu — zawsze miała rację.
— Nie, dziękuję, Julcia, chodź, usiądź tu na fotelu i odpocznij — odparła, spoglądając na mnie zza okularów z dużymi kwadratowymi oprawkami.
Oczy są pierwszą rzeczą, którą powinno się dostrzegać u człowieka. z biegiem lat, gdy się starzejemy i nasz zewnętrzny urok przemija, to oczy zawsze pozostają te same. Babcia miała piękne zielone oczy, pełne ciepła i życzliwości.
Posłuchałam jej polecenia i usiadam na moim ulubionym fotelu bujanym. Spojrzałam na bukiet sztucznych słoneczników w wazonie na kominku — ulubione kwiaty babci. Były duże, każdy miał czarny, włochaty środek i matowe, pomarańczowo-żółte płatki. Stały tam, odkąd sięgam pamięcią.
Kiedy w wakacje przyjeżdżałam do dziadków na wieś, czułam się tam jak w innym świecie. Boruty zdawały się być miejscem, gdzie problemy nie istnieją lub przynajmniej nie mają znaczenia. Ludzie żyją spokojnie, są życzliwi dla siebie nawzajem, a babcia dawała mi poczucie bezpieczeństwa i nie pozwalała się martwić. Miała w sobie pozytywną energię, która wynikała z akceptacji życia takim, jakim jest i wyciągania wniosków z niepowodzeń. Pokładała ufność w Bogu — wierzyła, że nas kocha i nie pozwoli, by Jego dzieciom działa się krzywda. Nie tylko głęboko wierzyła, ale i swoim postępowaniem dawała tego świadectwo.
— Babciu, ja cały czas odpoczywam, a ty? – powiedziałam, kręcąc głową z dezaprobatą.
Za dużo pracowała. Myślała o wszystkim. Wstawała o siódmej rano, żeby nakarmić konie i króliki, a potem wydoić krowę. Po obrządku przynosiła świeże mleko ze śmietanką na śniadanie dla wszystkich domowników. Żadne prośby, żeby się położyła lub odpoczęła, nie skutkowały. Pomimo swojego wieku ciągle była pełna wigoru. Czasami pozwalała mi sobie pomóc, ale tylko w drobnych domowych obowiązkach jak gotowanie lub zmywanie naczyń. a gotowała wyśmienicie. Najlepiej pamiętam smak Jej placków ziemniaczanych. Były cieniutkie, chrupiące i aromatyczne — doskonałe. Mimo wielu prób, moje własne nigdy nie wychodziły takie dobre.
— O babcię się nie martw — powiedziała, głaszcząc mnie po głowie. —Ja nie nie jestem zmęczona. — Uśmiechnęła się, ale nie na tyle przekonująco, bym uwierzyła.
Zawsze tak mówiła. i mogłoby się wydawać, że to prawda. Ale przecież była tylko człowiekiem jak my wszyscy i musiała się kiedyś męczyć. Nawet jeśli tak było, nigdy nie dawała tego po sobie poznać.
— Babciu, dlaczego tak bardzo lubisz słoneczniki? — spytałam, wskazując wielki bukiet na kominku.
— Przyjrzyj się im kiedyś dokładnie. To mądre kwiaty — powiedziała po chwili namysłu. — Zawsze zwracają „głowy” w stronę słońca.
— Co mam przez to rozumieć? — Patrzyłam na nią z uwagą.
— Kiedy świeci słońce, świat wydaje się piękniejszy, prawda? — powiedziała, patrząc na bukiet.
Kiwnęłam głową, zastanawiając się nad tym, co chce mi przekazać.
— Właśnie. Musimy patrzeć na świat tak, jakby ono świeciło zawsze.
— Jak słoneczniki — podsumowałam.
— Tak, jak słoneczniki. — Pokiwała głową w zamyśleniu.
I jakby na przekór jej słowom, niebo za oknem rozjaśniła błyskawica, a potem piorun przeciął je na pół. Grzmiało z taką siłą, że dom wydawał się trząść w posadach. Gdyby babcia nie siedziała na fotelu obok, pomyślałabym, że to początkowa scena jakiegoś kiepskiego horroru, których tyle już obejrzałam, tylko tym razem na żywo. Babci nigdy o nich nie mówiłam. Nie pochwaliłaby tego.
— Trzeba iść już spać, późno się robi — powiedziała. — Jutro będziemy rozmawiać, ile będziesz chciała. Mamy cały dzień — dodała z uśmiechem, uprzedzając moje protesty.
Poszłyśmy do pokoju obok, gdzie zwykle nocowałam podczas pobytu u dziadków. Zapaliłam światło i położyłam się do łóżka, nakrywając się kołdrą. Babcia przykryła mnie jeszcze szczelniej, żebym nie zmarzła. Zapaliła małą lampkę, która roztaczała w pokoju zieloną poświatę.
