piątek, 31 stycznia 2020

Czy masz czas na nudę?

Moje zaliczenia już zbliżają się ku końcowi. W sesji zostały mi tylko dwa egzaminy, a przy tym mnóstwo wolnego czasu. Tak mi się przynajmniej wydaje, ale czy na pewno będzie go aż tak dużo?
Nie wiem jak Wy, ale ja mam ciągłą manię planowania. Gdy okazuje się, że mam jakiś dzień wolnego, wymyślam sobie tyle różnych rzeczy do zrobienia, że ten czas wolny tak naprawdę przestaje być czasem wolnym, a staje się napiętym grafikiem, z którego każdy punkt trzeba zrealizować na czas. No bo przecież czas wolny trzeba wykorzystać maksymalnie. Muszę zrobić zakupy, z kimś się spotkać, posprzątać, iść na zajęcia dodatkowe czy koncert... Można by tak wymieniać i wymieniać. W efekcie z tego dnia wolnego niewiele czasu zostaje na to, żeby tak zwyczajnie usiąść i się ponudzić. Pomyśleć o niebieskich migdałach, albo zwyczajnie wyłączyć się i nie myśleć o niczym.
Myślę, że taka chwila zatrzymania się i refleksji zawsze jest ważna i potrzebna. Bo zaczynamy żyć dopiero wtedy, gdy nadamy naszemu życiu sens i kierunek. A nie zrobimy tego ciągle dokądś biegnąc, bardzo często nie zastanawiając się nawet dokąd. Może warto zastanowić się do czego to, co robimy teraz, doprowadzi nas za kilka lat? Gdzie chcielibyśmy wtedy być?
Zauważyłam, że z tej ilości wolnego czasu, jaka pozostaje, dużo pochłaniają media społecznościowe. Biorę telefon do ręki tylko po to, żeby coś sprawdzić, a odkładam go po godzinie albo dwóch zła, że zmarnowałam tyle czasu na nicnierobienie. Ale przecież musiałam sprawdzić, co słychać na Instagramie, blogu i Facebooku, obejrzeć nowe filmiki na YouTubie, poczytać wiadomości z ostatniej chwili. Musiałam? Przecież nic nie może mnie ominąć. Przywiązujemy do tych wszystkich informacji taką wagę, jakby od nich zależało nasze życie. Tymczasem nawet jeśli internetu albo prądu zabrakłoby na kilka dni, nie stałoby się zupełnie nic. Wszystko byłoby dalej na swoim miejscu.
W jednej z książek, które ostatnio przeczytałam, bohaterowie znaleźli się w takiej właśnie sytuacji. Uwięzieni w domku na zupełnym odludziu, kilkanaście kilometrów od najbliższego sklepu, zasypani śniegiem, bez prądu i możliwości kontaktu ze światem. Jedyne, co mieli, to porządne zapasy jedzenia. Bez tego na pewno nie udałoby się przeżyć. Za to bez telefonów się udało i całkiem dobrze sobie poradzili. A nawet wpadli na kilka ciekawych pomysłów, które zapewne by się nie pojawiły, gdyby nie to, że przez kilka dni byli skazani na nudę. Nie raz myślę, co by było, gdyby mi się przytrafiło coś podobnego. Może to mogłoby zupełnie odmienić życie? Czas na nudę jest bardzo ważny, bo wtedy do głosu dochodzą różne ciekawe myśli.
Zdjęcie zrobione jeszcze przed świętami, gdy wracałam z uczelni. Teraz już nasze Kortowo nie wygląda tak uroczo, bo jest szaro, ponuro i pada deszcz. Na szczęście już niedługo się to zmieni

poniedziałek, 27 stycznia 2020

Wystarczy tylko uwierzyć w Mikołaja

Wyglądało na to, że Agnieszka po raz drugi w życiu będzie ratować brata swojej przyjaciółki i po raz drugi tenże brat będzie znajdował się przy niej w niekompletnym odzieniu albo, co gorsza, bez. Nie, ona nie mogła mieć normalnego życia. a jej przyjaciółka najwyraźniej nie mogła mieć normalnego brata. Widocznie w każdym pokoleniu musi zostać zachowana jakaś równowaga.
Przed świętami kusi nas ich szeroki wachlarz różnych świątecznych tytułów na wystawach w księgarniach. Słodkie, romantyczne historie, takie które szybko się czyta i równie szybko zapomina. Rzadko sięgam po książki typowo świąteczne. Jednak gdy dowiedziałam się o premierze najnowszej książki Magdaleny Witkiewicz, wiedziałam, że będę musiała zrobić wyjątek, ponieważ lubię książki tej autorki. Moją ciekawość dodatkowo podsycił fakt, że prawa do ekranizacji już zostały sprzedane. Czym zatem ta książka zasłużyła sobie, żeby przenieść ją na ekran?
Wielu bohaterów, każdy z nich miał spędzić święta na swój sposób. Zosia marzyła o wielkiej choince, takiej jaką widziała w centrum handlowym, gdy chodziła z mamą na zakupy. Agnieszka jak co roku miała pojechać do babci, ale wystarczył jeden telefon, by pokrzyżować jej plany. Krystyna miała spędzić je w domu seniora Happy End ze swoimi podopiecznymi, z którymi naprawdę trudno o nudę. Jej mąż zaś miał jak co roku spędzić święta w samotności. Podobnie jak pewien sympatyczny policjant. I pewnie wszystko poszłoby zgodnie z planem, gdyby nie pewien zbieg okoliczności, który pociągnął za sobą jeszcze inny i jeszcze inny. Z pewnością nikt z nich nie spodziewał się takich świąt…

