niedziela, 26 grudnia 2021

"Czy spotkałaś dziś Mikołaja?", czyli Żabkowe opowieści #5

Są dni, kiedy zwyczajnie mamy wszystkiego dosyć. Gdy mamy ochotę zamknąć się w pokoju, zostać w łóżku z kocem, książką i dobrą kawą i nie wychodzić z niego przez cały dzień. Z pewnością każdy z nas ma takie gorsze dni, gdy energii do działania po prostu nie ma, ale też każdy z nas inaczej sobie z nimi radzi. Jeden z klientów zdradził mi swoją receptę, co robić, gdy ma się zły dzień. A co mi daje siłę do działania w takich momentach? 

Myśl, że w mojej pracy być może też spotkam kogoś, kto będzie miał równie zły dzień jak ja i będzie potrzebował właśnie mojej pomocy, bo nikt inny nie będzie w stanie tego zrobić. Miałam ostatnio taki przypadek. Chłopak przyszedł kupić wodę, przy okazji zauważył, że mamy w sprzedaży białe Snickersy, co go niezwykle zadowoliło. Zapytał jak długo jeszcze będą dostępne, po czym bez dłuższego namysłu położył mi na ladzie siedem sztuk. ,,Pani się śmieje, ale one są naprawdę dobre - powiedział. - Ja ogólnie słodyczy nie jadam, ale to edycja limitowana. Zawsze jak widzę gdzieś białe Snickersy, to biorę większą ilość, chowam sobie do szuflady i jak mam gorsze dni, tak jak dzisiaj, to sobie jednego wyjmuję". Stwierdziłam, że to dobry pomysł, po czym sama też kupiłam kilka. Zrobiło mi się ciepło na serduchu,  że mogłam komuś pomóc, nawet jeśli to oznacza zwykłe sprzedanie Snickersa. Czasem nawet jeden biały Snickers może poprawić komuś zły dzień.  

Czasami również spotkam kogoś, kto jest rozczarowany albo wręcz przeciwnie - zadowolony z czegoś i właśnie ze mną zechce się tym podzielić. Jeden klient przy okazji zakupów, przypomniał sobie, że jego syn napisał list do Mikołaja, co stanowi dla niego kłopot. "A wie pani, że mój syn w tym roku napisał list do Mikołaja? Ale dzisiaj jest dwudziesty, a napisał z datą osiemnastego, taki cwany. No i jak tu teraz z tego wybrnąć, co mu kupić?" 

Inny z kolei przyszedł i poprosił o całą kratę piwa EB. Lekko skonsternowana, bo to moja pierwsza taka transakcja w ciągu całej kariery, mówię, że nie będę miała całej, tylko pół, po czym zaczęłam jeszcze zgarniać całą zawartość z półki, ale całej kraty i tak nie wypełniłam, więc zapytałam, czy mam ją dopełnić innym piwem. Na co on odpowiada: "Pewnie, dołoży pani jeszcze kilka butelek Żywca, bo szwagier bardzo lubi piwo. Zadowolona, że tym samym uszczęśliwię nie tylko mojego klienta, ale i jego szwagra, sprzedałam mu kratę piwa jednocześnie dokonując zwrotu butelek, które przyniósł na wymianę i zamknęłam paragon, pewna, że to już wszystko. Klient jednak zapytał, czy doliczyłam kaucję za skrzynkę. Oczywiście nie zrobiłam tego, bo to pierwsza moja taka transakcja. Dzwonię do szefowej, żeby mi powiedziała, jak to zrobić, po czym wyszukałam w systemie kasowym produkt "transporter żywiec" i dodaję go do paragonu, a system pokazuje mi komunikat o treści: "opakowanie nie może rozpoczynać paragonu". Czytam go na głos, a szefowa rozbawiona mówi, że najpierw muszę nabić piwo a dopiero transporter. Szkoda, że nie wiedziałam tego, zanim sprzedałam to piwo. Mimo wszystko udało się dokończyć zakupy.  

Gdy dzień przed wigilią skończyłam zmianę, znajomy zapytał mnie, czy spotkałam dziś Mikołaja. On tego dnia w drodze do pracy spotkał Mikołaja i dostał lizaka. Przez chwilę zrobiło mi się przykro, gdy pomyślałam sobie o tym ciężkim dniu. W tym czasie większość ludzi jest już w domach i są zajęci przygotowaniami do świąt, a do sklepu wpadają tylko, gdy czegoś jeszcze zabraknie. Taka cisza jest dość przygnębiająca, bo lubię codzienny rozgardiasz, ale zapewne każdy wieczór przed wigilią tak wygląda. Mikołaja może nie spotkałam, ale czy naprawdę nie spotkało mnie tego dnia nic dobrego? Spotkałam chłopaka, który zdradził mi swój sposób na gorsze dni. Spotkałam ludzi, którzy nie zapomnieli złożyć mi świątecznych życzeń. Niektórzy zapytali, jak mija dzień, czy zwyczajnie się uśmiechnęli. Choć może to nic wielkiego, utwierdza mnie w przekonaniu, że to, co robię jest potrzebne, mimo że czasami zwyczajnie brakuje mi energii. Zaś na pytanie czy spotkałam Mikołaja, mogę śmiało odpowiedzieć, że tak.  

Bo czy tylko Mikołaj może robić dobre uczynki? Czy tylko Mikołaj jest odpowiedzialny za wywoływanie radości i tylko raz w roku? Czemu na co dzień nie zawsze pamiętamy o tym, żeby być życzliwym dla innych, ale w ten wigilijny wieczór wszystko się zmienia? Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego tak jest? Dlaczego w tej jeden wieczór w roku wszystkie urazy i spory przestają mieć znaczenie i jest w nas tyle chęci niesienia dobra, że nie wiemy jak sobie z tym poradzić? Za to właśnie lubię święta. Ale czy na co dzień nie moglibyśmy przyjąć podobnej postawy? I choć nie ubieramy choinki codziennie, a Mikołaj pracuje niestety tylko raz w roku, może da się zrobić coś, by ludzie wokół nas czuli się wyjątkowo każdego dnia, a nie tylko przez jeden wieczór w roku? Myślę, że każdy z nas może postarać się zastąpić Mikołaja. 