— Nie będziesz się bała spać sama? — zapytała, nachylając się nad moim łóżkiem.
— Nie babciu, przecież nie boję się burzy — odparłam zdecydowanie.
Mówiłam prawdę, jednak tamtego wieczoru odczuwałam pewien nieuzasadniony niepokój.
— To dobrze, ja też już się położę. Dobranoc, kochanie.
— Dobranoc, babciu. Kolorowych snów. — Przytuliłam głowę do poduszki.
— Dziękuję, wnusiu. — Spojrzała na mnie ciepło.
Zgasiła światło i wyszła, zamykając cichutko drzwi.
Nic więcej nie powiedziała. i ja tyle jeszcze chciałam jej powiedzieć. Ale tydzień później już jej nie było. Miałam wtedy jedenaście lat. I to były moje ostatnie szczęśliwe wakacje.
Babcia trafiła od razu na ostry dyżur. Zanim odeszła było mi dane zobaczyć ją jeszcze raz, ostatni raz. Pojechałam do szpitala z ciocią i wujkiem. Była przypięta do aparatury medycznej, a na ekranie na ścianie sali, wyświetlała się akcja serca i inne parametry, o których nie miałam pojęcia. Do tej pory babcia leczyła się tylko na serce. Tylko czasami skarżyła się na dokuczliwe bóle głowy, ale kto by się tam przejmował bólem głowy. Niestety, jak się okazało, miała tętniaka mózgu. 
Lekarze nie chcieli mi powiedzieć, co dolega mojej Babci i czy dają Jej szanse na wyjście z tego. Może uważali, że nie powinni odbierać mi nadziei. A może byłyby szanse, gdyby tęgo paskudnego tętniaka wykryto wcześniej.
Podeszłam do łóżka babci. Miała zamknięte oczy, zupełnie jakby zasnęła. Na Jej twarzy błąkał się delikatny uśmiech, taki jak zawsze. Wyglądała jakby miała się zaraz obudzić, roześmiać głośno i powiedzieć, że to wszystko to był tylko koszmarny sen. Wzięłam babcię za rękę. Nigdy nie miała tak zimnych dłoni. Przytuliłam twarz do jej pooranej zmarszczkami twarzy, zastanawiając się, czy to czuje. Potem raz jeszcze spojrzałam na nią, próbując zebrać myśli.
— Babciu, nie złożyłam ci życzeń na Dzień Babci — powiedziałam, drugą dłonią ocierając mokre od łez policzki. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam płakać. — Przepraszam, zapomniałam. Tyle rzeczy jeszcze zapomniałam ci powiedzieć. Zawsze pytałaś, kim będę, gdy dorosnę. Teraz już wiem. Zostanę lekarzem i nie pozwolę ludziom tak szybko odchodzić, słyszysz mnie? Obiecuję ci to, babciu.
       Nie mogłam powstrzymać łez. Czułam się, jakby ktoś pozbawił mnie wszystkich powodów do radości. Byłam głęboko przekonana, że gdy babcia umrze, ten świat już nigdy nie będzie piękny. To ona umiała go takim czynić. Zamknęłam oczy i wspomnieniami wróciłam do zeszłorocznych wakacji, kiedy to wybrałam się z babcią na lody. Miała razem ze mną czternaścioro wnuczków i tego dnia w budce z lodami nad jeziorem byliśmy wszyscy. Kochała nas najbardziej na świecie, a my ją.
Już nie wybudziła się ze śpiączki. a do trumny włożyliśmy jej bukiet słoneczników z ogródka. By przypominały jej o tym, czego nas zawsze uczyła – życie jest piękne, trzeba tylko umieć na nie spojrzeć z właściwej perspektywy i nie wyolbrzymiać trudności, lecz próbować im zaradzić.
Dopiero wtedy, gdy odeszła, pozostawiając po sobie pustkę, której długo nie umiałam niczym wypełnić, zrozumiałam, jak wiele dla mnie znaczyła i jak ważną osobą była w moim życiu. Spieszmy się więc kochać ludzi, bo tak szybko odchodzą, jak to słusznie ujął ks. Jan Twardowski.
_________________________________
Opowiadanie jest oczywiście inspirowane moją babcią, ale poza tym w całości wymyślone na potrzeby konkursu, więc mogę Was uspokoić — moja babcia na szczęście żyje i ma się dobrze. Ale chciałam Wam uświadomić, że doceniamy osoby, które są w naszym życiu ważne dopiero wtedy, gdy ich zabraknie. A to jest niestety za późno. Kto jeszcze zapomniał złożyć życzeń swoim dziadkom, niech zrobi to teraz :)