– A ty o czym marzysz, córeczko? – zapytała Zosię, gdy wracały z przedszkola.
– O wielkiej choince. Taaakiej wielkiej. – Podniosła rączki i podskoczyła. – Aż do sufitu!
– A mała nie może być? – Z nadzieją zapytała Anna.
Miała w piwnicy niewielką sztuczną choinkę, którą co roku przynosiła i stawiała na komodzie. Na żywe drzewko Arturowi szkoda było pieniędzy. Tej sztucznej też pewnie by nie kupiła, ale znalazła ją kiedyś na śmietniku. Przyczepiona była do niej karteczka z napisem: „Weź mnie. Może ci się przydam. Wesołych świąt!” Czasem chciałaby sobie przyczepić taką karteczkę. By ktoś ją wziął i po ludzku był dla niej dobry.

Czas spędzony z tą książką to był bardzo przyjemny czas, a historia na pewno na długo zostanie w mojej głowie, jak i niektóre śmieszne powiedzonka bohaterów. Choć nie lubię typowo romantycznych historii, to ta mnie usatysfakcjonowała. Nie czułam się przytoczona ilością miłości płynącej z tej książki i wszystko było dobrane w odpowiednich proporcjach.
Czytało się szybko, nietrudno było się całkowicie zatracić w tej historii. Podobał mi się szeroki przekrój wiekowy bohaterów tej powieści. Od pięcioletniej Zosi po studentki – Agnieszkę i Martę aż do seniorów z domu seniora Happy End. Każdy z nich ma swoje marzenia i każdy do czegoś dąży. Dzieciom łatwiej jest te marzenia dostrzec, a z wiekiem potrzebujemy na to nieco więcej czasu, ale święta to dobry moment, by zrobić krok ku ich realizacji. Nawet jeśli wydają się być bardzo daleko. Czasem los jest skłonny nam w tym pomóc, wystarczy tylko dobrze to wykorzystać i nie zmarnować szansy.
To kolejna przeczytana przeze mnie książka te autorki, która wywołuje mnóstwo emocji. Nie raz porządnie się uśmiałam. Na szczęście wtedy byłam w domu, bo na wykładzie mogłoby się zrobić trochę niezręcznie 😁Ta historia to nie tylko porządna dawka dobrego humoru, ale też ciepła, mądrości życiowej, nadziei na lepsze jutro i wiary, że marzenia maja wielką wartość. Jednak nie raz też doprowadzi Was do łez. Polecam ją każdemu, kto chce się razem z bohaterami uśmiechnąć do świata. Czy nawet uśmiechnąć przez łzy.
Moja ocena: 7/10

Magdalena Witkiewicz, Uwierz w Mikołaja
Ilość stron: 408
Wydawnictwo: Filia
Data premiery: 30.10.2019

sobota, 25 stycznia 2020

Kiedy mama pyta, co robisz na studiach...

Wybaczcie moją tygodniową nieobecność na blogu, ale to wszystko przez te studia. W minionym tygodniu miałam taką ilość zaliczeń, że dopiero teraz mogę z radością  mogę nadrobić zaległości w spaniu. Miałam też kilka sytuacji, które skłoniły mnie do przemyśleń na temat: co te studia robią z człowiekiem. Pisałam już o tym kilka razy, ale za każdym razem do tej niekończącej się listy dodaję jeszcze kilka punktów. Udało mi się też pozyskać kilka zdjęć będących świetną ilustracją do tego tematu, więc zapraszam.

1. Tu chyba będzie się odbywać krucjata...
Kolokwia kolokwiami, ale wraz z końcem semestru kumulują się też różnego rodzaju zaliczenia, najczęściej ze wszystkich przedmiotów na raz. i tak oprócz kilku zaliczeń  zeszłym tygodniu i kilku kolokwiów w obecnym (nawet do dwóch jednego dnia) miałam do oddania jeszcze dwa projekty i sprawozdanie (przed sesją życie jest piękne). Jeden obejmował dość skomplikowane obliczenia excelowe i był jak do tej pory najtrudniejszym projektem na tych studiach, ale na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem. 
Jeden z projektów robiliśmy w większych grupach i forma prezentacji była dowolna. My zrobiliśmy plakat z wycinankami z gazet, który tak się prowadzącej spodobał, że zrobiła mu zdjęcie. Ale chyba nawet sama pani prowadząca nie spodziewała się aż takiej kreatywności u swoich studentów. Nasi koledzy przedstawili swój projekt lepiąc figurkę z modeliny, a koledzy z równoległej grupy przebrali się w stroje rycerskie.
Gdy czekając przed zajęciami na wydziale, zobaczyłam ich paradujących w tych strojach, w mojej głowie pojawiło się jedno pytanie: „co te studia robią z ludźmi?". Uznałam, że ta scena to idealna odpowiedź na to pytanie, więc podeszłam i zapytałam, czy mogę zrobić im zdjęcie. Natomiast autor ludzika z modeliny trafnie skomentował swoją pracę – zrobił mu zdjęcie i opatrzył komentarzem: „kiedy mama pyta, co robisz na studiach…". Oj mamo, czasem lepiej nie wiedzieć za dużo.