Mam jeszcze mnóstwo śmiesznych i mniej śmiesznych historii z Żabki, bo jak zwykli mawiać pracownicy - kto w Żabce pracuje, ten w cyrku się nie śmieje. Dziś jednak trochę bardziej na poważnie chciałam. Wesołych świąt i wszystkiego dobrego w nowym roku, kochani!


środa, 15 września 2021

Nie liczy się prawda, tylko to, kto najgłośniej krzyczy

Przez całą podróż samochodem zastanawiam się, co jeszcze skrywa przede mną Paweł. Nasz związek uświadomił mi, że nigdy do końca nie znamy drugiej osoby. Wiemy tyle, ile nam zdradzi. Pozostaje jedynie liczyć na to, że będzie miała dobre intencje.

Kolejna książka autora, na którego zawsze można liczyć. Marcel Moss jest znany z tego, że lubi zaskakiwać i szokować czytelnika. Staram się być z jego książkami na bieżąco. Byłam ciekawa, co wymyślił tym razem.

Wracamy do bohaterów, których poznaliśmy w dwóch poprzednich częściach. Michał i jego żona Agata, która znęca się nad nim fizycznie i psychicznie. Wydaje się, że nigdy się od niej nie uwolni. Pojawia się jednak szansa, a on nie zawaha się jej wykorzystać. Poznajemy również przeszłość Agaty i dowiadujemy się rzeczy, które dosłownie wbijają w fotel. Z kolei Anita, by  spłacić swoje długi angażuje się w płatną działalność hejterską w internecie. Nie ujdzie jej to jednak bezkarnie – pojawiają się kłopoty, które powodują, że ma ochotę się wycofać, ale jest już za późno...

Uznałam, że powinniście o tym wiedzieć. Nic nie jest takie, jak się wydaje. Szczęśliwi ludzie noszą maski, pod którymi skrywają rozpacz. Bogacze chwalący się na Instagramie idealnym życiem tak naprawdę ledwo wiążą koniec z końcem i próbują tworzyć pozory, by wyleczyć się z kompleksów. Wspaniała żona, która przy innych wydaje się wręcz idealną osobą, za zamkniętymi drzwiami przemienia się w prawdziwą diablicę.

Co dobrego mogę powiedzieć o tej książce? Niestety niewiele. Na samym początku miałam ochotę ją rzucić i już nie wracać do czytania. O ile w początkowych częściach losy bohaterów jeszcze wzbudzały we mnie jakiekolwiek emocje, to tutaj tego brakowało. Z każdą kolejną książką coraz mniej jestem przekonana do twórczości tego autora. Postaci wydają się karykaturalnie przerysowane i nieciekawe. Styl nie robi wrażenia. Fabuła nieznośnie się wlecze. Mniej więcej do połowy zastanawiałam się, czy warto w to dalej brnąć. Jednak cieszę się, że dotrwałam do końca, bo pod koniec wreszcie zaczyna się coś dziać. Końcówka Was zmiażdży i wbije w fotel. Szkoda tylko, że cała powieść tak nie skupiła mojej uwagi jak jej zakończenie.

Czy warto? Wymagającym czytelnikom, bo do takich się zaliczam, może nie przypaść do gustu. Choć druga połowa i zakończenie są zdecydowanie ciekawsze niż początek, to nie rekompensuje to nudnego początku. Zupełnie nie przekonał mnie też wątek hejtowania w internecie za pieniądze, na którym opierała się ta powieść.


Moja ocena: 5/10

Marcel Moss, Nie krzycz

Ilość stron: 367

Wydawnictwo Filia

Data premiery: 28.10.2020

piątek, 3 września 2021

O tym, jak uratowałam ludzkość, czyli Żabkowe opowieści #4

 Wydawać by się mogło, że praca w sklepie nie ma w sobie nic nadzwyczajnego. Codziennie te same obowiązki, ci sami klienci, z czasem wszystko staje się monotonne. Nic bardziej mylnego. Nie w Żabce. Tam, gdy myślisz, że żadne wyzwanie cię już nie zaskoczy, zawsze wydarzy się coś, co trudno opisać słowami. Dzisiaj będzie o sytuacjach, gdy trzeba zamienić się w agentkę do zadań specjalnych, niesamowitych rzeczach (bo klienci twierdzą, że w Żabce jest wszystko) i zwykłych codziennych sytuacjach, których jednak długo się nie zapomina.


1. Bo w Żabce podobno jest wszystko

Przychodzi klient i pyta:

– Macie może uchwyty na telefon?

Ani trochę mnie to pytanie nie zdziwiło. Uwierzcie, ludzie naprawdę potrafią zapytać o wszystko.

– Nie, nie mamy – odpowiadam.

– W takim razie poproszę hot doga – mówi klient. – Jak nie macie uchwytów na telefon, to poproszę hot doga – dodaje, po czym uśmiecha się widząc moją minę.

Jak pokazuje powyższy przykład, Żabka zaspokoi wszystkie twoje potrzeby. Nawet jeśli nie dostaniesz tego, czego szukasz, zawsze dostaniesz hot doga.


