W dobie izolacji, gdy uczelnie i szkoły zamknięto,
restauracje przestały być miejscem, gdzie można spędzić trochę czasu ze
znajomymi, kina, galerie handlowe i inne miejsca, do których lubiliśmy
chodzić zamknięto, pozostaje już tylko... wymyślić inne, bardziej kreatywne
formy spędzania wolnego czasu. Zabezpieczając się, przed ewentualnością
drugiego lockdownu i zakazu wychodzenia z domu, postanowiłam znaleźć
pracę. I nie byłam w tym poszukiwaniu zbyt wybredna. Wiadomo,
sytuacja na rynku nie jest zadowalająca i raczej prędko nie zanosi się na
poprawę. Gdy pierwszy raz rozmawiałam z szefową z Żabki, usłyszałam
tylko: „Pani ma kursy księgowości i szuka pani pracy w sklepie?”
Właśnie tak! Niestety, na rozmowie kwalifikacyjnej nie zostałam poinformowana o
jednej istotnej rzeczy. Żabka to nie miejsce pracy, Żabka to stan umysłu.
Zawsze chciałam popracować w kawiarni. Podawać kawę, przekąski, a jednocześnie porozmawiać sobie z klientami o wszystkim i o niczym. Zatem można powiedzieć, że trafiła mi się praca marzeń. Nigdy bym nie pomyślała, że praca w sklepie może być tak ciekawa, absorbująca i pełna wyzwań. O 4.30 wyskakuję z łóżka zastanawiając się, co przyniesie dzisiejszy dzień. A żaden nie jest taki sam. Tam ciągle coś się dzieje.
Mam za sobą dopiero miesięczny staż, ale codziennie wychodzę
z pracy w lepszym nastroju niż do niej przyszłam. Dlaczego? Oto kilka
przykładów
Są takie rzeczy w życiu, których człowiek nie zapomni
do końca życia, mało tego, jeszcze dzieciom i wnukom będzie opowiadał,
jaki to kiedyś głupi był, tak ku przestrodze. Jedną z takich rzeczy
niewątpliwie jest pierwszy dzień w pracy i związane z tym wpadki.
W końcu nadszedł ten, dzień, gdy skończyło się moje
szkolenie i pierwszy raz miałam przyjść sama na przedpołudniową zmianę. O
dziwo, nie zaspałam, nie spóźniłam się na autobus, nie zapomniałam kluczy
i dotarłam na czas. Teraz to już nic nie może pójść nie tak. Dumna z siebie, wygrzebuję z torebki
klucze i próbuję otworzyć drzwi. I wtedy alarm zaczyna piszczeć.
Zamiast rzucić się do ucieczki jak na rasowego włamywacza przystało, wyjmuję
klucz z powrotem i zaczynam analizować sytuację. Następnie wyjmuję
z torby biały magiczny prostokącik, czyli kartę zbliżeniową, którą
wieczorem miałam wykorzystywać po zamknięciu sklepu. Ale tego, co z tym
urządzeniem się robi rano, to już nikt mi nie powiedział. Przykładam do
czytnika i nagle wszystko ucichło, a ja mogłam legalnie otworzyć
drzwi. Niczego nieświadoma obsługuję klientów, aż w końcu podchodzi do
mnie pan w czerni i pyta, czy mam jakiś problem. Spanikowałam, bo
myślałam, że jest z kontroli, a ja dopiero otworzyłam sklep i jeszcze
nie zrobiłam wszystkiego, co trzeba. Zaczęłam się tłumaczyć, ale szybko
wyjaśnił się powód swojej wizyty. Był z ochrony i chciał dowiedzieć,
się czy wszystko w porządku, bo dostał powiadomienie o alarmie. Na to ja,
bez owijania w bawełnę, mówię, że to mój pierwszy raz i jeszcze nie
wiedziałam, jak to się wyłącza. Myślę, że zrobiłam mu dzień. Na szczęście
poprosił tylko o nazwisko, bo taki miał wymóg. Potem dzwoniła jeszcze szefowa,
dowiedzieć się, czy nic mi nie zagraża. Jej też niewątpliwie zrobiłam dzień.
Z popołudniowej zmiany zwykle wychodzę ok. 23.30, kiedy
autobusy nocne w kierunku mojego osiedla już nie kursują. Jedyną
możliwością pozostaje więc przejazd taksówką. Nie wiem, jak mi się to udało,
ale podczas jednego z takich procesów zamawiania taksówki przez aplikację,
jako adres odbioru, zamiast adresu sklepu wybrałam adres mojej przyjaciółki.
Kierowca był nieco zdezorientowany, ale wyszedł z tego zdarzenia cały
i zdrowy.