2. PZM, WZB czy KKDW?
Niedawno miałam okazję być na świetnej komedii. Jeśli chcecie się porządnie pośmiać, to polecam – „Mayday". Niby banalna historyjka o mężczyźnie, który miał dwie żony, ale temu, kto wymyślił scenariusz, należą się wyrazy szacunku. Jak do tej pory to jedyny film, w ciągu którego przez dwie trzecie czasu poświęconego na oglądanie tarzałam się ze śmiechu. Genialne sceny 😂
Była tam taka scena, która mi się przypomina, gdy spoglądam w swój kalendarz na ten tydzień. I widzę w nim MWPG (metody wyceny projektów gospodarczych), EPW (ekonomika procesów wytwórczych) i wiele innych tego typu tajemniczych skrótów. W pewnym momencie główny bohater – Janek (ten, który miał dwie żony) jedzie samochodem ze swoim kumplem Staszkiem, który zwykle pokrętnymi metodami ratuje go z opresji, i rozmawiają. Staszek zagląda do kalendarza Janka i jesteśmy świadkami takiego oto dialogu:
– Powiedz mi, stary, co to znaczy PZM? – pyta Staszek.
– Poranek z Marią – wyjaśnia Janek.
– A co to jest WZB?
– Wieczór z Baśką.
– A powiedz mi jeszcze, co to KKDW.
(Janek chwilę się zastanawia)
– KOT, kurwa, do weterynarza.
Mając w pamięci tę scenę, nietrudno się domyślić, dlaczego było mi nadzwyczaj wesoło, gdy przed kolokwium otworzyłam zeszyt i musiałam się nauczyć kilkunastu wzorów zbudowanych głównie z trzyliterowych skrótów – JSO, ISB, ChZT, BZT5....

3. Prędzej czy później i tak się puści
W tym semestrze mieliśmy taki przedmiot jak negocjacje. Dzieją się tam różne ciekawe rzeczy. Zwykle dostajemy ćwiczenia i negocjujemy w parach, co nie jest szczególnie zajmujące, gdy po dziesięciu minutach wyczerpiemy temat, a drugie tyle czasu musimy jeszcze siedzieć naprzeciwko siebie. Ostatnio jednak mieliśmy ciekawą odmianę. Podzieliliśmy się na kilka zespołów, każdy ustalił najlepszy jego zdaniem sposób na biznes, a potem negocjowaliśmy całą grupą, który projekt przyjąć do realizacji, bo możliwy był tylko jeden. Muszę przyznać, że to były bardzo wesołe ćwiczenia, a teksty to tam takie leciały, że można by tylko siedzieć z kartką i spisywać. Ostatecznie udało nam się dojść do porozumienia.
Na koniec prowadzący wyjaśnił jeszcze zależność miedzy długością czasu negocjacji a skłonnością do ustępstw. Zaprezentował też rysunek kobiety, która zwisała z gałęzi drzewa trzymając się dwiema rękami. Obok drzewa stał mężczyzna, który w jednej ręce trzymał strzelbę, a na nadgarstku drugiej miał zegarek, na który spoglądał. Naszym zadaniem było zastanowić się, czy lepiej będzie jeśli odstrzeli gałąź i kobieta spadnie, czy powinien poczekać. Prowadzący powiedział, że jeden ze studentów tak oto podsumował ten rysunek: „prędzej czy później i tak się puści". Myślę, że po tych ćwiczeniach każdy zapamiętał zależność między czasem negocjacji a wielkością poczynionych ustępstw 😂

4. Budowanie relacji jako heroizm
Każdy z nas wie, że kluczem do zbudowania właściwej relacji z drugim człowiekiem jest dialog. A kwestia dogadania się to nie raz sztuka kompromisu i wielu ustępstw. Każdy to wie, ale bywają momenty, że pomimo całej tej wiedzy i tak szlag nas trafia. Jednym z takich momentów jest sytuacja, gdy po całym dniu zakuwania kładziesz się spać z cichą nadzieją, że w końcu uda ci się nadrobić zaległości (przynajmniej w spaniu), ale przed siódmą rano zaczyna wyć budzik współlokatorki. I pomimo wyraźnych komunikatów nakazujących wyłączenie go, on przez dobry kawał czasu dzwoni dalej. To jest sytuacja, gdy słów naprawdę może zabraknąć. w takim przypadku pozostaje już tylko napisać list.