2. Ja tylko po jogurt

Mamy mały sklep, a jak klienci przychodzą na małe zakupy i nie chce im mu się brać koszyka, to kładą część rzeczy do mnie na ladę i idą zastanawiać się dalej. Tak też ostatnio przyszedł klient, położył kilka produktów na ladę, po czym obszedł jeszcze cały sklep kilka razy i dopiero skompletował całe zakupy. Gdy już miał płacić, nagle go olśniło…

– Zapomniałbym. Ja po jogurt właściwe… – stwierdził, po czym skierował się jeszcze raz w stronę lodówek.

A wystarczyłoby zrobić listę zakupów i zaoszczędzić czas swój i kasjera 😂 A poniżej taka mała dygresja, a propos wielkości zakupów w Żabce.

>Zakupy w Żabce - stand up<

3. Soki z wróżbą? Tylko w Żabce

Szósta trzydzieści. Zdążyłam już obsłużyć kilku stałych klientów, którzy zwykle rano przychodzą po wódkę. Do sklepu właśnie wchodzą dwaj kolejni klienci.

– Ma pani może takie soki z wróżbą? – pyta jeden z nich.

Patrzę na niego starając się ukryć zdziwienie. Potrzebuję chwili, żeby dotarło do mnie, że niestety nie mamy soków z wróżbą, o ile takie w ogóle są w sprzedaży. Ale może by tak zasugerować szefowi, żeby zamówił ciasteczka z wróżbą? Tych panów na pewno by uszczęśliwiły.

– Niestety nie mamy. Chyba że chodzi panu o Tymbarki, te z napisem pod nakrętką, są w lodówce – mówię wskazując lodówkę z napojami.

Podchodzą do lodówki, wyjmują soki, po czym stwierdzają, że dokładnie o to im chodziło i że jestem cudowna.

Gdy podliczam ich zakupy, zauważają na moim palcu pierścionek i staje się to początkiem lawiny pytań: „Jak pani ma na imię?”, „Ma pani narzeczonego?”, „Jak ma na imię?”, „Wie pani, ja tak pytam, bo kolega jest świeżo po rozwodzie i jakby była jeszcze jakaś nadzieja…”

Jeszcze tego samego dnia opowiadam szefowi o perypetiach tych dwóch panów zaczynając od słów: „Niektórych ludzi to chyba nigdy nie zrozumiem”.


4. Jaka parówa, wariacie?

Z czasem przychodzi taki moment, gdy człowiek jest już na tyle kompetentny, że może szkolić nowych ludzi. Jednak, gdy dowiedziałam się, że przyjdzie do mnie na przyuczenie nowa dziewczyna, trochę się obawiałam. Podczas dostawy jest tyle do zrobienia, że nawet jak każdy z nas pracuje za trzech to i tak za wolno, a gdybym miała jeszcze kogoś szkolić, mogłoby się to źle skończyć. I jak się potem okazało, moje obawy nie były bezpodstawne.

Nowa koleżanka dość szybko się uczyła, ale mimo tego i tak musiałam mieć oczy dookoła głowy. Zwłaszcza, gdy ktoś zamawiał hot doga albo kawę. Albo kilka hot dogów na raz. I tak w pewnym momencie klientka zamówiła jednego małego hot doga i dwa duże, klient za nią, dużego hot doga z kiełbasą Chorrizo i sosem barbecue, a kolejny małego hot doga z parówką. Oprócz tego było jeszcze do zrobienia panini i dwie duże kawy, nie licząc kilkuosobowej kolejki do kasy. A to, że byłyśmy na kasie dwie, to wcale nie znaczy, że pójdzie szybciej. Takim oto sposobem pierwsza klientka dostała swoje trzy hot dogi, drugi klient prawie wyszedł głodny, a trzeci klient dostał swojego hot doga z małą parówką, jednak dopiero, gdy zapytał, z jakim on jest sosem, zreflektowałam się, że dałam mu sos barbecue, który miał być do dużego hot doga dla pana numer dwa, a jeszcze szef na to wszystko patrzy.

– Barbecue, może być? – zapytałam z nadzieją, uśmiechając się.

– No niekoniecznie, ale niech już będzie – stwierdził.

Pan numer dwa też swojego hot doga z Chorrizo dostał, szef powiedział, żeby następnym razem uważać, a nowa koleżanka i ja jakoś dorwałyśmy do końca zmiany całe i zdrowe.


5. Każda chwila może być ostatnią

Pewnego dnia (gwoli doprecyzowania, był to jeden z tych cięższych dni, kiedy nie tylko trzeba przyjąć dostawę, ale ludzie robią zakupy jak szaleni, jedzą ogromne ilości hot dogów i piją hektolitry kawy, a moja zielona bluzka żabkowa co jakiś czas zostaje ochlapana keczupem albo musztardą) zauważyłam, że dzieje się rzecz straszna. Roller przestał grzać, a parówki są już prawie zimne. Jak zwykle w każdej kryzysowej sytuacji, dzwonię do szefowej. Powiedziała, że trzeba to zgłosić do serwisu, ale gdy okazało się, że nie działa też piec, opiekacz i kawomat, doszła do wniosku, że wysadziło korki i to już zadanie dla szefa, więc dała mi go do telefonu. Wytłumaczył mi, gdzie mam znaleźć skrzynkę z bezpiecznikami.

– A teraz ją otwórz i powiem ci, co dalej robić.

Otworzyłam, powiedział mi, które przełączniki mam przełączyć.

– Ale ja się boję – powiedziałam bardziej do siebie.

– Spokojnie, rób, co mówię – powiedział śmiejąc się.

Tak oto usunęłam awarię, ratując ludzkość przed głodówką, jednocześnie sama wychodząc z tego z życiem. Byłam z siebie dumna jak nigdy.

