wtorek, 31 marca 2020

Gdy miasto zaleje fala zła...

Wbrew idealistycznym twierdzeniom, ludzie na ogół nie zmieniają się na lepsze, lecz rzadko zmieniają się również na gorsze. Choć robią dobre i złe rzeczy pod wpływem emocji, impulsu, chwili, okoliczności.
Po tę książkę sięgnęłam trochę sceptycznie. Jest to moje pierwsze spotkanie z autorem, co zresztą jest zrozumiałe, bo Powódź to debiutancka powieść Pawła Fleszara. Intrygujący opis i prawie same pozytywne recenzje, jakie się pojawiały, sprawiły, że bardzo chciałam ją poznać.
Kuba popełnia samobójstwo. Jego przyjaciel z młodości – Kris, gdy dowiedział się o tragedii, przyjechał do Krakowa, aby podążać śladami przyjaciela i poszukać odpowiedzi na najważniejsze pytanie: dlaczego? Znajdą się też chętni, który mu w tym pomogą – nieustraszona Marika oraz Kamil, któremu czeluści internetu oraz komputerowe zagadki są nieobce. Wraz z nimi Kris angażuje się w śledztwo, które nieraz sprawi, że zjeżą im się włosy na głowie...
Bał się. Bał się bardziej, niż widząc marniejącego z tygodnia na tydzień tatę. Bardziej niż gdy usłyszał od lekarza, że serce mamy zatrzyma się w ciągu kilku miesięcy. Bardziej, niż trzymając za rękę Natalię rodzącą Szymka i wyjącą, że wychodzące dziecko rozrywa ją na pół.
Chętnie sięgam po powieści z motywem samobójstwa. Zawsze liczę wtedy na ciekawie przedstawiony portret psychologiczny bohatera. Tutaj ten wątek moim zdaniem nie był wystarczająco rozwinięty, a tylko dotknięty. Kuba zostawia list pożegnalny i zdjęcie dziewczyny, które posłuży do dalszych poszukiwań, ale poza tym, gdzie pracował, niewiele się o nim dowiadujemy. Brakowało mi odpowiedzi na pytanie: jakim był człowiekiem i co nim kierowało w jego postępowaniu?
W powieści przewiną się różne nietypowe wątki jak darknet, handel ludźmi, nagrywanie nielegalnych filmów typu snuff – z prawdziwymi scenami morderstw czy gwałtów. Jest to dla mnie plus, ponieważ rzadko spotykam się z takimi motywami w książkach. Tutaj jednak były one moim zdaniem za mało rozwinięte. Miałam wrażenie, że czytając tylko się po tym prześlizgnęłam, o wszystkich kwestiach zostało tylko napomknięte. Chciałam zdecydowanie więcej. Zaś główny wątek kryminalny jest bardzo ciekawy i nawet można by się wciągnąć, gdyby nie to, że było zbyt krótko. Przemknęłam się tylko pomiędzy kolejnymi wydarzeniami, bez większego zaangażowania czy emocji.
Postaci bohaterów nie były dla mnie przekonujące. Kris – wiemy o nim, że jest zawodowym żołnierzem, ma żonę i syna. Marika – typowa zwariowana nastolatka lubiąca się nietypowo ubrać czy umalować, nosząca piercing posiadaczka niewyparzonego języka. Jest jeszcze Kamil, kolega Mariki. Poznajemy go jako speca od informatyki, trochę wycofanego introwertyka, niczym szczególnym się nie wyróżnia. Odniosłam wrażenie, że postaci są takie powierzchownie skonstruowane, trochę zbyt schematyczne. Lubię, gdy w historii mam do czynienia z tak zwanymi bohaterami z krwi i kości, o których czyta się z takim zainteresowaniem, jakby istnieli naprawdę. Tutaj mi tego zabrakło.
Gdy dowiedziałam się, że akcja Powodzi będzie rozgrywać się w Krakowie, już nie miałam wątpliwości, że chcę ją przeczytać.W Krakowie byłam co prawda tylko raz, ale przekonałam się, że jest to piękne miasto, które ma niesamowity klimat. Książka ani trochę tego nie oddaje. Jakiekolwiek opisy są w ilościach śladowych. Nie czułam ani tego miasta, ani powodzi, która miała tam miejsce.
Jeśli szukacie czegoś lekkiego i niedługiego na jeden lub dwa wieczory, bądź szukacie powieści poruszającej nietypowe tematy, to nie zaszkodzi spróbować. Mi jednak nie przypadła do gustu.
Moja ocena: 4/10

Paweł Fleszar, Powódź
Liczba stron: 212
Wydawnictwo: Księży Młyn
Data premiery: 24.10.2019

sobota, 28 marca 2020

#Zostańwdomu – czyli o tym, jak Tinder pomaga znaleźć miłość w czasach zarazy

Byłam i dalej jestem zdania, że żadna, choćby nawet najlepiej wymyślona aplikacja, nie da takiej samej możliwości poznania drugiego człowieka jak realne kontakty towarzyskie. Jednak nigdy jeszcze korzystanie z Tindera nie było tak zasadne jak w czasie, gdy zostanie w domu może przesądzić o naszym zdrowiu i życiu, wręcz nawołuje się do ograniczenia kontaktów ze znajomymi i pozostania w domu. Obecnie jesteśmy zmuszeni do bycia online i w zasadzie droga internetowa to jedyna droga, którą możemy załatwić większość potrzeb – rozmowy ze znajomymi online, zakupy online, nauczanie online, msze online. Czegoś jeszcze nie wymieniłam? 