5. Nigdy więcej nie pij wódy!
Drugim przykładem takiego momentu, gdy cała wiedza teoretyczna dotycząca relacji idzie w diabły jest moment, gdy twój pokój w akademiku za chwilę ma nawiedzić ksiądz z wizytą duszpasterską, a na drzwiach jednej z szaf wisi taki oto komunikat:
Nie chcesz go zdejmować, bo jest ważny, ale chyba lepiej, by ksiądz nie musiał go oglądać…

6. Studia mogą uratować życie...
To teraz żeby nie było, że studia są całkowicie złe i można na nie tylko narzekać, pochwalę się, że na jednych zajęciach zdobyłam wiedzę, która być może uratuje mi życie. Na ćwiczeniach z ekonomiki konsumpcji oglądaliśmy prezentacje dotyczące szkodliwych substancji wykorzystywanych do produkcji żywności. Wyświetlane były też ciekawe filmy, które pozwoliły lepiej zapamiętać przekazane informacje. Od tej pory zawsze sprawdzam, czy parówki, które kupuję nie mają w składzie szkodliwych dla zdrowia difosforanów, czytam etykiety na dżemach szukając takiego, który nie zawiera gumy guar i uważam, by nie kupić nieświeżego mięsa, zaś plastikowe butelki po wodzie zawsze wyrzucam po jednym użyciu. 

Nie chcę już narzekać, ale ostatnio zdarza mi się kichać kilka razy dziennie, a wcale przeziębiona nie jestem. Zaczynam się obawiać, że to niezdiagnozowana i co gorsze – nieuleczalna alergia na studia... Także wystrzegajcie się póki czas 😁

PS. Od tej pory już w miarę możliwości będę na blogach na bieżąco 😊

piątek, 17 stycznia 2020

On wrócił i chce się bawić...

Wydaje nam się, że chcemy poznać prawdę, ale w rzeczywistości interesuje nas tylko ta wersja, która nam pasuje. Taka już jest ludzka natura. Zadajemy pytania i mamy nadzieję, że usłyszymy odpowiedzi, które chcemy usłyszeć. Problem w tym, że prawdy nie można sobie wybrać. Prawda ma to do siebie, że po prostu jest. Można jedynie dokonać wyboru, czy w nią uwierzyć, czy nie.
Są takie książki, do których długo nie możemy się przekonać. Ale są i takie, które raz zobaczone w Empiku nie dają spokoju, dopóki się ich nie weźmie i nie przeczyta. „Kredziarz" należy do tych drugich właśnie. Taka miłość od pierwszego wejrzenia. Czy ta książka spełniła moje oczekiwania?
Ed ze swoimi kolegami i koleżanką ma specjalny szyfr, który zna tylko ich paczka. Gdy chcą sobie przekazać wiadomość, rysują ludzki kredą. Każdy uczestnik zabawy ma swój kolor. Ale pewnego dnia pojawiają się ludziki w kolorze, którego żadne z nich nie miało. Jedna zbrodnia goni drugą. Ludzki rysowane kredą to ich zapowiedź. Ed coraz częściej widzi nie tylko kredowe ludziki, ale też inne niepokojące rzeczy. Pytań pojawia się coraz więcej, ale odpowiedzi nie. Niektóre odpowiedzi będzie im dane poznać dopiero po upływie czasu. Niestety nie będą one takie, jakich by się spodziewali...
Nikt nie jest przygotowany na śmierć. Na jej ostateczność. Jesteśmy przyzwyczajeni do kontroli na własnym życiem. Wydaje nam się, że możemy je przeciągnąć w czasie. Ale ze śmiercią nie ma żadnych targów. Żadnych rozpaczliwych próśb, żadnego odwołania do wyższej instancji. Śmierć to śmierć i to ona trzyma w garści wszystkie atuty. Nawet jeśli uda się ją oszukać, drugi raz na ten sam blef się nie nabierze.
Gdy tylko zaczęłam czytać, zauważyłam, że Kredziarz jest podobny do „Szeptacza”, czy raczej odwrotnie, bo to Kredziarz powstał pierwszy. Jest to powieść utrzymana dokładnie w takim klimacie jaki lubię. I choć tutaj nie drżałam za każdym razem, gdy podczas mojego czytania ktoś niespodziewanie wchodził do pokoju, to i tak było dość niepokojąco. Potwornie. A nawet, co bardzo mi się spodobało - groteskowo. Narrator jest niezwykle bystrym i inteligentnym człowiekiem, niejednokrotnie czyni różne ciekawe spostrzeżenia, które na długo mogą utkwić w pamięci. Znalazłam tam mnóstwo cytatów, które sobie zapisałam, jeden z nich szczególnie mnie urzekł i pozwolę sobie go przytoczyć, bo jak żyję, to z takim zdaniem się jeszcze nie spotkałam – „Wielebny Martin wyglądał tak, jakby twarz miała mu się zsunąć z czaszki" Moim zdaniem opis idealnie pasujący do sytuacji, która miała miejsce w książce 😂 Ale oszczędzę Wam spoilerów.
Książka jest utrzymana w przyjemnym stylu. Gdy zaczyna się czytać, ciężko jest się oderwać. Jak już wspomniałam, pytań pojawi się dużo i każdy kolejny rozdział przynosi nową zagadkę. W tej książce nie ma miejsca na nudę. Trzeba jedynie uważnie czytać, bo wydarzeń jest dużo i zdarzało mi się trochę tam gubić.
Pod koniec akcja trochę siada, a zakończenie... Czegoś mi tam zabrakło. Takie bez fajerwerków i efektów specjalnych. Po prostu poznajemy odpowiedzi na pytania, których w trakcie akcji pojawia się mnóstwo. Chociaż była jedna scena, która mnie zupełnie rozłożyła na łopatki. I chociażby dlatego warto było przeczytać.
Co mi przyszło do głowy po przeczytaniu tej książki? Myślimy, że za każdą tajemniczą zbrodnią czy złem stoi potwór. Jakiś bliżej niezidentyfikowany obiekt, który może nie mieć nic wspólnego z tym światem. Ale uważajcie - najstraszniejsze jest to, że każdy potwór może mieć ludzką twarz. To może być ktoś, kto jest wśród nas. Bo przecież nigdy do końca nie poznamy ludzi, którzy nas otaczają.
Moja ocena: 7/10
  