 

6. Szukajcie, a znajdziecie

Pewnej niedzieli, jak zawsze wieczorem, postanowiłam przygotować gazety do zdania. Tym razem nie było ich dużo, aczkolwiek w wykazie widniała pewna adnotacja, która na moje oko zwiastowała kłopoty. Chodziło o zwrot ponad dwudziestu sztuk drogich gazet z dodatkami. Dzwonię do szefowej, żeby się dowiedzieć, o co chodzi. Gazety miały leżeć w worku pod ladą, ale żadnego worka, ani tym bardziej żadnych gazet pod ladą nie mogłam znaleźć. Szefowa poradziła mi, żeby zadzwonić do koleżanki, która była na porannej zmianie, może gdzieś je przełożyła. Ale ja przypomniałam sobie, że wczoraj razem ze śmieciami wyniosłam do kontenera jakiś ciężki worek, którego zawartości nie sprawdziłam, pewna, że to przeterminowane jedzenie.

– Nie wiem, czy ich nie wyrzuciłam – pomyślałam głośno.

– No to kochana... Musisz iść i je odzyskać.

Rozłączyłam się, po czym poszłam do kontenerów. Przypomniałam sobie jednak, że gdy wczoraj wyrzucałam śmieci, kosz był prawie pusty, a dziś leżą w nim ciężkie czarne worki, których nie dam rady wyciągnąć. Tak też opowiedziałam szefowej, gdy już zrezygnowałam z poszukiwań, po czym zapytałam, czy te gazety były drogie.

– No prawie trzy stówy by cię to kosztowało... – powiedziała. – Weź drabinkę i rękawiczki, żeby nie było, że grzebiesz i spróbuj je znaleźć.

No to ja wzięłam drabinę, rękawiczki, zamknęłam sklep i z takim uzbrojeniem poszłam dokładnie przegrzebać kontener. I tak przerzucając worki z jednego kontenera do drugiego, niczym prawdziwy poszukiwacz „skarbów”, tylko przez chwilę zastanawiałam się, co sobie pomyślał facet, który akurat przyszedł zostawić śmieci. Wyszłam, powiedziałam mu, żeby wchodził, bo ja czegoś szukam, to mi trochę dłużej zajmie. Potem weszłam z powrotem przymknęłam drzwi i działałam dalej. Gdy już wyrzuciłam prawie wszystko, a moich worków z wczoraj nie było śladu, wyszłam, zabrałam ze sobą całe uposażenie i prawie pogodziłam się z porażką. Ale postanowiłam jeszcze zadzwonić do koleżanki. Powiedziała mi, że ten poszukiwany przeze mnie worek zostawiła w biurze na kartonach z wódką. Wróciłam do sklepu i zajrzałam do biura. Na kartonach z wódką faktycznie leżał worek oklejony karteczką z informacją: „zdać razem z gazetami”. Kamień spadł mi z serca. Pomyślałam, że szefowa też się ucieszy, więc dzadzwoniłam, żeby powiedzieć, że to był jednak fałszywy alarm.

– (...) a szef już do ciebie pojechał – powiedziała.

Pomyślałam sobie, że na pewno nie będzie szczęśliwy, gdy okaże się, że przyjechał na darmo, ale to miłe, że mogę na niego liczyć... nawet wtedy, gdy trzeba przegrzebać kontenery ze śmieciami.

 

Ile ludzi, tyle pomysłów. Ostatnio nawet słyszałam jak dwóch chłopaków się naradzało podczas zakupów alkoholowych. Jeden z nich zachęcał drugiego, żeby kupić i Tatrę i Harnasia. Podobno po ich połączeniu wychodzi Tatraś i jest to najlepsze piwo, jakie pił. Chyba jeszcze go nie opatentowali. Próbował ktoś? Jako kasjerka dowiaduję się wielu niesamowitych rzeczy, czasami umieram ze śmiechu, a innym razem staję się agentką do zadań specjalnych, by uratować ludzkość albo niczym poszukiwacz złomu grzebać w kontenerach na śmieci…. Jak już wcześniej wspominałam, Żabka to nie tylko miejsce pracy – Żabka to stan umysłu.

niedziela, 22 sierpnia 2021

Świat mógłby zacząć krzyczeć z przerażenia...

C. J. Tudor dobrze kojarzyłam po lekturze Kredziarza i miałam ochotę na więcej. Zatem naturalnym było, że sięgnę też po Innych ludzi. Nie żałuję, że to zrobiłam.

Czy powinien go oceniać? Wszyscy jesteśmy zdolni do dobra i zła. Niewielu ludzi pokazuje światu swoją prawdziwą twarz. Z obawy, że świat mógłby zacząć krzyczeć z przerażenia.

Gabe wraca samochodem do domu po pracy. W  tylnej szybie samochodu jadącego przed nim widzi blondwłosą dziewczynkę, która bardzo przypomina jego córkę. Ale przecież jego Izzy jest w  domu, bezpieczna – myśli. Nie wiedział, że wtedy zobaczył córkę po raz ostatni... Ktoś dokonał włamania i zamordował jego żonę i córkę. Tak przynajmniej brzmi oficjalna wersja wydarzeń. Ich ciała zostały znalezione na miejscu wydarzeń, więc nikt nie ma wątpliwości. Jednak Gabe popada w  szaleństwo i nie przestaje szukać... W  tym samym czasie inna nieznana mu kobieta – Fran wraz ze swoją córką Alice ucieka przed ludźmi, którzy chcą je skrzywdzić. Czy Gabe też powinien się ich bać?

Fotografie, pomyślał. Od jakiegoś czasu ich nie robili. Nie spędzali razem wielu szczęśliwych chwil, pomyślał z goryczą. (...). Przyszło mu do głowy, że planowali dużo różnych rzeczy. Zawsze myślimy, że nadejdzie inny dzień, inny tydzień, inny rok. Jakby przyszłość była czymś pewnym, a nie tylko kruchą obietnicą.