Kilka postów wcześniej pisałam o podrywaniu. Skoro teraz i to przeszło w tryb online, to dzisiaj będzie o typach panów na Tinderze. Swoją drogą z psychologicznego punktu widzenia ciekawym zjawiskiem jest, co potrafią oni wymyślić, żeby zachęcić do siebie płeć przeciwną, używając tylko ograniczonej ilości znaków.  Niektóre teksty wynotowałam sobie, by stworzyć swego rodzaju przewodnik po Tinderze. Zapewne powstało już takich mnóstwo, ale być może moje spostrzeżenia też się komuś przydadzą. Przedstawiam Wam 10 typów osobników na Tinderze, ale najpierw piosenka, która idealnie wpasowała mi się w temat.

1. Poszukiwacz
Najpopularniejszy typ faceta na Tinderze. W końcu każdy w swoim życiu czegoś poszukuje. Jedni drugiej połówki, inni przygód na jedną noc, a jeszcze inni partnerki na wesele. Jednym słowem – każdy szuka szczęścia, lecz w każdym przypadku to szczęście jest inaczej rozumiane. Ten typ łatwo poznać po następujących zwrotach: Szukam prawdziwej miłości, paniom, które szukają przygód dziękuję, Szukam tej jedynej, by dzielić z nią życie i konto na Netflixie (gdzieś czytałam, że są takie opinie, że gdy dzieli się z kimś konto na Netflixie, to znaczy, że związek jest na poważnie), Szukam baby, a nie księżniczki, Szukam żony, bo mi gdzieś uciekła (wyrazy współczucia), Szukam kogoś na miłe wieczory spędzone w fajnej atmosferze. Niektórzy też szukają partnerki z powodów czysto materialnych – Szukam partnerki do programu 500+, bądź innych nieuwzględnionych powyżej – Szukam koleżanki do trójkąta, Szukam dyskretnej kochanki, Szukam dziewczyny, której mógłbym wylizać tyłek. Są też i tacy, którym aplikacja nie służy tylko do szukania partnerki – Szukam przyjaciół, bo nie mam, Potrzebny ratunek, umieram z nudów. Ostatnio zaś pojawił się jeszcze jeden typ poszukiwacza: Przez epidemię brakuje mi kontaktu z ludźmi i świeżego powietrza. Zapraszam na kawę na Skype.

2. Dobry kucharz
Szczyci się umiejętnością gotowania. Umiejętność w życiu bardzo przydatna, więc czemu by się tym nie pochwalić. Podobno  faceci są dobrymi kucharzami, ale czy wszyscy? Można go zidentyfikować po zwrotach typu: Robię dobre tagliatelle w sosie brokułowym, czy Zrobię spaghetti i nawet będzie zjadliwe, Robię niezłe gofry i naleśniki. Aczkolwiek i w tym przypadku można trafić na niebezpieczne osobniki. Należy uważać na typ, który oferuje: Będę ci gotować jeśli zostaniesz moją zmywarką.

3. Filozof/poeta
Ile ludzi, tyle dziwnych, zaskakujących, czasami śmiesznych, mniej lub bardziej udanych prób wymyślenia czegoś oryginalnego. W przypadku Tindera jest to temat rzeka. Może ktoś kiedyś napisze książkę o nurtach filozoficznych powstałych na Tinderze? Albo zbierze te wszystkie poetyckie teksty? Dość łatwo jest rozpoznać zarówno poetów jak i filozofów. A oto typowe dla nich zwroty:
Nie potrzebuję skrzydeł, by latać. Potrzebuję ludzi, dzięki którym nie upadnę.
Przez wyzbycie się pożądań i potrzeb możemy oderwać się od świata, stać się mu obcymi i wyzwolić z cierpienia, jakie niesie.
Jestem jaki jestem i cieszę się z tego.
Jeśli myślisz, że przygody bywają niebezpieczne, spróbuj rutyny, to dopiero niebezpieczne.
Ogólnie to spanie jest najważniejsze. Nic nie napiszę, bo kogo to obchodzi, ważne, że piwko w sklepie się chłodzi.
Młody, zadbany ogier, pełen wigoru (jeszcze). Zapraszam na interesujące podróże na moim grzbiecie.

4. Zaradny
Osobnik wykazujący umiejętności niesamowicie przydatne, szczególnie podczas kwarantanny. Zaoferuje ci, że poratuje maseczką, bądź ma zapas makaronu i papieru toaletowego. Są też tacy, którzy twierdzą, że mają talent w zamawianiu żarcia na dowóz, co w obecnych czasach może być umiejętnością na wagę złota.

5. Szczery do bólu
Nie boi się mówić o swoich wadach – Czasem za dużo gadam, Nieudolnie śpiewam pod prysznicem. Nie ma problemów ze szczerym mówieniem, o tym, co czuje czy myśli – Nie oszukujmy się, nawet was nie polubię, po prostu nie mam z kim pić.

6. Pomocny
Już na samym początku znajomości jest gotów zaoferować różnego rodzaju pomoc i zadbać o twoje potrzeby – Jestem otwarty na dzielenie się kontem na Netflixie… dopóki mój kumpel nie zmieni hasła, Mogę naprawić twoje auto albo zrobić spoko obiad (patrz:punkt 2.dobry kucharz). Znajdzie się i taki, co z chęcią wypełni ci ankietę. I to się ceni. Niektórzy też gotowi są posłużyć dobrą radą – Rozmazane zdjęcie? Weź Rutinoscorbin, będzie lepiej.