C. J. Tudor, Kredziarz
Ilość stron: 382
Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wydania: 2017

środa, 15 stycznia 2020

Wieprz i inne chłopaki, czyli krótki antyporadnik podrywu

Z reguły nie chodzę do klubów. Jeśli już to jakiś klub z karaoke, gdzie można spokojnie posiedzieć, posłuchać muzyki i wypić piwo. W typowych klubach nie lubię tego tłoku, pijanych ludzi i facetów próbujących się silić na podryw, niestety z różnymi skutkami. Gdyby tak bywać w klubach regularnie, można by nawet napisać o tym porządnych rozmiarów rozprawę socjologiczną, bo swoją drogą to zjawisko jest dość interesujące. Te wszystkie misterne strategie, techniki i taktyki (przed chwilą skończyłam sprawozdanie z negocjacji i dalej się mnie trzyma ten naukowy bełkot😂) Nie zastanawiacie się czasem, skąd oni biorą na to pomysły?
Zastanówmy się najpierw, o co dokładnie chodzi z tym podrywem i po co to komu. Wikisłownik definiuje podrywanie jako kolokwialne określenie uwodzenia, zachowania dotyczącego budowania  międzyludzkich więzi emocjonalnych. Uwodzenie zaś zdefiniowane jest jako zachowanie mające na celu przyciągnięcie partnera/partnerki bez użycia przemocy. Może ono doprowadzić do stosunku płciowego lub utworzenia związku nieformalnego, niekiedy zakończonego małżeństwem. Definicja jest prosta, tylko czy wszystkie podrywy wyglądają tak jak powinny i owocują zbudowaniem międzyludzkich więzi emocjonalnych? Obawiam się, że zdecydowana większość, szczególnie tych w stanie upojenie alkoholowego, zdecydowanie temu nie służy. Niektóre nawet zamiast nawiązaniem rozmowy, mogą skończyć się poważnymi obrażeniami ciała. Zatem – jak podrywać, żeby odnieść sukces, czy może raczej jak nie podrywać?


Przed Wami krótki przegląd sytuacji „podrywowych”, które udało mi się zapamiętać. Gdybym zrobiła listę wszystkich, zapewne nie zmieściłaby się w tym poście, więc skupimy się na kilku. Widziałam i słyszałam już w swoim życiu naprawdę najróżniejsze rzeczy. Jednak tego, co usłyszałam w piątek nic nie jest w stanie przebić. Gdybym miała stworzyć listę Top 10 najdziwniejszych tekstów na podryw, to znalazłoby się to na pierwszej pozycji. Ale zacznijmy od początku.

Ja cię tu już kiedyś widziałem...
On podchodzi do stolika, gdzie siedzi Ona. „Ja cię tu już kiedyś widziałem” – mówi.
Nieźle, aczkolwiek trochę bym to udoskonaliła. Bo co jeśli ona jest w tym miejscu pierwszy raz? Gdzie ją widziałeś? Przyśniła ci się? Choć idąc tym tokiem myślenia, to nawet dobre.

Zadzwoniłem w środku lata nocy
Pierwsza w nocy. Ona już śpi, zapomniawszy o bożym świecie, gdy nagle budzi ją dzwonek telefonu. Dzwoni On.
Moment, gdy ktoś musi się przez ciebie zerwać z łóżka, zdecydowanie nie jest odpowiedni na budowanie relacji, przynajmniej w moim odczuciu. Nie lepiej pogadać o bardziej ludzkiej porze?

Pewnie jakieś niemoralne propozycje…
On: Co robisz?
Ona: (odrywając wzrok od ekranu telefonu) Odpisuję znajomym
On: A to pewnie jakieś niemoralne propozycje ci składają
Ona: (lekko poirytowana) Nie
On: A to dziwne…(patrzy wymownie)
Niemoralne propozycje? Doprawdy? Jeśli chodzi o zdobycie zainteresowania, to nie tędy droga. Ona tak się zirytowała, że ta sytuacja mogłaby się skończyć pobiciem… gdyby nie to, że On był dość wysoki, dobrze zbudowany, a Ona trochę się bała mu przyłożyć 😁

Michał jestem, zadzwoń!
Ona pracowała jako kelnerka w restauracji. On wychodząc zostawił na stoliku serwetkę z zapisanym na odwrocie numerem telefonu i dopiskiem „Michał jestem, zadzwoń
Oryginalne, nawet bardzo. Tylko pozostaje pytanie, na ile skuteczne?