Mimo że książkę przeczytałam już jakiś czas temu, nie mogłam znaleźć czasu na napisanie recenzji. Mimo wszystko wiedziałam, że muszę to zrobić, bo książka jest warta uwagi.

Autorka oddaje nam w  ręce powieść, która już od pierwszej strony nie daje spokoju. Z perspektywy trójki nieznanych sobie bohaterów poznajemy trzy niepowiązane ze sobą wątki. Pierwszy z nich to Gabe – ojciec, który w  brutalny i najgorszy z możliwych sposobów stracił żonę i córkę. Jego rozpacz przeradza się w  szaleństwo i z uporem maniaka jeździ autem po autostradzie w  poszukiwaniu odpowiedzi na pytania, których z czasem rodzi się coraz więcej. Kolejny wątek to historia Fran i jej córki. Tutaj autorka pozostawia czytelnikowi dużo niedopowiedzeń, by zmusić do poszukiwania rozwiązania. Wiemy, że przed kimś uciekają, ale nie wiemy przed kim i dlaczego. Nie wiemy też, czy jest to w  jakiś sposób powiązane z tragedią, która spotkała Gabe'a. I jeszcze nie wiemy, dlaczego z córką Fran dzieje się coś zadziwiającego i niepokojącego... Jest jeszcze Kate – niepozorna kelnerka w  kawiarni, do której Gabe czasem zajeżdża podczas swojej niekończącej się podróży. Zastanawiamy się, jaką rolę odegra w  tej historii. i jest jeszcze jedna dziewczynka, której historia intryguje, ale na początku niewiele z niej rozumiemy...

Nie mam żadnych zarzutów co do bohaterów. Ich postaci były dosyć wiarygodne i przekonujące. Na tyle, żeby czytelnik z zapartym tchem śledził, co będzie dalej.

Ostatnią rzeczą, która zasługuje na uwagę to język autorki. C. J. Tudor to jedna z autorek, która po prostu pisze fenomenalnie. Szybko się czyta i książkę nie sposób odłożyć, ale język nie jest w  żaden sposób prosty czy banalny. Jej książki po prostu mają to coś. Podoba mi się, że w  narrację często wplata ciekawe, dające do myślenia cytaty.

Czy książka miała wszystko, czego oczekuję od dobrego thrillera? Przede wszystkim od początku wciąga i trzyma w  napięciu. Zmusza do myślenia. Intryguje. A do tego przeraża. Ale nie tak zwyczajnie przeraża jak horror, że na chwilę się przestraszymy, a potem to mija i można zapomnieć. Gdy ją czytałam, bałam się gasić światło na noc...  Ostatnio jestem dość wybredna, jeśli chodzi o thrillery i nie tylko. Inni ludzie to była lektura, do której się skłoniłam po dość długiej przerwie od czytania. Myślę, że się nie zawiedziecie.

Moja ocena: 10/10


C. J. Tudor, Inni ludzie

Ilość stron: 424

Wydawnictwo Czarna Owca

Data premiery: 14.10.2020

wtorek, 13 lipca 2021

Miłość jest tylko o krok od piekła

Musi umazać się krwią i przejść przez piekło. Nie ma innego wyjścia. Piekło to jedyna droga do zrozumienia. Piekło to miłość.

Lubię książki Marcela Mossa, a gdy dowiedziałam się o planowanej premierze "Pokaż mi", już byłam jej ciekawa. Co takiego może kryć się pod pojęciem „thriller erotyczny”? Czyżby to miała być jakaś rewolucja w literaturze?

Łukasz ma wystarczająco dużo problemów w życiu prywatnym jak i zawodowym. Zmiany w firmie, szefowa, która jak mu się wydaje próbuje go zniszczyć i dziewczyna, z którą ostatnio gorzej się dogaduje. Ale takiego obrotu spraw nie mógł się spodziewać. Bo jak mógłby przewidzieć, że niewinna aplikacja na telefon zainstalowana za namową przyjaciela wywróci jego życie do góry nogami? Jakie konsekwencje przyniesie ten jeden nierozsądny krok? Do czego może posunąć się osoba po drugiej stronie ekranu, by osiągnąć swój cel? Co właściwie chce osiągnąć wciągając go w swoją grę, pełną coraz bardziej wymagających zadań? Ile Łukasz może poświęcić nieznajomej kobiecie z aplikacji? I dokąd go te jej zwariowane pomysły doprowadzą? 


Internet to największe zło tego świata. Ludzie z natury są kłamcami, ale ekran oddzielający ich od prawdziwego życia sprawia, że puszczają im wszystkie hamulce. Nabierają odwagi i stopniowo toną w bagnie własnych iluzji.

Zacznę od bohaterów, bo warto przyjrzeć się bliżej Łukaszowi. W powieści przewijają się retrospekcje dotyczące jego dzieciństwa, które jak się okazuje nie było łatwe i przyjemne. Te epizody podsycają napięcie, bo zastanawiamy się jaka w efekcie będzie ich wymowa w tej powieści. I czy Łukaszowi nie przytrafi się coś gorszego niż kiedyś... Na uwagę zasługują też postaci kobiece w tej książce. Jagoda – narzeczona Łukasza – z pozoru poukładana, a przez to do bólu przewidywalna, ale to właśnie Łukasz w niej lubi. Może czuć się przy niej bezpiecznie. I mimo, że jego zachowanie budzi coraz więcej podejrzeń, Jagoda ma do niego pełne zaufanie. Tylko na jak długo jeszcze? Jeszcze jedna postać kobieca była przekonująca, ale nie mogę o niej za wiele opowiedzieć, żeby nie zdradzić za dużo fabuły.