7. Romantyk
O romantyka na Tinderze nietrudno, z tym, że każdy zna inną definicję romantyzmu. Według słownika języka polskiego romantyk to artysta tworzący zgodnie z założeniami romantyzmu czy w tym przypadku mężczyzna romantyczny, uczuciowy, sentymentalny. Czy na Tinderze można takich znaleźć? To nie ulega wątpliwości. Niejeden napisze, że zagra ci balladę pod oknem na gitarze bądź zabierze cię w podróż dookoła domu i poczęstuje do tego kawą z czajnika (to dopiero romantyk full wypas). Nie brakuje tam też głębokich cytatów jak: Cały świat i wszystko na nim jest piękne, ale najpiękniejsza jest kochająca kobieta.

8. Sprytny i wybitny
Tak zwany chłopak do tańca i do różańca. Ma wiele różnych zainteresowań a także uważa, że posiadł wiele ważnych umiejętności jak: gra na instrumentach, śpiewanie, pisanie wierszy (patrz: punkt 3.filozof/poeta), gotowanie (patrz: punkt 2.dobry kucharz), czy wiele innych. Jednak zdarzają się tu dość specyficzne osobniki, które trochę odstają od tej kategorii. Poniżej przykłady jak je zidentyfikować.
Mam pełne uzębienie i prawo jazdy. Jak się napiję, to bywam zabawny.
Mam większy tyłek od twojego, lubię tańczyć do kubańskiej salsy, gotować lepiej niż Gordon Ramsay.
Posiadam instrukcję obsługi świrów.
Lubię jeść, pić, oddychać i mrugać.
Lubię wstawać o 5 rano w celu skorzystania z ubikacji. W wolnych chwilach odwiedzam różnego rodzaju supermarkety celem nabycia czerwonego bądź złotego trunku w szklanej 700 ml butelce. Pozdrawiam serdecznie i liczę na fortunny odzew ze strony jejmości.

9. Buntownik/Anarchista
Uważa, że aplikacja randkowa to dobre miejsce, by wyrazić swoje niezadowolenie z faktu, że żyje, wylewać życiowe rozczarowania czy po prostu narzekać – Ten świat jest gównem pier*******. Roz******** go z chęcią, ale nie mam odpowiednich narzędzi; Dla wszystkich, którym nie pasuje moje 180cm – nie podoba się to wyp********; Kiedyś będę normalny, ale póki co jestem młody. Niektórzy nawet na wstępie skutecznie do siebie zniechęcają – Nie musisz być mądra, nawet ładna, nawet wcale mogłoby cię nie być. Ale jak już jesteś to trudno.

10. Kreatywny i zaskakujący
Próbuje zaskoczyć na różne sposoby, żeby przyciągnąć twoją uwagę. Stara się rzucić tekst, który tak ci da do myślenia, że nie będziesz spała po nocach zastanawiając się, co poeta miał na myśli (patrz: również punkt 3. filozof/poeta). Typowe dla niego zwroty to na przykład:
Dokąd nocą tupta jeż?
Czy znacie legendę o niemym Michałku, który tak żuł gumę, że oślepł?
Moja dusza jest jak sumienie faszysty (tutaj to naprawdę się zaniepokoiłam),
W święta słucham kolęd Zbigniewa Stonogi.
Ten osobnik też chętnie też podzieli się faktami ze swojego dzieciństwa – Jak byłem mały to jadłem danonki bez łyżeczki, a czasem rzuci wyzwanie – Pokaż cycki, dam ci pączka.*
________
*z tym jedzeniem to jest ciekawa kwestia. Jeszcze gdy ktoś lubi pączki, to jestem w stanie zrozumieć, ale jak zrozumieć takiego, który pisze: Nie lubię jeść pączków? Są też tacy, którzy konkretnie piszą: Jeśli nie masz nic przeciwko pizzy hawajskiej to się dogadamy, bądź zapytani o to, czy lubią kebaby  wykazują niesamowity entuzjazm.

Tekst ma być tylko i wyłącznie żartobliwy, więc mam nadzieję, że nikogo nie obraziłam i dobrze się bawiliście. Jeśli jednak kogoś obraziłam, to uwzględnię wszelkie zażalenia 😁 Czy lista jest kompletna? O typach panów na Tinderze już było, więc może teraz pora na panie? A jakie jest Wasze zdanie na temat tego wynalazku?