niedziela, 20 stycznia 2019

Czemu faceci odbierają nam chęci do... życia (?)

Ostatnio na ćwiczeniach z wfu wspólnie z prowadzącym doszłyśmy do pewnego zaskakującego wniosku.
Ćwiczenia wyglądały tak jak zawsze ćwiczenia z wfu. Połowa czasu to rozgrzewka czasami tak intensywna, że człowiek ledwie się po niej rusza (rozciąganie, szpagaty, etc, etc. ), a druga połowa to ćwiczenia własne na siłowni. Zazwyczaj przebiegają one tak, że nie ćwiczymy jakoś specjalnie ambitnie, żeby się nie zmęczyć. Tak, studenci są najlepsi w kombinowaniu, co zrobić żeby się nie narobić xd W pewnym momencie na siłownię wchodzi prowadzący i widzi kilku chłopców, którzy odpoczywają na siedzeniach nie zmieniając nawet miejsca, podczas gdy dziewczyny przynajmniej udawały, że coś robią. Wtedy padło takie stwierdzenie: "Chłopaki, patrzę, że wy zamiast motywować dziewczyny, to tylko odbieracie im chęci... Zapewne chciał powiedzieć, że do ćwiczeń, ale koleżanka dokończyła za niego - "...do życia", co spotkało się z ogólną salwą śmiechu.
Dziewczyny, pytam więc Was, czy zgadzacie się z tym, że faceci zniechęcają nas do życia? Może to za dużo powiedziane, ale jednak coś w tym jest. Nie bez powodu mówi się, że mężczyźni są z Marsa a kobiety z Wenus. Jesteśmy tak bardzo różni i te różnice często prowadzą do konfliktów. Jednak zrozumienie i zaakceptowanie tych różnic jest konieczne, by porozumieć się z tymi istotami, które kiedyś były uważane za odrębny gatunek (czytaj: mężczyznami) i stworzyć zdrowy związek.
Zobaczmy co na temat tych różnic międzygatunkowych mówi Nonsensopedia. Nie jest to może najlepsze źródło, ale lubię z niego korzystać, bo można się z niej dowiedzieć zaskakujących faktów. Nonsensopedia definiuje mężczyznę tak:

Mężczyzna - jeden z dwóch modeli człowieka. Wyróżnia się ogólną nieprzytulnością, niechęcią do kooperacji, chropowatością oraz nadmierną sennością. Mężczyzna odżywia się piwem i chipsami, jego okres godowy trwa przez cały rok i składa się z licznych ultrakrótkich incydentów. Ożywia się na bardzo krótko, przerywając letarg, jeżeli zaobserwuje drugi model człowieka – kobietę (...), z którym jest w pełni kompatybilny, dzięki wykorzystaniu przeciwstawnych części kontaktujących się. Chęć zbliżenia manifestuje obleśnym uśmiechem. Aby zwiększyć szansę na zbliżenie, dokonuje wcześniej pewnego ciekawego i traumatycznego dla siebie obrzędu mycia całego ciała. Paradoks mycia się jest najciekawszym zwyczajem mężczyzny – myje się, chociaż w wyniku tego zabiegu przez najbliższy tydzień czuje się bardzo nieswojo.

To tak w dużym skrócie, ale o kobietach znajdziemy w Nonsensopedii znacznie więcej:

Kobieta – człowiek rodzaju żeńskiego, wyróżnia się szczególnymi wypukłościami. Kobieta to także pasożyt męski. Często wymaga renowacji w postaci szpachli z Avonu. Zdobyta przez mężczyznę przechodzi przemianę w żonę z obligatoryjnie dołączoną teściową. Diabelska istota. Noc, ale sprawia, iż dzień (mężczyzna) jest istotą lepszą. Często wymaga resetowania – przycisk resetu w jej przypadku to jakieś ciężkie narzędzie, którego mężczyzna bez wahania powinien używać. Należy być jednak ostrożnym, ponieważ zbyt częste resetowanie może popsuć nam sprzęt i będziemy musieli go wyrzucić.
Wady:
o   Dla kobiet nie istnieje coś takiego jak limit na karcie kredytowej.
o   Gdy kobieta mówi Moment! lub Chwileczkę!, oznacza to zazwyczaj: Sama nie wiem kiedy, ale na pewno nie w ciągu najbliższej doby.
o   Kobieta potrafi z pół kilometra dostrzec sukienkę na wystawie, po czym wrzucić ją do szafy i już na następny dzień twierdzić, że nie ma co na siebie włożyć.
o  Upośledzony zmysł orientacji w obiektach wielkopowierzchniowych zamkniętych.
o   Kobieta potrafi mieć 6 szaf ubrań i co dzień wyć, że nie ma w co się ubrać.