Gdy tak sobie jadę nocą taksówką po mieście, chcąc nie chcąc
mam w głowie jedną piosenkę. Nie pytajcie...
Jak to w każdym sklepie bywa, trafiają mi się różni
klienci. Może napiszę o tym więcej w następnym poście – „10 typów klientów
z Żabki”? Ale dziś będzie tylko o kilku wybranych. Pierwszy z nich –
przychodzi do sklepu, chcąc skorzystać na tym podwójnie. A mianowicie robi
zakupy, zagląda do lodówki z piwem i pyta:
– Czy to piwo to było niedawno dostawione, bo jest ciepłe?
– Tak, bo szybko schodzi – odparłam uśmiechając się ze
współczuciem. Klient podchodzi do kasy i skanuję mu zakupy.
– Czy mogę poprosić o reklamówkę – pyta konspiracyjnie,
nachylając się w moją stronę.
– Jasne – podaję mu papierową torbę spod lady.
– Posunę się jeszcze o krok dalej – chwila niepewności –
i wezmę jeszcze Marlboro czerwone.
Oddycham z ulgą i podaję mu papierosy
– I jeszcze numer do pani wezmę – mówi, pakując zakupy
do torby.
– A po co panu numer do mnie? – zapytałam
inteligentnie.
– Będę dzwonił zapytać, kiedy sklep zamknięty, kiedy
otwarty...
(ciąg dalszy nastąpi).
Wtorek może środkiem weekendu nie jest, ale czasami i we
wtorki człowiek ma nadzieję, że w końcu nadrobi zaległości w spaniu
(w weekend bywa z tym gorzej). Jakie było moje zaskoczenie, gdy telefon
obudził mnie w środku nocy, czyli o 6.47...
Tym razem nie budzik, ale telefon z nieznanego numeru.
Może to dziwny pomysł, by odbierać w środku nocy telefon od tajemniczego
nieznajomego, ale przysięgam – byłam półprzytomna. „Tak, słucham?” – mówię
głosem sugerującym, że gdy tylko będę na siłach, to mogę zamordować każdego,
kto ośmielił się o tej porze przerwać mi sen. „Magda, mamy sytuację awaryjną,
czy możesz przyjść do pracy?” Na to ja bez chwili zastanowienia, mimo że
jeszcze chwilę temu miałam, delikatnie mówiąc, mieszane uczucia, odpowiadam: „Tak,
tylko najwcześniej za jakąś godzinkę, może być?”. "Magda, gdzie twoja
asertywność?" – karcę się w myślach. Ale druga Magda, ta, która pracę
w Żabce kocha bardziej od spania, cieszy się, że będzie mieć dodatkowy
dzień w pracy.
Przychodzi dwóch pijanych facetów. Wnoszę to po ich
hałaśliwym zachowaniu. Gdy jeden z nich otwiera usta, widzę, że albo jadł
keczup i jeszcze nie skończył konsumować, albo miał poważną męską rozmowę
i ktoś mu porządnie obił szczękę. Ale nie o tym chciałam. Chcieli kupić
pół butelki wódki. Cierpliwie im wytłumaczyłam, że sprzedajemy tylko całe
butelki. Jeden z nich doprecyzował, że chodziło im o pół litra wódki. „Jakiej?"–
pytam. „Niech pani wybierze”. Podałam im najtańszą, cały czas bacznie obserwując,
czy nie zdemolują mi sklepu, bo ich koordynacja ruchowa była nieco zaburzona. „I
jeszcze panią bierzemy!” – oznajmił jeden z nich radośnie, a drugi
natychmiast podłapał ten genialny plan. „Ale ja nie jestem na sprzedaż” –
wyraźnie się zasmucili. Zażyczyli sobie jeszcze coś do popicia, też zdając się
na moją intuicję. „Może być sok pomarańczowy?” – pytam. „Nie, coś gazowanego,
może być to zielone” – odparł, pokazując Sprite'a w lodówce. Otworzyłam
lodówkę i wyjmuję Sprite'a,
– Fajna jest, nie?
– No fajna
Potem byłam świadkiem ich niezbyt wyrafinowanego dialogu,
nie trudno się domyślić o czym. Jeszcze trochę i wzywam ochronę, albo
dzwonię po szefa – zdecydowałam.
– To jeszcze papierosy – powiedział pierwszy z nich. – A da
się pani zabrać na kawę? – zapytał z nadzieją w głosie.
– Nie, nie dam się zabrać, mam chłopaka. – O ja głupia
myślałam, że to ich zniechęci.
– A gdzie pani chłopak mieszka? Też go weźmiemy!
Podałam im papierosy i pożegnaliśmy się, zanim zdążyli
zdemolować sklep.