Po opisie fabuły nie spodziewałam się czegoś wybitnego, ale spotkało mnie miłe zaskoczenie. Książkę czytało się szybko i z dużym zainteresowaniem przewracałam kolejne strony, bo czułam, że autor szykuje coś niesamowitego na sam koniec. Zakończenie rzeczywiście jest piorunujące. Zaś cała historia daje dużo do myślenia. Jest przede wszystkim przestrogą, by uważać na swoje kroki w sieci, bo tam nic nie ginie. Nigdy nie wiemy, kto jest po drugiej stronie i jakie ma wobec nas zamiary. Zaś jeden nieprzemyślany krok może rozpętać piekło...

Myślę, że książka jest warta uwagi. Ani chwili się nie nudziłam, a przy okazji wymowa historii jest świetną przestrogą na obecne czasy, w których każda nasza aktywność w cyfrowym świecie jest monitorowana.

Moja ocena: 7/10


Marcel Moss, Pokaż mi

Ilość stron: 381

Wydawnictwo: Filia

Data premiery: 3.06.2020

czwartek, 27 maja 2021

O randce z Oskarem słów kilka

(...) nie ma czegoś takiego jak szczęśliwe zakończenie. Są jedynie próby radzenia sobie z kolejnymi dramatami.

Pewnie zastanawiacie się, skąd taki tytuł, gdy mam zamiar pisać recenzję. Gdy zapowiedziałam na moim Instagramie, że końcu dorwałam tę książkę i mam zamiar napisać recenzję, autor życzył mi udanej randki z Oskarem. A dzisiaj właśnie podzielę się pikantnymi szczegółami dotyczącymi tej randki.

Przez długi czas nie mogłam się zabrać za czytanie żadnej książki. Aż do momentu, gdy na półce w bibliotece zobaczyłam „Obsesję" i nie mogłam się powstrzymać.... Chciałam ją przeczytać już gdy pojawiła się zapowiedź. W trakcie czytania okazało się, że jest to druga cześć serii o przygodach Oskara, ale nie przeszkadzało mi to w lekturze. Natomiast niedługo będzie miała miejsce premiera trzeciej.

Co byście czuli, gdyby wasza ukochana osoba nagle odeszła? Albo, co gorsze, została brutalnie zamordowana na waszych oczach? Konsekwencje dla psychiki mogą być odczuwalne jeszcze na długo po takim zdarzeniu. A w przypadku naszego bohatera – ciągle dawać o sobie znać. Nie tylko on odczuwa swój ból – stanowi również zagrożenie dla innych. Szczególnie dla młodych, ładnych dziewczyn o blond włosach i turkusowych oczach. Gdy już taka wpadnie w jego ręce, to jedno jest pewne – nie będzie z nią dobrze. Oskar siedem lat temu opuścił klinikę psychiatryczną pod warunkiem, że będzie regularnie chodził na spotkania z psychiatrą. Swojej pani doktor nie darzy sympatią, wręcz przeciwnie – myśli, co zrobić, by móc zakończyć te sesje. Ile zła może spowodować jeden nieszczęśliwy człowiek, którego miłość jest silniejsza niż śmierć? Jak długo może trwać taki stan?  Czy możliwe jest normalne funkcjonowanie po traumie? Czy może jednak obsesja będzie ciągle wygrywać?

Luiza nie była gotowa i choć jej nagość wywoływała we mnie silne podniecenie, musiałem się powstrzymać. Nie chciałem, żeby wzięła mnie za gbura, który rzuca się na nią od razu, tylko dlatego, że coś nas kiedyś łączyło. Zdobycie jej ciała było sprawą drugorzędną. Najpierw musiałem ponownie zdobyć jej duszę.

Muszę przyznać, że mam mieszane odczucia co do tej lektury. Pewnie dlatego, że jest to kontynuacja serii i nie mogłam przyjrzeć się bohaterowi od początku tej historii. Jednak moim zdaniem jego konstrukcja nie jest dość przekonująca. Oczekiwałam, że bardziej wczuję się w jego postać, sama poczuję się jak obsesyjny porywacz i zrozumiem jego motywację. Tymczasem Oskar mnie nieco irytował i nie mogłam wejść do jego głowy. Wiedziałam tylko tyle, że nic poza Luizą się nie liczy. Swojej obsesyjnej i trudnej miłości jest gotów podporządkować wszystko. Zupełnie nie zważał na konsekwencje. Zachowywał się lekkomyślnie, choć był profesjonalistą w swoim „fachu".

Sam pomysł na fabułę zasługuje na pochwałę. Sięgając po powieść, której głównym bohaterem jest psychopatyczny pisarz, spodziewałam się, że będzie to coś oryginalnego. Tak też było, choć książka nie spełniła do końca moich oczekiwań. Zachowanie Oskara było w dużej ilości przypadków przewidywalne, co czyniło lekturę nieco monotonną. Choć było kilka momentów, kiedy jego plany wymykały się spod kontroli i wtedy robiło się naprawdę ciekawie. Również zakończenie mnie zaskoczyło pozytywnie. A na sam koniec dostajemy taki zwrot akcji, że chciałoby się od razu sięgnąć po kolejną część... Mimo że przez całą powieść moje uczucia co do Oskara były ambiwalentne, na koniec naprawdę zaczęłam się o niego niepokoić. I muszę wiedzieć, co będzie w kolejnej części.

Warto wspomnieć, że uwielbiam styl autora. Jest to już kolejna jego książka, a i tym razem się nie zawiodłam. Mimo ciężkiej tematyki czyta się szybko i przyjemnie. Nie brakuje również poczucia humoru.

Książkę polecam, jeśli ktoś lubi thrillery. Z pewnością nie będzie to zmarnowany czas.