wtorek, 24 marca 2020

To nie diabeł, to potwór

Przysięgam, nie chciałem, żeby do tego doszło. a teraz myślę, że to, co się wydarzyło owego mroźnego poranka, zapoczątkowało całe pasmo nieszczęść i śmierci, które zesłało na nas niebo.
Z zapałem wzięłam się za czytanie ostatniej części tej serii. Po dobrej drugiej części i dobrych recenzjach liczyłam na wiele. Może niekoniecznie na to, że książka powali mnie na kolana, ale przynajmniej dobrze spędzę z nią czas.
Co nas czeka tym razem? Prawdziwy armagedon. Nowo opublikowana powieść „Władcy czasu" staje się prawdziwym hitem. Czytają ją wszyscy. Zaś potem niewinni ludzie zaczynają ginąć w identyczny sposób jak bohaterowie na kartach powieści. Otrucie trudno dostępną trucizną, zamurowanie i utopienie w okrutny sposób. Śledczy są całkiem zdezorientowani i nie wiedzą od czego zacząć. Udaje im się zlokalizować, skąd powieść została wysłana do wydawcy i podążają tym tropem. Czeka ich niestety jeszcze mnóstwo niespodzianek, odkryją tajemnice sięgające jeszcze czasów średniowiecza.
Nie wiem, ile razy można zaczynać życie od nowa, ale podejrzewam, że kiedyś w końcu człowiek stwierdza, że brakuje mu na to sił.
Akcja toczy się na dwóch głównych płaszczyznach: w teraźniejszości oraz w średniowieczu, kiedy to żył bohater „Władców czasu" – hrabia don Vela. Przeniesiemy się do czasów, gdy Vitoria była oblegana przez  wrogie wojska, ale nie tylko działania zbrojne odbierały kolejne ludzkie życia. Pojawiają się oczywiste podobieństwa między tymi zabójstwami i obecną sytuacją w miasteczku. Do pewnego momentu dobrze się czytało, ale potem wydarzenia z obu płaszczyzn czasowych zaczęły mi się mieszać. Mnóstwo było też bohaterów i nietypowych imion do zapamiętania, co w moim odczuciu znacznie utrudniało odbiór i było zbyt męczące. Kolejny raz spotykam się z taką konstrukcją powieści, gdzie akcja toczy się w teraźniejszości oraz na kartach innej książki. Takie dwa w jednym. I tym razem, podobnie jak wcześniej, nie przypadło mi to do gustu.
Początek mnie bardzo zaciekawił. Od pierwszych stron dużo się dzieje. Mamy tam  zbrodnie o niespotykanym charakterze dokonane ze szczególnym okrucieństwem i do tego jeszcze wzorowane na wydarzeniach z powieści. Dodatkowo intryguje ten wątek z przeszłości. Co obecne wydarzenia w miasteczku mogą mieć wspólnego z tymi rozgrywającymi się w średniowieczu?
Po tym ciekawym początku przez długi czas miałam wrażenie, że nie dzieje się praktycznie nic. Niewiele postępów w śledztwie. Za to opisanych jest dużo wydarzeń, które w moim odczuciu niewiele wnosiły do fabuły. O ile początek był porywający i chciało się czytać dalej, to z każdą stroną mój zapał systematycznie malał, a pod koniec czytania oscylował już wokół zera. Wręcz musiałam się spiąć, żeby dociągnąć lekturę do końca.
Zakończenie mnie nie urzekło ani trochę. Moim zdaniem wyjaśnienie wątku kryminalnego mocno przekombinowane. Zbyt dużo zbiegów okoliczności, przez co wyjaśnienie wydaje się mało prawdopodobne.
W tej powieści mamy o wiele mniej wątków obyczajowych niż w poprzednich częściach. Niewiele się dowiadujemy o życiu prywatnym bohaterów, a szkoda, bo w drugiej części fajnie się czytało o tym, co słychać u Krakena.  Tutaj poznajemy mnóstwo bohaterów, ciężko się skupić na tym, co najważniejsze. W przeciwieństwie do poprzednich części w trzecim tomie niewiele było momentów, które mnie poruszyły czy wywołały jakiekolwiek emocje. Przez pół książki się nudziłam. Miałam wrażenie, że to jakiś totalny chaos, można się pogubić. Spodobał mi się za to jeden wątek psychologiczny, który został ciekawie poprowadzony, ale nie mogę zdradzić jaki.
Pomimo tylu pozytywnych opinii ta historia jakoś do mnie nie przemówiła.
Moja ocena: 5/10

Eva Garcia Saenz de Urturi, Władcy czasu
          Seria: trylogia białego miasta (Cisza białego miasta, Rytuały wody)
Liczba stron: 512
Wydawnictwo: Muza
Data premiery: 26.02.2020

sobota, 21 marca 2020

Pandemia wirusa

Na tego wirusa trudno znaleźć antidotum
Ludzie masowo chorują, niektórzy umierają
Każdy rozpaczliwe pragnie się przed nim uchronić
Zachowujemy skrupulatnie wszelkie środki ostrożności
Unikaj zgromadzeń, zachowaj bezpieczny odstęp
Myj ręce  często, długo i dokładnie
Zostań w domu, jak słynne hasło głosi
Bo gdy wyjdziesz, może czaić się za rogiem

Jest jeszcze inny wirus, być może równie groźny
Na niego lekarstwa nie ma, a śmierć mu nieobca
Środki ostrożności też warto zachować
Bo może cię dopaść, gdy tylko wyjdziesz z domu
A gdy to się stanie, nie ma już ratunku
Bo kto raz prawdziwie pokocha
Ten kawałek serca traci już na zawsze

Do tej pory nie powstało antidotum
Co by można zażyć na serce
By uleczyć wszystkie dziury i pęknięcia
Lecz wirus to przypadek osobliwy
Bo kto chciałby się leczyć
Z zakochania?


Co myślicie o takim zestawieniu?
Takie to ponure przemyślenia mnie dopadają w tym ponurym czasie. W czasie, kiedy doświadczamy czegoś przełomowego. Mówią, że takiej epidemii nie było 700 lat. Mówią, że ten czas to próba człowieczeństwa, że wydobędzie z nas to, kim jesteśmy naprawdę. Powstały nawet teorie, że świat zbliża się ku końcowi. Może rzeczywiście się skończy? Albo radykalnie zmieni? Jeśli tak, to niech zmienia się na lepsze. Może właśnie po to dany jest nam ten czas? By coś przemyśleć i zmienić w swoim życiu?