Jak widać, trochę żartobliwe podejście do problemu, ale doskonale ukazuje stereotypy, jakimi posługujemy się myśląc o płci przeciwnej, a także to jak rozumiemy różnice między mężczyzną a kobietą, tych zaś jest mnóstwo. Odnosząc się do tych wad kobiet to myślę jednak, że nie są one tam umieszczone bezpodstawnie. My kobiety też wieloma rzeczami denerwujemy facetów i niestety muszę przyznać, że na część z nich mogę znaleźć potwierdzenie u siebie. Jak choćby czasami mylenie prawej strony z lewą, co często jest wymieniane jako stereotyp dotyczący kobiet XD A jak tam u Was dziewczyny z tymi wadami? 😊
Najlepszym źródłem, by omówić różnice między mężczyznami i kobietami wydaje mi się pewna wideokonferencja z rekolekcji małżeńskich, którą oglądaliśmy w ramach religii w liceum — "Przez śmiech do lepszego małżeństwa". Mimo że wydaje się to być wieki temu, to film okazał się na tyle interesujący, że jeszcze dużo z niego pamiętam. Mark Gungor omawiał od strony psychologicznej czym się różni mózg mężczyzny od mózgu kobiety i przedstawił to nawet w zabawny sposób posługując się prostymi życiowymi przykładami. Tak, już widzę jak niektórzy się buntują, bo jak to możliwe, żeby ksiądz opowiadał o małżeństwie, skoro sam tego nie doświadczył. I tu Was mam - nie był to ksiądz katolicki, tylko pastor i w dodatku żonaty. Opowiadał naprawdę na luzie i dość dobrze się tego słuchało. Jeśli dalej nie wierzycie, to sami zobaczcie, udało mi się znaleźć fragment:

To tylko taki fragment na zachętę, całość też udało mi się znaleźć, jakby ktoś był zainteresowany, to wszystko można obejrzeć na YT. Ze swojej strony polecam - naprawdę wartościowy film.
Ale wróćmy do tematu. Dziewczyny, niezależnie od tego jak bardzo byście chciały zrozumieć facetów, nie uda Wam się to. Ich mózgi są zupełnie inaczej zbudowane. a oto różnice, które udało mi się wychwycić na podstawie powyższego filmu, innych źródeł oraz własnych obserwacji.
Mózg kobiety można zobrazować jako pełen przewodów elektrycznych, z których każdy jest połączony z każdym. Kobieta, będąc świadkiem danej sytuacji zapamiętuje mnóstwo rzeczy, właściwie każdy drobny szczegół, który uda jej się z czymś powiązać. W przeciwieństwie do nas faceci nie skupiają się na takich rzeczach, bo z ich perspektywy są one po prostu nieistotne i nie czują potrzeby, by sobie tym zaprzątać głowę. Dobrze znanym przykładem jest niepamiętanie przez nich o ważnych dla nas datach jak na przykład, dzień, w którym się poznaliście czy rocznica ślubu. Pewnie często zadajecie sobie pytanie: jak to się dzieje, że on nie pamięta takich rzeczy, podczas, gdy ja mogę szczegółowo opisać wszystko, poczynając od miejsca, pogody jaka była tego dnia, tego, co myślałam, co on powiedział, co czułam a na tym, w co byłam ubrana kończąc. Teraz już macie odpowiedź, dlaczego tak się dzieje. Oczywiście i tutaj spotkałam się z wyjątkami, więc nikomu nie ujmuję.
Mózg mężczyzny przenośnie mówiąc jest zbudowany z pudełek. Każde z nich dotyczy innej rzeczy i pudełka te pod żadnym pozorem się nie łączą - przeciwnie niż u nas. Mężczyźni mają też coś, czego my nie mamy, czyli puste pudełko. I to pudełko lubią najbardziej, najczęściej je wykorzystują. My tego nie rozumiemy i dlatego irytuje nas, gdy facet może siedzieć godzinami nie robiąc absolutnie nic. Bo z naszej perspektywy to właśnie tak wygląda - facet umie robić coś kompletnie bezmyślnego jak łowienie ryb, czy oglądanie telewizji godzinami, co często doprowadza nas do szału. Jak to ujął Mark Gungor: "Uniwersytet w Pensylwanii kilka lat temu zrobił badania i odkrył, że mężczyźni mają możliwość myślenia o absolutnie niczym i dalej są w stanie oddychać" Mój absolutnie ulubiony tekst z całej jego konferencji :)
Pudełko Nicości, mimo że tak nie rozumiane przez nas, jest bardzo ważne w funkcjonowaniu męskiej psychiki. Do tego pudełka mężczyźni też zaglądają, gdy muszą radzić sobie ze stresem. Wolą nie rozmawiać o stresie i tym, co ich stresuje, tylko po prostu się wyłączyć, otworzyć puste pudełko i rozprawić się z tym w samotności.