Moja ocena: 6/10


Adrian Bednarek, Obsesja (t.2)

Ilość stron: 541

Wydawnictwo: Novae Res

Data premiery: 2.09.2020

sobota, 1 maja 2021

Żabkowe opowieści #3, czyli o zboczeniach zawodowych i ważeniu bananów słów kilka

Już gdy zaczynałam pracę, stwierdziłam, że Żabka to nie tylko miejsce pracy – to przede wszystkim styl życia. Kolejne miesiące pracy tylko utwierdziły mnie w tym przekonaniu. Choć  dostaję tam niezły wycisk i są takie momenty, gdy mam ochotę oświadczyć, że rzucam tę pracę, trzasnąć drzwiami i wyjść, to jednak na nic bym tego nie zamieniła. Bo żeby robić coś przez osiem godzin dziennie, trzeba to choć trochę lubić. A Żabki przecież nie da się nie lubić. Tam życie toczy się swoim rytmem…


Są pytania, na które ciężko znaleźć odpowiedź...

Każdy zawód sprawia, że człowiek ma różne zboczenia zawodowe. Praca w sklepie ma to do siebie, że chcąc nie chcąc obserwujesz ludzi, poznajesz ich nawyki i zapamiętasz mnóstwo rzeczy, których pamiętać nie musisz, bo co prawda nie zmienią twojego życia, ale mimowolnie zostają w głowie. Na przykład to, że pewna starsza pani uwielbia batoniki czekoladowe i będzie zawiedziona, gdy ich akurat zabraknie. Z kolei pan, który przychodzi średnio trzy razy dziennie weźmie Perłę z lodówki i batonika kokosowego. Inny z kolei przyniesie cztery butelki po Tatrze i kupi cztery Tatry w butelce. Natomiast dziewczyna z rudymi włosami kupi zielone Heetsy i dużo słodyczy, przy czym będzie ciężko jej się zdecydować, co wybrać tym razem. A chłopak, który zazwyczaj przychodzi po kanapkę albo bagietkę będzie miał aplikację i trzeba mu przypomnieć, żeby ją zeskanował. I tak dalej... Ile ludzi, tyle dylematów. Jedni mają już sprecyzowane plany zakupowe, wchodzą i wychodzą, jeszcze zanim zdążę wydrukować paragon i się pożegnać. Inni proszą o pomoc w znalezieniu konkretnej rzeczy. Jeszcze inni wchodzą tak zajęci rozmową telefoniczną, że nie zauważają mojej obecności nawet gdy podchodzą do kasy. A niektórzy mają tak długi proces decyzyjny, że oglądają cały dostępny asortyment z wszystkich półek tylko po to, by w końcu wybrać jedną rzecz i wyjść.

Myślisz, że gdy pracujesz w tym samym sklepie już siódmy miesiąc nic, ani tym bardziej nikt, nie może cię zaskoczyć. Wiesz co trzeba robić i kiedy. Starasz się rano przyjść punktualnie, bo pan z pieczywem lubi przyjeżdżać kilka minut przed czasem. Wykształciłeś niesamowitą umiejętność pracy pod presją czasu, zwłaszcza, gdy w niedzielę trzeba zrobić jednocześnie trzy różnej wielkości hot dogi z różnymi sosami i parówkami, a do tego trzy kawy, obsłużyć kilkuosobową kolejkę, a w tak zwanym międzyczasie jeszcze uzupełnić towar na półkach i sprzątnąć zaplecze. Ale jeśli myślisz, że wtedy już nic cię nie zaskoczy, to jesteś w błędzie.

Pewnego dnia przyjdzie taki klient, który zada ci pytanie, na które mimo tak dużej wiedzy o asortymencie, o ludzkich zwyczajach i przede wszystkim tak dużego doświadczenia nie będziesz znać odpowiedzi – „Niech pani na mnie spojrzy i powie, co ja mógłbym wypić, żeby się dobrze czuć?”

 

Bo u was to tylko piwo można kupić

Pewnego razu przyszła pani, która zawsze wymienia butelki po piwie na butelki z piwem. Tym razem jednak wzięła tylko opakowanie jajek, po czym zapytała mnie jeszcze czy mamy na mrożonkach zupę pieczarkową. Po szybkim przejrzeniu zawartości lodówki byłam zmuszona ją rozczarować i powiedzieć, że niestety nie mamy.

– Raz przyszłam nie po piwo… ale wygląda na to, że u was to tylko piwo można kupić – podsumowała śmiejąc się.

Cóż… zupa zupą, ale na brak piwa klienci nie mogą narzekać.

 

Grunt to dobrze wydać resztę

Nawet pomimo ogromnej wiedzy i doświadczenia człowiekowi zdarzają się błędy. Czasami jednak da się nad tym przejść do porządku dziennego i obrócić wszystko w żart.

Sprzedawałam tego dnia już chyba piątą paczkę Winstonów niebieskich. Co przychodził człowiek, to dawał 20 złotych, papierosy kosztują 13,99, więc wydawałam 6 złotych i grosz i wszystko się zgadzało. W końcu znowu chłopak przyszedł po Winstony, ale tym razem kończył mi się papier  drukarce fiskalnej. Zapłacił więc za papierosy, ale nie udało mi się w całości wydrukować paragonu, więc zapytałam, czy może być bez i wydałam mu te sześć złotych reszty z groszem. Stwierdził, że nie ma problemu, po czym zamiast odejść od kasy, dalej stał i myślał.

– A ta reszta to dla mnie? – zapytał po chwili namysłu.

– Tak, przecież zapłacił pan 13,99 ­– zastanowiłam się.

– Ale ja płaciłem kartą – powiedział, przyglądając mi się nieufnie.

Cóż, uczciwy człowiek, nie chciał zarobić... Zreflektowałam się, przeprosiłam go i zabrałam pieniądze, co wywołało jego rozbawienie. 

Banany podrożały?