wtorek, 17 marca 2020

Los ma bardzo zły gust i okropne poczucie humoru

Zdruzgotany, przygnębiony poruszałem się w jakiejś alternatywnej rzeczywistości, gdzie podłoga, po której stąpałem, nie była tak twarda, a wiejący wiatr tak zimny. Dryfowałem w totalnej nieświadomości, bo nie chciałem przyjąć do świadomości tego, co się dzieje. Niczego. Nie chciałem stamtąd wracać.
Po przeczytaniu Ciszy białego miasta zrobiłam sobie krótką przerwę, po której z ogromną ciekawością wróciłam, by przekonać się, co tym razem autorka zgotuje naszym bohaterom. Czy kontynuacja  serii dorównała jej pierwszej części?
Podobnie jak w pierwszej części spotkamy się tu z rytualnymi morderstwami. Ale tutaj to jeszcze bardziej osobliwy rytuał. Zgodnie z nim ofiarę tego obrzędu palono, wieszano i topiono jednocześnie. W ten sposób ginie dziewczyna, którą prowadzący śledztwo Kraken znał z obozu. Zarówno oni jak i trójka przyjaciół Krakena brali udział jeszcze jako nastolatkowie. Tego, co się tam wydarzyło nigdy nie zapomniał, a w związku z obecnymi wydarzeniami będzie musiał jeszcze raz odświeżyć pamięć. Jaki motyw kieruje nieuchwytnym mordercą? Czy sprawca poprzestanie na jednej ofierze, czy może czeka ich powrót do przeszłości? Nad Vitorią zawisła groźba kolejnych morderstw. Tym razem zagrożone są osoby mające zostać rodzicami. W tym Kraken i jego partnerka. Kto będzie następny na liście?
Teraz, z perspektywy, czasu wiem, że to zlecenie zapoczątkowało niemożliwą do powstrzymania serię horrorów, stało się kolejnym ogniwem ciągnącego się od paleolitu łańcucha przemocy, (...). Ale wtedy tego nie wiedziałem, nie mogłem wiedzieć. Powtarzam to sobie do dziś, każdej nocy, żeby móc zasnąć.
Ta książka do najłatwiejszych nie należy. Jeśli liczycie na szybką i przyjemną lekturę, to może się nie sprawdzić. Znaczy przyjemna jest, ale nie ukrywam, że początek był ciężki. Zajęło mi trochę czasu, zanim wgryzłam się w te opisy, które na początku mnie irytowały. Niektóre wydawały się być tylko zbędnym przedłużaniem. Było dużo scen, które moim zdaniem można by spokojnie pominąć. Ja chciałam, żeby od razu się działo. Za to później moja cierpliwość została wynagrodzona.
Akcja, podobnie jak w pierwszej części, toczy się na dwóch płaszczyznach czasowych. Lata 2016 - 2017, kiedy to policja ściga tajemniczego sprawcę morderstw oraz 1992 - 1993, kiedy to miał miejsce pewien obóz archeologiczny, a to, co się tam wydarzyło jest kluczowe dla wydarzeń opisanych w powieści. Przeskakując między tymi dwiema płaszczyznami, stopniowo poznajemy coraz więcej szczegółów, które pomogą nam w rozwiązaniu zagadki.
Z czasem wszystko nabiera kształtów. Każda strona wnosi do tej historii coraz więcej, aż w końcu akcja nabiera takiego tempa, że sama ledwo nadążałam. Mamy tam kilku możliwych podejrzanych i kilka przypuszczeń co do motywu, ale śledczym na niewiele się to zdaje, bo rozwiązanie zagadki okaże się być tam, gdzie się go zupełnie nie spodziewają. A jeśli ich czeka niejedno zaskoczenie, to czemu czytelnik miałby się nudzić? Po kolei łączymy fakty, rozwiązujemy tajemnice i dochodzimy do prawdy. Niepewność towarzyszy nam aż do ostatniej strony.
W tej powieści zostało poruszonych też wiele ważnych wątków obyczajowych. W dużej mierze historia skupia się wokół perypetii głównego bohatera i kwestii jego ojcostwa. Poznamy też  innych ojców i matki. Czy każdy z nich dobrze spełnia swój obowiązek? Postawa niektórych z nich słusznie budzi nasz sprzeciw. Przychodzi nam się zmierzyć z problemem wykorzystywania seksualnego dzieci oraz nieodwracalnych szkód na psychice, które przez to powstają. Jako że ten problem jest ciągle i niezmiennie aktualny, ukazanie go  w tej historii to dla mnie duży plus.
Na uwagę zasługuje też podobnie jak w pierwszej części niezwykły klimat, w którym utrzymana jest powieść. Opisy wcale nie są takie długie, a dzięki nim możemy się poczuć jak byśmy spacerowali uliczkami hiszpańskiego miasteczka Vitoria, oglądali zabytki i kosztowali lokalnych przysmaków.
Pierwsza część była moim zdaniem dobra, ale druga zaciekawiła mnie trochę bardziej. Śledztwo jest bardziej złożone, napotyka więcej problemów, mamy dużo zaskakujących zwrotów akcji, przez co fabuła jest bardziej pokręcona, ale jak dla mnie to duży plus. Nie odniosłam wrażenia, że jest ona w jakiś sposób naciągana. U samych bohaterów też się dużo dzieje. Niespodzianki, które wychodzą w trakcie śledztwa nie raz wstrząsną ich życiem. 
„Rytuały wody” to udana kontynuacja serii o rytualnych morderstwach w Vitorii. Dostajemy naprawdę ciekawy kryminał, do tego utrzymany w wyjątkowym klimacie. Jeśli podobała Wam się pierwsza część, to naprawdę warto. A jeśli ktoś nie przeczytał, to polecam zacząć od pierwszej, bo bez jej znajomości można się pogubić. A teraz, gdy już oceniłam książkę, mogę cenić okładkę. Przyznacie mi rację, że okładki tej serii są śliczne?
Moja ocena: 7/10

Eva Garcia Saenz de Urturi, Rytuały wody
Seria: trylogia białego miasta, tom 2 (Cisza białego miasta - recenzja)
Liczba stron: 544
Wydawnictwo: Muza
Data premiery: 30.10.2019

piątek, 13 marca 2020

Gdy panika osiąga apogeum... jak żyć?