Omówiłam tu tylko jedną podstawową różnicę, a pomyślcie sobie, że jest ich o wiele więcej. Wiecie, co jest najlepszym kluczem do ich poznania? Każdy z nich może po niego sięgnąć, gdyż jest to tylko — albo aż — skuteczna komunikacja. No właśnie, to czasami bywa trudniejsze niż się wydaje, ale szczera rozmowa o tym, co Ci leży na sercu potrafi rozwiązać więcej problemów, niż Ci się wydaje. Myślisz, że on się wszystkiego domyśli? Nie. Uczmy się rozmawiać ze swoimi partnerami, bo w większości sytuacji domyślanie się, co mamy na myśli nie jest ich mocną stroną. Gdy o tym mówię, przychodzi mi na myśl pewien skecz kabaretowy, który idealnie trafia w sedno, jeśli chodzi o tę kwestię i obrazuje, że język kobiety często jest dla mężczyzny bardziej skomplikowany niż nam się wydaje. Jeśli go nie znacie, to koniecznie zobaczcie :)


I pamiętajcie - rozmawiamy przede wszystkim. To naprawdę dobre narzędzie do rozwiązania wielu problemów. I odpowiadając na pytanie, które postawiłam w temacie - to nie jest prawda. Różnimy się i to jest powodem wielu konfliktów, ale z drugiej strony... czy wyobrażacie sobie świat bez facetów? Bo ja nie. Przez te różnice właśnie idealnie się dopełniamy.

sobota, 19 stycznia 2019

Pomyśl o tym, zanim kupisz kolejną bluzkę

Kiedy wracałam do domu, towarzyszyła mi jedna myśl: jakie to piękne uczucie, gdy wiem, że już do wieczora nie muszę wychodzić z domu :) Szczególnie po tak pracowitym poranku, jedyne o czym marzę, to zamknąć się w pokoju i odetchnąć, bo dzisiejsze zajęcia okropnie mnie zmęczyły. Ale niezależnie od tego jak bardzo bym była wykończona i tak zawsze powiem, że było warto.
Dzisiaj dzieci z Inspiracji (przedział wiekowy 8-9 lat) uczyły się jak można twórczo wykorzystać nienoszone już ubrania, by ich nie wyrzucać. Poddając się modowym trendom, kupujemy ubrania, które teraz się nosi, zaś po jednym sezonie coś innego staje się modne i chcemy mieć kolejne.
Dowiedzieliśmy się, że nasze ubrania pochodzą z Azji a najwięcej fabryk ubrań jest w Bangladeszu. Pewnie większość z nas nie zdaje sobie sprawy, że do pracy w tych fabrykach często wykorzystuje się również dzieci, które nie chodzą do szkoły, muszą wstawać rano i pracować, by zarobić na podstawowe potrzeby jak chociażby jedzenie. Płaci się im za ich pracę bardzo małe wynagrodzenie, a większość pieniędzy, które wydajemy na ubrania, dostają właściciele marki i sklepów, które je sprzedają. Bardzo często kupując ubrania, szczególnie podczas szału wyprzedaży, nie zastanawiamy się czy będą nam one potrzebne i czy będziemy w nich chodzić, bierzemy dlatego, że są obniżki cenowe, a potem leżą one w szafie a po jakimś czasie nawet lądują w koszu. Powinniśmy jednak pamiętać, że każda taka koszulka jest zasługą ciężkiej pracy, bardzo często dzieci, które nie dostają za nią godnego wynagrodzenia. Od tej pory za każdym razem, gdy będę kupować nową bluzkę, dwa razy się zastanowię, czy na pewno będę w niej chodzić.
Dzieci miały okazję zaprojektować i zrobić własne koszulki przy wykorzystaniu farb akrylowych i szablonów. Niektórym wyszło to naprawdę ładnie, jeden chłopczyk wymyślił szczególnie ciekawy wzór. Udało mi się zrobić zdjęcie temu małemu artyście :) Wszystkie maluchy były zadowolone z tych zajęć, bo dawały prawie same pozytywne oceny w głosowaniu.


Na koniec musiałyśmy umyć wszystkie pojemniki po farbach, wałki i posprzątać, przez co zostałyśmy trochę dłużej, ale kiedy przypomnę sobie te uśmiechnięte dzieci, wiem, że warto było przyjść, bo bez wolontariuszy zajęcia by się nie odbyły.

środa, 16 stycznia 2019

Jak w nieszczęściu znaleźć szczęście?