Są rzeczy, których się nie zapomina. Są też sytuacje, które wywołują ogólną wesołość i przez to pamięta się je bardzo, bardzo długo.

Podliczałam pewnemu panu zakupy. Gawędził sobie z szefem jak to zwykle bywa, a ja się im przysłuchiwałam, od czasu do czasu coś wtrącając. Aż w końcu przyszło mi zważyć banany. Podczas wykonywania tej skomplikowanej czynności jestem niezwykle uważna, bo nieraz już się zdarzyło, że klient po odejściu od kasy wracał i skarżył się, że banany strasznie podrożały. Bywa, że zamiast przycisku „waga” wcisnę „ilość” i tym samym zapiszę cały kilogram.

Tym razem wykazałam się ogromną bystrością, ale zorientowałam się dopiero, gdy szef zaczął się śmiać, że ważę banany... jednocześnie trzymając na nich rękę. Waga zgłupiała, ja też i wszyscy śmialiśmy się z mojego wynalazku.


Nazbierało się tego dużo więcej, ale na dzisiaj tyle. Może będę pisać krócej i częściej?

Poprzednie części znajdziecie tutaj:

O tym, jak zostałam dziewczyną z Żabki i dlaczego kocham swoją pracę

O tym, jak radzić sobie w sytuacjach kryzysowych, czyli Żabkowe opowieści #2

niedziela, 3 stycznia 2021

Z cyklu - historie tak niewiarygodne, że słów brak

Mawiają, że jaki pierwszy dzień nowego roku taki i cały rok. Takiego początku roku jeszcze nie miałam. Gdy ogląda się wspomnienia z zeszłego roku to aż żal, że nie można było iść na żaden bal, koncert, cokolwiek. Rok temu <LINK> pisałam, że tego sylwestra nie zapomnę do końca swoich dni. Pod względem pechowości jednak tegoroczny bije go na głowę.

Mimo że podczas imprezy w domu nie doświadczy się tylu wrażeń, co na koncercie pod gołym niebem, to i tak był to miło spędzony czas. Gwoździem programu był... ser pleśniowy z górnej półki. My już nieco podpici stwierdziliśmy, że każdy spróbuje po kawałku, żeby było sprawiedliwie. Nie było to łatwe zadanie, gdyż ser choć drogi i miał być dobry, pachniał niesamowicie. A raczej cuchnął. Jako że jedynie mi jako tako smakował, kolega zaproponował, że odda mi go na wynos razem z talerzem. Miałabym zapas na długo 🤣

Powrót z tej imprezy zapamiętam do końca życia, jako że był to najdroższy spacer w moim życiu. Mój chłopak stwierdził, że to tylko pół godziny spacerkiem, więc się przejdziemy. Nie był to najgorszy pomysł, zwłaszcza, że tej nocy ze względu na zwiększone zapotrzebowanie na taksówki ceny były 1,8 raza wyższe. Idziemy, ulice puste, czerwone światła prawie każdym skrzyżowaniu. Żeby zaoszczędzić na czasie, nie czekaliśmy, aż się zapali zielone. Nie miałam z tym problemu, mając w pamięci słowa, jakie wypowiedział ojciec Szustak w jednym ze swoich vlogów. Parafrazując: był zdania, że jeśli nic nie jedzie, stanie na czerwonym świetle nie ma najmniejszego sensu. Skoro Szustak tak powiedział, to to musi być słuszne, dopóki… nie trafi się na patrol straży miejskiej. A znając moje szczęście to nie mogło się obyć bez takiej przygody. Biegniemy sobie za ręce truchcikiem przez pasy, a tu straż miejska na horyzoncie. Myślę – może przymkną oko, w końcu kto by zwracał uwagę na takie wykroczenia w taki wieczór. Nie doceniłam ich możliwości. Zatrzymują się, legitymują nas. Mój chłopak na domiar złego jeszcze maski nie miał, ja tylko szalik, ale to się liczyło. I oni stwierdzają, że stówka za nie zastosowanie się do czerwonego sygnalizatora, pięćdziesiąt złotych za przebieganie przez przejście dla pieszych i jeszcze dla chłopaka mandat za brak maski.

– Za maskę nie przyjmę – mówi.

– A mnie nie stać – mówię, bardziej do siebie niż do funkcjonariuszy, bo i tak zdążyłam w nich już zwątpić.

Jako że się nie stawiałam, tylko grzecznie przyjęłam mandat, odpuścili mi te pięć dyszek za przebieganie przez pasy. Ale serce i tak boli, kiedy idąc do pracy w nowy rok, ma się gdzieś z tyłu głowy, że trzeba najpierw na mandat zarobić.

Pierwszy mandat w życiu i to o 2.57 w nowy rok. Może to wydawać się smutne, ale do tej pory chce mi się śmiać z mojego „szczęścia”. Tylko z lekkim przerażeniem myślę, co może zwiastować tak niesamowity początek nowego roku. Bo jak mawiają – jaki pierwszy dzień, taki cały rok...

Żeby było śmieszniej, w pracy przyszedł do mnie pewien pan na hot doga. I na dzień dobry żali się, że kebab obok komendy zamknięty i nie ma co jeść, a dyżuruje dzisiaj od ósmej. Rozmawiamy, w końcu stwierdziłam, że wzbudza zaufanie i streściłam mu swoją sylwestrową przygodę. Okazało się, że to policjant. Tak, pochwaliłam się policjantowi, że przebiegam przez pasy na czerwonym – jestem geniuszem. O dziwo, nie zganił mnie, tylko wykazał się większą wyrozumiałością niż panowie ze straży miejskiej i stwierdził, że on by jedynie udzielił pouczenia. Może ci policjanci wcale nie są tacy źli, na jakich wyglądają?  

Wszystkiego dobrego w nowym roku, kochani 😘