Cała panika zaczęła się wraz z początkiem marca. Pierwsze potwierdzone przypadki koronawirusa w Polsce. Miałam tyle planów. Czwartego marca jeszcze dołożono 200 dodatkowych biletów na „Wybranych” w Bydgoszczy. Potem codziennie dowiadywaliśmy się o nowych przypadkach zachorowań. Kilka dni później odwołano dni otwarte na UWM-ie. Na innych uczelniach zajęcia częściowo ograniczono. 10 marca dowiedziałam się jednocześnie trzech rzeczy – wystąpiło podejrzenie zakażeniem koronawirusa w Olsztynie, zakazano odwiedzin w akademikach, a koncert w Bydgoszczy został przełożony na wrzesień. A potem z dnia na dzień zmieniło się wszystko.


Zajęcia na wszystkich uczelniach zostały zawieszone na dwa tygodnie. Zamknięto kina, muzea a nawet biblioteki. W sklepach, a potem w aptekach pojawiły się kolejki, z półek zaczęły znikać niektóre towary. a potem pierwsza śmiertelna ofiara w Polsce, a wszystkich zachorowań jest już 58. Lęk i panika osiągają apogeum. Każdy z nas zadaje sobie pytanie: dokąd nas to wszystko doprowadzi?
Na zajęciach prowadząca powiedziała, że epidemię koronawirusa można określić mianem czarnego łabędzia – jest to nieprzewidywalne zdarzenie o ogromnym wpływie na rzeczywistość. To mnie chyba dotknęło najbardziej. Skoro sytuacja tak bardzo się zmienia z dnia na dzień, to kto jest w stanie przewidzieć, co będzie za miesiąc? Za kilka miesięcy i później?
Gdy zagrożenie staje się realne, zmienia się nasz sposób myślenia. Temat koronawirusa poruszany jest wszędzie, a media bombardują nas nowymi informacjami na ten temat na kroku. Epidemia to teraz temat numer jeden. Tu nie ma miejsca na stopniowe przystosowanie się do nowych realiów. Z dnia na dzień zostaliśmy wrzuceni w rzeczywistość, gdzie na każdym kroku czai się ryzyko zachorowania, trzeba bardzo dokładnie dbać o higienę, wszelkie wyjścia z domu stały się niebezpieczne, a nawet niepożądane, o imprezach już nie wspominając. Jeszcze kilka dni temu narzekałam jak ciężko jest mi siedzieć od ósmej do szesnastej na uczelni, a niedługo będę tęsknić za normalnością. Nawet zdalna praca w domu nie zastąpi tej na ćwiczeniach, gdy trzeba zrobić projekt na zaliczenie w grupie. Dwa tygodnie jeszcze można w ten sposób przetrwać, ale co będzie dalej?
W obliczu takiego zagrożenia przyjmujemy różne postawy. Pojawiają się różne myśli, w tym też myśli o śmierci. Może to nie do końca uzasadnione, bo panika wszystko wyolbrzymia, ale zaczęłam zadawać sobie pytanie, co bym zrobiła, gdyby jutro miał być mój ostatni dzień. Usłyszałam ostatnio takie zdanie, które mi tutaj pasuje. Nie pamiętam, kto był jego autorem, ale brzmiało mniej więcej tak: za dużo czasu marnujemy na rzeczy niepotrzebne, a za mało poświęcamy na to, by kochać. Może przyszedł czas, by w końcu to zmienić?
Zwolniłam, zaczęłam się zastanawiać nad priorytetami. Co jest w życiu najważniejsze, a na co poświęcam za dużo czasu niepotrzebnie? Co chciałabym jeszcze zrobić tutaj i teraz? Czy są jakieś relacje, które powinnam naprawić lub przynajmniej spróbować naprawić? Czy jest coś, co jeszcze powinnam powiedzieć lub zrobić, zanim będzie za późno? Znalazłam czas na rzeczy, które ciągle mi gdzieś umykały w tym codziennym pośpiechu. Znalazłam czas, żeby nacieszyć się wypitą bez pośpiechu herbatą. I świadomie przeżywać każdą chwilę.
       I wiecie co? Myślę, że ta świadomość powinna nam towarzyszyć każdego dnia, a nie tylko w sytuacjach nadzwyczajnych. Nigdy nie będziemy wiedzieć, ile czasu nam pozostało. Musimy przeżywać każdy dzień maksymalnie. Tak, by potem nie było czego żałować.


A jak Wy radzicie sobie z tym, co się dzieje?

wtorek, 10 marca 2020

Dlaczego zemsta jest kobietą?