A teraz pora na bohatera dzisiejszego posta

Gdybym mógł być zwierzęciem chociaż jeden dzień, pewnie byłbym... wieprzem
Tak tak, nie żartuję.
On: Mogę ci zadać pytanie z rozmowy kwalifikacyjnej?
Ona: Tak
On: Gdybyś mogła być zwierzęciem, jakim chciałabyś być?
Ona: (podaje swoją odpowiedź)
On: A ja chciałbym być wieprzem... bo orgazm u wieprza trwa 30 minut.
Pierwsza taka sytuacja, w której mówiąc szczerze zabrakłoby mi słów. W jakiś sposób to jest oryginalne i gdyby nie ten kontekst sytuacyjny, byłoby nawet ciekawe, ale… cóż On miał na celu dzieląc się taką ciekawostką?

Wydaje mi się, że nie ma jednej sprawdzonej i uniwersalnej recepty na podryw. Każdy przypadek jest inny i trzeba dobrać indywidualne podejście. Wracając do definicji – zainteresowanie płci przeciwnej można zdobyć naprawdę na różne sposoby. Jak to zaprezentował bohater dzisiejszego posta, który nie miał sobie równych – można nawet sprawić, że tej drugiej osobie na długi czas zabraknie słów, i w efekcie na pewno zapamięta to na bardzo długo. Tylko czy to aby na pewno nie jest przesada?
A to bezdyskusyjny przebój, który śpiewa się u nas na karaoke 😂

piątek, 10 stycznia 2020

Ludzie nie rodzą się potworami, lecz takimi czyni ich świat

Puste kwartały przypominały o dawnej zabudowie, a pospiesznie wznoszone bloki powstawały na świeżych cmentarzyskach. Życie wyrastało na życiu minionym. Taka jest odwieczna kolej rzeczy. Śmierć, narodziny i znowu śmierć. Przy czym śmierć zawsze wygrywa.
Moja mama mówiła, że po tej książce, nie można spać – uprzejmie ostrzegła mnie pani, która mi ją wypożyczała. – i lepiej nie jeść podczas czytania. Po takiej rekomendacji nabrałam wątpliwości, czy rzeczywiście jest to odpowiednia lektura dla mnie. Ale tylko chwilę się nad tym zastanowiłam, bo ciekawość była silniejsza. Zatem czy „Rzeźnik” to rzeczywiście jedna wielka masakra?
Kilkadziesiąt niezwykle brutalnych zbrodni, w tym głównie dzieci. W miejscu, w którym mieszkał Rzeźnik z Nabuszewa do tej pory nikt nie mieszka...  Co może skłonić człowieka do robienia takich okrucieństw? Jak można aż tak zbłądzić w życiu? Gdyby jeszcze uznał swoją winę, ale on do końca uważał, że nie zrobił nikomu krzywdy. Czy ktoś, kto posunął się do takich czynów, to dalej człowiek? Ta książka to przepustka do tego, by zajrzeć do umysłu potwora i spróbować zrozumieć, co się tam dzieje. Ale co się widziało, to zostanie w głowie już na zawsze...

     Czy to mógł zrobić człowiek? Ten ktoś nie może być człowiekiem, wysoki sądzie. Proszę, niech jego również posiekają na takie kawałki. Czy istnieje taka kara wśród tych waszych najdoskonalszych przepisów? Niech ten skurwysyn poczuje to samo, co czuła moja żona!

Zaczyna się tak niewinnie. Migawki z życia bohatera, sceny, które nie mają żadnego większego znaczenia, po prostu wspomnienia, które ukształtowały psychikę bohatera. Był żołnierzem walczącym na froncie I wojny światowej. Otrzymał kilka medali za swoje zasługi, ale też stracił nogę. I zobaczył wiele rzeczy, których nie dane było mu już zapomnieć do końca życia. Jak dokonała się w nim ta okrutna zmiana? Jak to się stało, że z zasłużonego bohatera zmienił się w potwora? Gdzie leży granica? Te pytania towarzyszyły mi przez całą lekturę.
Narracja w pierwszej osobie zrobiła swoje. Czujemy jakbyśmy patrzyli na świat oczami potwora i razem z nim podejmowali kolejne decyzje. Jesteśmy świadkami jego przemiany i kolejnych dokonywanych okrucieństw. Tylko że nie możemy powiedzieć stop. z tej historii płynie smutna prawda – nic nie dzieje się bez przyczyny. Zło rodzi zło. Jeśli jeden człowiek jest zdolny wyrządzić go aż tyle i to bez skrupułów, to co się stanie, jeśli wszyscy zaczniemy odpowiadać złem na zło? Były takie momenty, w których chciałam przerwać lekturę, bo myślałam, że już nie dam rady, i zastanawiałam się, jaki jest sens wyciągania na światło dzienne takich brutalnych czynów jednego człowieka. Ale może to jest dla nas dobra przestroga?
Podczas czytania tej historii jesteśmy świadkami nie tylko drastycznych scen. One wręcz zapierają dech w piersiach. Albo mrożą krew w żyłach, jak kto woli. z tego względu odradzam książkę bardzo wrażliwym osobom. i naprawdę nie polecam jeść w trakcie czytania, bo grozi to zwróceniem posiłku. Jeśli zaś lubicie nie tylko mocne wrażenia, ale też wymowne lekcje historii, takie, których się nie zapomina, to ta książka jest lekturą obowiązkową. Warto jednak dobrze się zastanowić, bo ta książka ma w sobie coś magnetycznego. Gdy zaczniecie czytać, może być już za późno…
Moja ocena: 8/10