Zupełnie nie rozumiem ludzi, którzy skupiają się tylko na tym, co w ich życiu idzie nie tak. Takie podejście to dobry początek dla depresji. Mi już udało się oduczyć ciągłego narzekania i Wam też to polecam. Choć nie jest to łatwe, warto spróbować. Kiedyś ktoś powiedział mi, że jestem człowiekiem w czepku urodzonym i zawsze mam szczęście w nieszczęściu. Staram się właśnie z tej perspektywy patrzeć na to, co mi się w życiu przytrafia.
Nasze szczęście w dużej mierze zależy od tego jak myślimy o sobie i swoim życiu. Bo jak można być szczęśliwym, gdy już od samego rana wszystko idzie nie tak? Spójrzmy na prosty przykład. Wstałam pięć minut za późno, przez co uciekł mi autobus, nie dość, że dojechałam na dworzec w ostatniej chwili, to jeszcze pakowałam się w takim pośpiechu, że zapomniałam słuchawek, w autobusie powrotnym do domu był taki tłok, że byłam ostatnią osobą, której udało się do niego wsiąść i mało brakowało a musiałabym czekać do jutra, by w ogóle wyjechać z Olsztyna. Miałam taki okropny dzień, że już może być tylko gorzej, ale... Stop. Nie można tak nakręcać tej spirali narzekania. Wystarczy spojrzeć na to z drugiej strony. Udało mi się wstać na tyle wcześnie, by w ogóle zdążyć dojechać na dworzec. Dzięki życzliwości kierowcy, byłam ostatnią osobą, która wsiadła do autobusu powrotnego i udało mi się dojechać do domu. Dzisiaj naprawdę miałam szczęście. Od razu brzmi lepiej, prawda? Więc jak widać - postrzeganie danej sytuacji jest tylko naszym wyborem. Dlatego warto patrzeć na to, co nas spotyka z tej drugiej, lepszej strony.
Mój prowadzący na ćwiczeniach stwierdził, że w ekonomii szczęście to pojęcie względne. Często czujemy się szczęśliwi bądź nie porównując się z innymi. Na przykład dwa tysiące wypłaty może być szczytem marzeń dla kogoś kto nigdy nie pracował, ale dla kogoś, kto całe życie zarabiał dziesięć tysięcy, nie będzie to satysfakcjonujące. Lub jeśli ja zarabiam dwa tysiące i jest to dla mnie wystarczająco, ale sąsiad zarabia więcej, to automatycznie czyni mnie nieszczęśliwą. Inny przykład z dzisiaj: dostałam 4.5 z zaliczenia i byłam zadowolona, że tak dobrze mi poszło... dopóki nie dowiedziałam się, że koleżanka, która siedziała obok i pisała ze mną, mając podobne odpowiedzi, dostała 5 xd W życiu czeka nas mnóstwo takich sytuacji, dlatego powinniśmy skupiać się na tym, co nam daje szczęście, a nie na porównywaniu się z innymi.
Zastanawialiście się kiedyś nad tym, jakie mogą być skutki narzekania? Według niektórych badań, narzekamy z częstotliwością nawet raz na minutę w ciągu przeciętnej rozmowy. „Gderanie daje nam poczucie bycia lepszym. Każde narzekanie jest osądzaniem wybranej części rzeczywistości. a będąc sędzią, czujemy się po prostu lepsi – to nie my jesteśmy wtedy oceniani. Lubimy narzekać. Gderamy prawie na wszystko. Na ceny, na rząd, na pogodę, sąsiadów, bliskich, a nawet na samych siebie. Przecież sąsiadowi lepiej się powodzi, ma lepszą pracę, żonę, a urzędnicy dostają pieniądze za nic nierobienie, a Ty tak ciężko pracujesz. Narzekanie łączy ludzi” – podsumowuje Beata Jurasz, coach, autorka książki „Uwolnij ptaka”.
Narzekanie zaś, chociaż pozwala chwilowo poczuć się lepiej, negatywnie wpływa na nasz mózg, a tym samym pracę i zdrowie - pisze psycholog dr Travis Bradberry, autor bestsellerowej książki "Inteligencja Emocjonalna 2.0" Mózg uwielbia efektywność i nie chce wykonywać więcej pracy, niż musi. Dlatego, kiedy powtarzamy jakąś czynność, na przykład narzekanie, neurony rozgałęziają się w stronę innych neuronów, by ułatwić przepływ informacji. Dzięki temu w przyszłości powtarzamy daną czynność o wiele łatwiej, czasem nawet możemy sobie nie zdawać z tego sprawy. Nasz mózg w ten sposób sam programuje się na narzekanie. Według badań naukowców z Uniwersytetu Stanforda narzekanie zmniejsza hipokamp - część mózgu odpowiedzialną m.in. za rozwiązywanie problemów, inteligencję i pamięć. To głównie ten obszar jest niszczony przez chorobę Alzheimera.
Dr Bradberry wskazuje przy tym, że nawyk narzekania można przejąć też od innych osób. Mózg bowiem „w naturalny i nieświadomy sposób" niejako „odbija" nastroje osób dookoła nas, szczególnie tych, z którymi spędzamy sporo czasu. Narzekanie porównywane jest nawet niekiedy do biernego palenia. nie musimy sam tego robić, by odczuć chorobowe efekty tej czynności. Musimy więc być ostrożni w spędzaniu czasu z osobami, które na wszystko narzekają. Narzekający chcą, by inni ludzie do nich dołączyli, bo wtedy sami czują się lepiej.
Na szczęście jest sposób, który pozwala łatwo i szybko powstrzymać się od narzekania. Jak radzi dr Bradberry, należy kultywować w sobie postawę wdzięczności. Kiedy tylko czujemy, że chcemy narzekać, należy od razu skupić uwagę na czymś, za co jesteśmy wdzięczni i zastanowić się nad tym przez chwilę. Używając często tej metody sprawimy, że w końcu stanie się ona nawykiem, a nasz mózg sam przeprogramuje się na pozytywne myślenie.
          Narzekajmy jak najmniej, moi drodzy :) A dobrym sposobem, by się tego wyzbyć jest ciągle pytanie się: co dobrego mnie w życiu spotkało? Od tego warto rozpoczynać każdą rozmowę.