Skończ to córeczko. Nie będzie łatwo, ale i tak raz na zawsze skończ – głos w jej głowie brzmiał jakby mówił do niej tata. Rozsądnie, mądrze, a jednocześnie uświadamiając jej, że to, co ma w życiu jakąś wartość, zwykle przychodzi trudno.
Już dawno chciałam poznać twórczość Adriana Bednarka. „Córeczki” stanowiły ku temu idealną okazję, bo ta historia przemawiała do mnie najbardziej. Zupełnie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po tej powieści, ale nie żałuję, że po nią sięgnęłam.
Bliźniaczki to dwie zupełnie różne kobiety, które połączył wspólny sekret – jak się okazało silniejszy niż więzy krwi.
     Tak bardzo chciała żyć, chciała przeżyć kolejne cudowne chwile i dramatyczne rozczarowania. Chciała poczuć słońce przypiekające skórę i siarczysty mróz sprawiający, że odechciewa się wychodzić na zewnątrz. Nawet gdyby już zawsze miały na nią spadać tylko złe rzeczy, ona bardzo chciała żyć. Niestety sama weszła w tę pułapkę (...).
Sylwetki bohaterów, a przede wszystkim głównych bohaterek zostały świetnie wykreowane. Pola, bezpośrednia, czasami zabawna, sarkazm i cięty język nie są jej obce. Ewa choć była trochę mniej kolorową postacią, też zdobyła moją sympatię. Z zainteresowaniem czytałam o ich losach i przeżywałam wszystkie wydarzenia z kart tej książki razem z nimi. A działo się tam dużo.
Narracja jak dla mnie była poprowadzona idealnie. Najpierw autor podsyca naszą ciekawość stopniowo odkrywając karty i wprowadzając nas w zagadkę z przeszłości. Gdy już wydaje nam się, że coś wiemy, rozpoczyna się drobiazgowe i skomplikowane śledztwo. Odnalezienie psychopatycznego mordercy określanego jako Strach na Wróble wydaje się graniczyć z cudem. Pomimo że już dawno zasłużył sobie na karę, dobrze się ukrywa i jest niemalże nieuchwytny. Ale i on zaliczy kilka wpadek. Zdarzy się kilka niefortunnych zbiegów okoliczności, które podziałają na jego niekorzyść. Ale nie tylko Strach na Wróble będzie w tej historii zagrożony. Ewa i Pola przeżyją niejeden dramatyczny zwrot akcji, a te wydarzenia całkowicie wywrócą ich porządek świata, który tak usilnie próbowały odbudować po tym, co wydarzyło się w przeszłości.
Autor bawi się naszymi uczuciami urywając rozdziały w momencie największego napięcia. Nie ma tam ani chwili na nudę. Jedynie zakończenie nie do końca mi się podobało, trochę przydługie i moim zdaniem przekombinowane. Ale nie wpłynęło to jakoś znacząco na moje odczucia co do tej historii.
Styl pisania i język autora bardzo przypadł mi do gustu. Czytało się z przyjemnością i jestem naprawdę pod wielkim wrażeniem.
Ta książka jest jak pudełko czekoladek. Zupełnie nie wiemy, czego się spodziewać, gdy przewracamy kolejną kartkę. Nie raz przyprawia o szybsze bicie serca. Emocje bohaterów są niemal namacalne. Wydarzenia oddane z przyprawiającą o zawrót głowy dokładnością. Nie brakuje tam brutalnych scen, ale też takich, które do głębi poruszają. Zaś gdy sytuacja przybiera dramatyczny obrót bądź napięcie rośnie, autor potrafi rzucić jakieś porównanie, przez które można się popłakać, nie tylko dlatego, że fragment jest poruszający ale czasem i ze śmiechu. i to mi się tam podobało. Choć kusi mnie żeby przytoczyć niektóre z nich, to nie chcę Wam psuć radości z czytania.
„Córeczki” to kawał naprawdę dobrej roboty. Ciekawa historia, mroczny klimat, mocne wrażenia. Mimo jej dużej objętości trudno się oderwać od czytania. Dla fanów thrillerów pozycja obowiązkowa!

Moja ocena: 8/10

Adrian Bednarek, Córeczki
Liczba stron: 611
Wydawnictwo: Novae Res
Data premiery: 9.10.2019

sobota, 7 marca 2020

A może by tak rzucić studia i zostać Marylą Rodowicz?

Post miał być wczoraj, ale za bardzo mnie książka wciągnęła. Na razie jeszcze nie zdradzę tytułu, ale już niedługo będzie na ten temat więcej. Dzisiaj opowiem jeszcze o kilku zabawnych sytuacjach, które mnie spotkały na początku tego nowego semestru. Szczególnie jednej nie zapomnę przez bardzo długo... 

To były te drzwi, na które całe życie czekałem
Pierwsze ćwiczenia w nowym semestrze. Wypadałoby przyjść wcześniej, a przynajmniej się nie spóźnić. Niestety nie wyszło. Przez nieuwagę na miejsce dotarłam prawie 15 minut później niż jest w planie. Pod salą nikogo nie było, więc zapukałam do drzwi sali, w której planowo miały odbywać się zajęcia. Dochodziły z niej wprawdzie jakieś odgłosy, ale drzwi wydawały się być zamknięte na klucz. Sprawdziłam jeszcze raz, by się upewnić. Pojawiły się wątpliwości, czy trafiłam w odpowiednie miejsce. Potwierdzenie uzyskałam od koleżanki z grupy, więc wróciłam i podjęłam jeszcze jedną próbę dostania się do sali przez zamknięte drzwi. Uratował mnie prowadzący, który wyszedł z sali... drugimi drzwiami. Do końca zajęć chciało mi się śmiać, gdy tylko przypomniałam sobie to brawurowe wejście 😂I przypomniał mi się ten słynny test z „Dzień dobry, kocham cię” – „Przecież to były te drzwi, ja na te drzwi całe życie czekałem.”

Zdrowie czy zakład pogrzebowy?
Na ćwiczeniach mieliśmy zacząć tworzyć własny model biznesu. Prowadząca tłumacząc ma czym polega burza mózgów rzuciła „drewno", na co mieliśmy podać skojarzenia jakie pomysły na biznes związane z tym hasłem przychodzą nam do głowy. Padły chyba wszystkie możliwe pomysły, od tartaku poczynając na trumnach kończąc. Ostatecznie naszym hasłem przewodnim zostało zdrowie. Tutaj również pomysłów było mnóstwo, zaś grupa od trumien bez zastanowienia rzuciła „zakład pogrzebowy", co wywołało zbiorowy entuzjazm.

Kiedy wpisy na liście samoistnie się rozmnażają...
Tak ogromnych rozmiarów to jeszcze u nas nie osiągnęło, ale ileż to razy była sytuacja, że wpisów jest więcej niż obecnych na sali. Czasem prowadzący nie zdąży zweryfikować listy i nieobecnym się upiecze. 