Max Czornyj, Rzeźnik
Ilość stron: 336
Wydawnictwo: Filia
Data premiery: 14.08.2019

poniedziałek, 6 stycznia 2020

Cuda w Olsztynie ogłaszają!

Co cudownego wydarzyło się dzisiaj w Olsztynie? 6 stycznia to jedyny taki dzień poza Kortowiadą, gdy wstrzymana zostaje komunikacja miejska, a ludzie wychodzą na ulice, by razem świętować. Tylko raz w roku jest okazja, by wyruszyć w Orszaku trzech króli, dlatego jest to dla mieszkańców wielkie wydarzenie i gromadzi tłumy. Są jednak i tacy, którzy mają mniej entuzjastyczne podejście do tego pomysłu.
Szłam w orszaku czerwonym, który wyruszał spod kościoła Matki Bożej Saletyńskiej w Olsztynie. Przewodził mu król Baltazar na koniu. Towarzyszył nam już podczas mszy siedząc pod ołtarzem. Ksiądz zażartował, że nasz Baltazar to nie poganin, bo nawet przyjął komunię świętą. Przed mszą ksiądz zachęcał, żeby się poprzebierać w czerwone stroje, żeby nasz orszak nie okrył się hańbą jako ten najgorszy i najsłabiej ubrany. Ja nie musiałam, bo kurtkę i tak miałam w odpowiednim kolorze. A nawet i rękawiczki. I tym razem nawet wygodne buty.
Okazało się jednak, że nasz orszak wcale nie okrył się hańbą, bo jako pierwsi dotarliśmy na miejsce spotkania, czyli pod budynek ratusza, zaś trasę do przejścia mieliśmy najdłuższą ze wszystkich trzech, bo prawie dwa i pół kilometra. Nie pytajcie jak to się stało – to kolejny z cudów tego dnia. A tak na serio to dlatego, że mszę mieliśmy godzinę wcześniej i wyruszyliśmy pierwsi.
Gdy wracałam, byłam świadkiem dość nieprzyjemnej rozmowy na przystanku autobusowym. Dwóch panów, z których jeden uczestniczył w orszaku, a drugi był przeciwnikiem tego wydarzenia. Stwierdził, że nie widzi w tym wszystkim najmniejszego sensu. Oświadczył, że nie wierzy, bo Boga nie ma. Gdyby był, nie wydarzyłaby się tragedia w Australii i wiele innych. Gdzie jest w tych wszystkich wydarzeniach Bóg? Myślę, że na to pytanie każdy indywidualnie powinien znaleźć odpowiedź. Aczkolwiek smuci mnie trochę, że pada ono w takim kontekście i że ten pochód, w którym trudno dopatrzyć się czegoś złego spotyka się z tak negatywnymi komentarzami, również w internecie. Moim zdaniem jest coś pięknego w tym wspólnym chodzeniu, przebieraniu się i śpiewaniu kolęd. A nawet jeśli komuś się to nie podoba, to po co od razu komentarze w stylu: „kościół wyprał im mózg”? Uważam, że każdy ma prawo do własnych przekonań.
Dzisiaj tak krótko, bo już powoli przestawiam się na tryb „student przed sesją” (kilka zaliczeń w tygodniu i kilka projektów do zrobienia, w dodatku wszystko na raz), co w praktyce oznacza ogromny deficyt czasu. Ale gdy tylko znajdę chwilę, nadrobię zaległości 😉 Trzymajcie się!

czwartek, 2 stycznia 2020

„Ja zostaję tu do rana", czyli Sylwester tylko dla wytrwałych

W sylwestrową noc Plac Bankowy w Warszawie zgromadził tłumy ludzi. Jeszcze nie miałam okazji uczestniczyć w takiej otwartej imprezie, więc ta była pierwsza. Myślałam, że to będzie niezapomniane przeżycie. I rzeczywiście takie było – z wielu różnych powodów. Załączam kilka filmików, na których widać, jak bawiła się Warszawa. Wybaczcie jakość, ale zimno było, to i ręce się trzęsły.

„I kończy się zły sen o przyszłości”
Usłyszałam wielu wokalistów, których lubię. Najbardziej czekałam na koncert Sylwii Grzeszczak. Gdy wokalistka pojawiła się na scenie, spotkało mnie pierwsze zaskoczenie tego wieczoru – przyzwyczaiłam się, że zawsze miała ciemne włosy, więc zdziwiłam się, gdy zobaczyłam ją w blondzie.