poniedziałek, 14 stycznia 2019

Mądrości Dumbledore'a i kilka słów o serii, która odmieniła moje życie

Niedawno wpadła mi w ręce książka "Harry Potter i przeklęte dziecko". Gdy czytałam ósmą i ostatnią część serii o Harrym Potterze, dowiedziałam się rzeczy, która mnie zdruzgotała i moje życie od tego momentu już nigdy nie będzie takie samo. Pamiętam, że po przeczytaniu tego fragmentu zamknęłam książkę i podzieliłam się tą sensacyjną wiadomością z moją współlokatorką, która akurat wróciła z zajęć. Z Wami jednak się nie podzielę, bo to byłby spoiler, przeczytajcie sami :)
Po jej przeczytaniu naszła mnie ochota, by przypomnieć sobie wszystkie części tej serii, gdyż czytałam je wieki temu, czyli w szóstej klasie podstawówki i niewiele zostało mi w głowie. Teraz jestem na etapie czytania trzeciej części. W czasie przerwy świątecznej czytałam na głos na zmianę z młodszym bratem. Traktuję jako swój mały sukces to, że udało mi się zachęcić to dziecko do czytania, bo niezbyt lubi to robić, ale Harrym się zainteresował. Mało tego, nawet upominał mnie, żeby z nim czytać, gdy nie miałam czasu.
Myślę, że nie muszę mówić, że serię warto znać, bo to jest moim zdaniem klasyk, którego nie można nie znać. Chciałam się tylko podzielić kilkoma cytatami, które zwróciły moją uwagę podczas czytania, są to mądrości Dumbledore'a, który jest prawdziwą skarbnicą wiedzy życiowej.

1. Oczywiście, że cię kochałem... wiedząc, że to wszystko się powtórzy... że swoją miłością spowoduję nieodwracalne szkody. Nie nadaję się do miłości... Zawsze, kiedy kochałem, krzywdziłem. (...) Byłem ślepy. Właśnie taka jest miłość. Nie wiedziałem, czy chcesz usłyszeć, że ten zamknięty w sobie, podstępny, niebezpieczny starzec cię kocha.

2. Harry, w tym pogmatwanym, pełnym emocji świecie nie ma idealnych odpowiedzi. Doskonałość jest poza zasięgiem ludzkości, poza zasięgiem magii. w każdej pięknej chwili szczęścia kryje się kropla trucizny: świadomość, że ból powróci. Bądź szczery wobec tych, których kochasz. Pokaż swój ból. Cierpienie jest rzeczą równie ludzką oddychanie.

3. Harry, to nasze wybory ukazują, kim naprawdę jesteśmy o wiele bardziej niż nasze zdolności.

4. Ludzie mają wrodzony talent do wybierania właśnie tego, co dla nich najgorsze.

Nie wiem, co mnie podkusiło, ale jak przystało na prawdziwą fankę Harry'ego musiałam sobie kupić koszulkę z logo Gryffindoru. To chyba ten kolor sprawił, że nie mogłam przejść obok obojętnie :) Szczególnie użyteczna w pracy na wypadek, gdyby znowu przyszło mi wylać na siebie butelkę keczupu. Przynajmniej tym razem nie będzie rzucać się w oczy xd
A teraz wybaczcie, niestety muszę kończyć, bo jestem umówiona z Harrym. Trzymajcie się.