Studia pomagają rozwijać zainteresowania
Szukając literatury do pracy natrafiłam na kilka naprawdę interesujących pozycji, których nie zawahałam się wypożyczyć. I co z tego, że nie są związane z tematem? Przecież Objaśnianie marzeń sennych", choć nie ma nic wspólnego z badaniami marketingowymi, to jednak wciąga bardziej. W ten oto sposób wyszłam z biblioteki z torbą książek, ale tylko połowa z nich miała w tytule „badania marketingowe”. Trudno się nie zgodzić z tym, że studia pomagają rozwijać zainteresowania.

A gdyby tak... rzucić studia i zostać Marylą Rodowicz?
Studenci różnie sobie radzą z natłokiem zajęć. Jedni zapijają smutki, a inni... śpiewają. W kuchni, pod prysznicem bądź w lokalnym klubie karaoke. Ostatnio wybrzmiało tam dużo piosenek Maryli Rodowicz. „Małgośka" jest śpiewana prawie za każdym razem, gdy mam okazję tam być. Nie zapomnę jak prowadzący imprezę zaczęli się kołysać w rytm „Rozmowy przez ocean" Stąd w mojej głowie zrodziła się myśl: może by tak rzucić studia, kupić gitarę i zacząć robić karierę?


poniedziałek, 2 marca 2020

Czy kłamstwo może być bezpieczne?

Człowiek lubi wierzyć, że miał przeczucie. Że dostrzegał to, co nieuchwytne; widział jak fale cofają się po cichu, by po chwili wezbrać i uderzyć z wielką siłą, niszcząc wszystko na swojej drodze.
Z bólem muszę przyznać, że mam mieszane uczucia co do tej książki. Tak na nią czekałam. Już gdy zobaczyłam pierwsze zapowiedzi trafiła na moją listę, bo uwielbiam ten gatunek, a fabuła zapowiadała się obiecująco. A przeczytanie pierwszych pozytywnych recenzji jakie się pojawiały sprawiło, że moje oczekiwania względem tej pozycji były naprawdę ogromne. I dlatego też bardzo się rozczarowałam.
Paul i Rebbeca to małżeństwo jakich wiele. Z pozoru wszystko w ich związku układa się tak jak powinno w dobrym małżeństwie. Ale czy pozorom można ufać? Pewnego dnia ona odkrywa duży ubytek pieniędzy ze wspólnego konta. Z czasem do głosu dochodzi coraz więcej wątpliwości i podejrzeń, uzasadnionych zresztą. Oboje kłamią, bo kłamstwo pozwala iść do przodu, daje złudne poczucie bezpieczeństwa. Myślą, że sfera tajemnic, drobnych kłamstewek i zatajonej prawdy to coś, co ich łączy, ale przekonają się jak bardzo może ich zniszczyć…
     Jestem człowiekiem rozsądnym i uważam, że większość ludzi można zaliczyć do tej kategorii. Co zrobić, aby rozsądny człowiek zaczął się zachowywać nieracjonalnie? Wystarczy mu tę nieracjonalność narzucić. Niektóre ciągi zdarzeń zapoczątkowane są praktycznie nie do powstrzymania. Istnieją również granice, po których przekroczeniu można zapomnieć o jakiejkolwiek ochronie.
Poza tym, że książka kwalifikuje się u mnie go gatunku przyjemne „czytadło”, to niewiele dobrego mogę o niej powiedzieć. Bohaterów ani nie polubiłam ani nie znienawidziłam. Jak dla mnie byli przedstawieni za mało wyraziście. A niektóre ich cechy bardzo zniechęcały czy irytowały. Podobał mi się jednak sposób w jaki autorzy zaglądali do głów bohaterom. Niejednokrotnie czytamy nawet różne bardzo osobiste myśli i przeżycia. Możemy sobie świetnie wyobrazić, co czują, i dowiedzieć dlaczego postępują tak, a nie inaczej. Do pewnego czasu nawet mi to odpowiadało, ale potem, ale potem zdałam sobie sprawę, że poza opisami niewiele się tam dzieje. Spodziewanych rewelacji ani fajerwerków to tam nie zauważyłam. Napięcia jako takiego też. Było, ale momentami. Tak, momentami robiło się naprawdę gorąco. Ale znaczna część tej książki to rozbudowane, często nużące opisy. Przewracałam kolejne kartki z nadzieją, że w końcu nastąpi jakiś znaczący przełom w końcu mnie ta lektura porwie bez reszty. No niestety się nie doczekałam.
O ile na początku jeszcze czytałam z zainteresowaniem, to im bliżej końca, zaczynałam się nudzić coraz bardziej. Będzie tam jeden dramatyczny zwrot akcji, który wprowadził coś ciekawego do tej powieści. Ten jeden wątek bardzo mnie zaciekawił. Jednak czułam pewien niedosyt, bo nie był przestawiony zbyt przekonująco. Zakończenie rzeczywiście jest nieco szokujące, ale jak dla mnie zbyt przerysowane i mało realistyczne. 
To, co mi przyszło do głowy po przeczytaniu tej książki, to kwestia szczerości w relacji z drugą osobą, szczególnie tej najbliższej relacji. Ta historia to świetny przykład na to, jak jej brak może relację zniszczyć. a nawet pociągnąć za sobą tragiczne konsekwencje.
Książkę zaliczam do gatunku średnich. Do mnie nie przemówiła zupełnie, ale nie zachęcam ani nie zniechęcam. Może akurat Wam się bardziej spodoba, bo wiem, że opinie były podzielone 😊
Moja ocena: 5/10

E. G. Scott, Nic o mnie nie wiesz
Liczba stron: 446
Wydawnictwo: Muza
Data premiery: 29.01.2020