Faceci spadający z nieba (!)
Plac Bankowy nie jest jednak tak duży jak się spodziewałam. Z czasem jednak wypełnił się po brzegi i zrobiło się naprawdę wesoło. Prawie tak jak w pewnej piosence, która też tam wybrzmiała. Tak bardzo, że musiałam uważać, by nie zostać zgnieciona. Przed piosenką „It’s raining men” prowadzący zapytał, czy któraś z pań marzy o tym, żeby mieć nowego faceta. Fakt faktem żaden z nieba nie spadł, więc liczba publiczności na Placu Bankowym na szczęście się nie zwiększyła i koniec końców wyszłam stamtąd w jednym kawałku.
     Prawdziwym wyzwaniem było stanie tam w botkach na obcasie. Jako że po kilku godzinach dosłownie nie czułam nóg, przed północą zaczęliśmy się zbierać. Pierwsze problemy pojawiły się, gdy powiedziano nam, że najbliższa stacja metra jest zamknięta. Przejście sporego kawałka do kolejnej stacji i znalezienie przystanku, z którego cokolwiek odjeżdżałoby tam, gdzie mieliśmy nocować zajęło nam sporo czasu. Tym sposobem parę minut przed północą siedzieliśmy w metrze i tam też powitaliśmy nowy rok. A kilka minut potem wychodzimy z przystanku metro Wilanowska, a nad naszymi głowami wystrzelają fajerwerki. Gdybym stworzyła listę „Top 10 najbardziej niezwykłych sposobów na przywitanie nowego roku”, to wyjście z przystanku metro Wilanowska byłoby tam numerem jeden, polecam 😂

Daj mi znak. Jeśli chcesz, możemy lecieć jeszcze dziś"
      Gdy dotarliśmy już prawie do celu, potrzebna była jeszcze taksówka, bo przejście pozostałego kawałka zajęłoby pół godziny pieszo. Gdy zadzwoniliśmy po taksówkę, okazało się, że czas oczekiwania wyniesie ponad godzinę. Jedynym wyjściem w tej sytuacji było... zacisnąć zęby i iść do przodu (albo polecieć, jak śpiewała Sylwia Grzeszczak w piosence „Rakiety”). Nie było to łatwe, gdy nogi są na skraju wytrzymałości i ma się botki na obcasie. Ale czego się nie robi dla dobrej zabawy.

„Rusz się zamiast śmiać się ze mnie”
      Przypomniało mi się wtedy, że w poprzednim poście napisałam, że chętnie wróciłabym do czasów, gdy samochodów było mało, a ludzie wszędzie chodzili razem pieszo. I oto z początkiem nowego roku moje życzenie stało się rzeczywistością. Czyż to nie najlepszy możliwy początek roku?

W związku z tym wieczorem naszła mnie taka myśl. Ile razy w życiu mamy plany czy konkretne oczekiwania? Bardzo często w to wszystko wkradają się przeciwności czy okoliczności, których nie mogliśmy przewidzieć. Często spodziewamy się fajerwerków, a okazuje się, że zabawa będzie świetna, ale rozbolą cię nogi, przystanek metra zamkną ci przed nosem, a nowy rok powitasz wychodząc z przystanku metra na Wilanowskiej... aczkolwiek fajerwerki i tak będą. Bo czasami dostajemy coś zupełnie innego, niż byśmy chcieli. Ale to wcale nie znaczy, że gorszego – wręcz przeciwnie. W tym miejscu przypomina mi się cytat: „czy to, czego chcesz naprawdę jest tym, czego chcesz?” i „czy to, czego nie chcesz, naprawdę jest tym, czego nie chcesz?” Ja tego sylwestra zdecydowanie nie zapomnę do końca swoich dni.

„O Pani, tak bardzo ci do twarzy… w tej kurteczce”
 Śmieszną sytuację miałam jeszcze w Nowy Rok. Gdy wyszłam z kościoła na Placu Zbawiciela, okazało się, że za minutę odjeżdża tramwaj do centrum. Podbiegłam więc kawałek, Dalej miałam na nogach botki na obcasie, zatem słychać mnie było z pewnej odległości. Pan, który szedł kawałek przede mną obejrzał się przerażony, bo myślał, że go gonię. Wyjaśniłam mu więc, że gonię nie jego, tylko tramwaj i pobiegłam dalej. Nawigacja podpowiedziała mi jednak, że biegnę nie w tym kierunku, w którym powinnam, więc wróciłam i zapytałam go, gdzie jest najbliższy przystanek. Wytłumaczył mi dokąd mam pójść i pobiegłam. Na koniec usłyszałam jeszcze: „Ale pani jest piękna... naprawdę". Cóż... pozdrawiam tego miłego pana, jeśli to czyta 😁


      Ale wkoło jest wesoło
      Na koniec jeszcze piosenka, która ze wszystkich śpiewanych na tej imprezie najbardziej utkwiła mi w głowie. Moim zdaniem jest w niej zawarta cała esencja życia. Czasami, gdy myślę o tym, co widzę dookoła, to można by zacytować słowa refrenu – „ale wkoło jest wesoło”. Czasami aż zanadto i to życie jakieś takie szalone się wydaje (dosłownie – bywa, że czuję się jak w zoo), ale na tym polega jego piękno.
A Wy jak spędzaliście sylwestra?