niedziela, 13 stycznia 2019

Małpy też spadają z drzewa, czyli co nieco o kulturze Japonii

"Gdybyś zaparzył sześćdziesiąt herbat w ciągu czterech godzin, nie narzekałbyś, że masz ciężki dzień" - powiedziałam po wczorajszych zajęciach na Uniwersytecie Dzieci. Ostatnie zajęcia, w jakich brałam udział, to: "Dlaczego Japończycy celebrują picie herbaty?". Były to dość nietypowe zajęcia, bo trzeba było dużo pomagać prowadzącej, ale też dowiedziałam się kilku interesujących faktów o kulturze Japonii.
Przez pierwszą godzinę byłam sama i trochę się stresowałam, dopiero potem dołączyły do mnie dwie wolontariuszki. Na zajęciach wszyscy - dzieci, prowadząca i my chodziliśmy bez butów, tylko w skarpetkach, żeby poczuć się jak Japończycy. Oni, gdy wypoczywają siadają w specjalny sposób na przeznaczonych do tego matach i właśnie bez butów. 
Na początku pokazana była krótka prezentacja, w której znajdowały się ciekawostki o tym kraju. Dowiedzieliśmy się, że przez stację Shinjuku w Tokio dziennie przechodzi około 3,5 miliona osób. Jest to stacja metra obsługująca największą liczbę pasażerów wśród dworców kolejowych na świecie. Ten fakt dobrze obrazuje, że Japonia jest krajem o małej powierzchni, ale bardzo dużym zagęszczeniu ludności. Żeby wszyscy mogli tam normalnie funkcjonować wymagane jest przestrzeganie ustalonych reguł społecznych. Przykładem może być ustawianie się w wyznaczonym miejscu w kolejce do autobusu na przystanku, poruszanie się po wyznaczonej stronie schodów ruchomych. 
Japonia funkcjonowała przez 200 lat w zupełnej izolacji od reszty świata, co pozwoliło jej wykształcić niespotykane u nas zwyczaje i kulturę. Charakterystyczne dla Japończyków jest jedzenie pałeczkami, które są u nich powszechnie używanym odpowiednikiem naszych sztućców. Znani są też z tego, że codzienne czynności, nad którymi wiele z nas się nie zastanawia wynieśli do rangi sztuki. Ich celebracja picia herbaty wymaga odpowiedniego przygotowania, stroju czy nawet specjalnych naczyń. Mają inne czarki do picia herbaty na każdą porę roku. 
Pewną namiastkę tej ich tradycji miałyśmy okazję zaprezentować dzieciom przygotowując dla nich japońską sproszkowaną zieloną herbatę, tzw. matcha tea. Najważniejsze w tej procedurze było rozmieszanie proszku, który nie rozpuszczał się w wodzie, a niedokładnie rozmieszany osadzał się na powierzchni wody. Zieloną herbatę proszkową można przygotowywać zarówno na ciepłą jak i na zimną wodę. 
Spodobał mi się też japoński zwyczaj urządzania powszechnego urządzania pikników w porze, kiedy kwitną wiśnie. Od tego też wzięła się nazwa "kraj kwitnącej wiśni". Jest to takie zatrzymanie się i refleksja nad pięknem tego, co przemijające, ulotne. Trwa to bowiem około tygodnia, a parki są wtedy przepełnione ludźmi.
Poznaliśmy też święta, które Japończycy obchodzą w ciągu roku kalendarzowego. Jak można się domyślać, Boże Narodzie nie jest dla nich okazją do świętowania jak u nas, gdyż tylko nieznaczny odsetek stanowią wśród nich chrześcijanie. Dominującymi religiami są religie animistyczne - większość Japończyków wyznaje buddyzm i shinto. Okres bożonarodzeniowy zaś jest dla nich okazją do spędzenia czasu  ze znajomymi i... jedzeniem w KFC. Wielkim świętem jest zaś Sylwester i Nowy Rok, który podobnie jak my spędzają w gronie rodziny. Oprócz tego obchodzą też m. in. święto zmarłych, dzień dziewczynki i dzień chłopaka. 
Zapamiętałam kilka Japońskich przysłów, które dzieci miały za zadanie przetłumaczyć. Nawiązują one do panujących tam obyczajów i zasad.
"Małpa też spada z drzewa" - odpowiednik naszego "Koń ma cztery nogi, a też się potknie, co znaczy, że każdy może popełniać błędy
"Wystający gwóźdź zostanie uderzony" - ten, kto nie stosuje się do reguł życia w społeczności, zostanie do tego przymuszony
"Nie ma rzeczy droższej niż darmowa" - jeśli ktoś wyświadczy nam przysługę, powinniśmy okazywać mu wdzięczność.
Dowiedziałam się też, że Japończycy stworzyli sztuczną piosenkarkę - hologram, która koncertuje także w Europie. Nazywa się Hatsune Miku, co w tłumaczeniu na polski oznacza "głos przyszłości. Posłuchajcie zatem tego głosu przyszłości:

Muszę przyznać, że się nie nudziłam. Były to jedne z bardziej wymagających zajęć, w jakich brałam udział, ale jednocześnie dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy. Chciałabym kiedyś sama pojechać do Japonii i zobaczyć ten niezwykły kraj, jednak zanim to się stanie, mogę się jeszcze zachwycać miejscem, w którym mieszkam. Zresztą zobaczcie sami. Warto było wstać o siódmej rano nie tylko, by zdążyć na te zajęcia, ale też zobaczyć wschód słońca z górki kortowskiej. To taki jeszcze jeden optymistyczny akcent na koniec.