Gdy na przekąskach kończy się termin ważności, zdejmujemy je z półek i wkładamy do lodówki, z której potem ewentualnie za pozwoleniem szefowej można je zabrać. I pamiętam, jak pierwszy raz wyszłam z Żabki z wielką torbą kanapek. Pierwsza myśl – co ja zrobię z taką ilością jedzenia? Niemal od razu wpadłam na pomysł... by podzielić się z bezdomnymi. Siedząc z chłopakiem na parapecie w galerii (był zakaz siadania, ze względu na śmiertelne niebezpieczeństwo, jakim jest Covid, ale mniejsza o to) i popijając kawę, czekałam, aż ktoś złapie przynętę. I w końcu pochodzi do nas taki jeden i zaczyna się – poratuje pani, nie mam na jedzenie, jestem bezdomny... „Pieniędzy nie mam, ale kanapką mogę się podzielić” – otwieram mu torbę. – „Proszę sobie wybrać”. Na to on bez zastanowienia sięga do torby i wybiera panini o smaku kurczak – ser. „Wybrał pan akurat taką, którą trzeba odgrzać w mikrofali” – poinformowałam, bo jeszcze tego brakowało, żeby miał problemy żołądkowe po mojej kanapce. „A skąd mikrofalę wziąć?” – zapytał. Kazałam bezdomnemu użyć mikrofali. Domu nie ma, ale mikrofalę może mieć. Brawo ja 🤣
Jeszcze nie wszystkie przykłady wyczerpałam, ale ciąg dalszy już w następnym poście, żeby nie było za długo 😊 Podobało się?
Też pracuję w małym sklepie. W sieci "Witaj". Mam tak samo jak Ty, chodzę do pracy z zadowoleniem jak po nowe przygody. Najczęściej pracuję na popołudniową zmianę, bo tak się lepiej czuję (wstawanie o 4 mnie zabija). Pod sam koniec takiej zmiany, zdarzają się pijani klienci o niezbyt dobrych manierach. Np. niebezpiecznie pytają do której sklep otwarty i czy ja poczekam, bo on po mnie przyjdzie. Na całe szczęście jeżdżę samochodem, więc mała szansa, że taki za mną pójdzie, wsiądzie do autobusu czy cokolwiek.
OdpowiedzUsuńNo i mam pewność, że w dobie pandemii na pewno nie stracę pracy ani nas nie zamkną.
Mi z kolei pierwsza zmiana odpowiada, bo jestem rannym ptaszkiem, a potem całe popołudnie wolne :) Ta pewność jest najważniejsza w tych ciężkich czasach.
UsuńŚwietne, czekam na dalsze zapiski, gdyby nie godziny pracy, to moze wstąpiłabym do klanu Żabki na pół etatu?
OdpowiedzUsuńjotka
Na pewno nie byłoby nudno :D
UsuńCiekawe historie :D
OdpowiedzUsuńDzięki :D
UsuńW takiej pracy zdecydowanie nie da się nudzić :D Ciągle się coś dzieje :D Ja niestety pracuje przez komputerem i moje praca jest nudna ;p
OdpowiedzUsuńZdecydowanie :)
UsuńWidzę kochana, że atrakcje Ci nie brakuje w pracy.
OdpowiedzUsuńOj, jest ich aż za dużo :D
UsuńJa od kilku lat latem pracuję w spożywczaku w mojej miejscowości (wieś), ale historie bardzo podobne :D chociaż najbardziej boję się o pijanych panów bo "mój" sklep jest na piętrze. Ale teksty typu pół butelki, ćwiartki, małpki obcykane już :D
OdpowiedzUsuńCzłowiek się uczy całe życie, a taka praca jest wyjątkowo edukacyjna :D
UsuńPuk, puk, przepraszam, jestem tu pierwszy raz, z powodu tego odniesienia do Kundery... ale jestem pozytywnie zaskoczony, bo ten pierwszy tekst świetny... to sobie wszedłem na Twój profil, no to teraz wiem dlaczego, bo lubisz i potrafisz pisać, i tak należy trzymać, a sama praca w "spożywczaku", zwłaszcza późną porą dnia, czy bardziej - na samym początku nocy bywa nawet niebezpieczną i wymagającą odwagi, a zawsze jest atrakcyjną. Życzę satysfakcji z tego zajęcia, a jednocześnie oczekuję, że z tak zwanym międzyczasie znajdziesz czas na pisanie kolejnych opowieści... pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowo i zapraszam częściej :)
UsuńNo praca w takim sklepie do łatwych nie należy. Dużo cierpliwość i empatii wymaga taka posada. Trzyma kciuki i powodzenia :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńCiekawe miejsce i ciekawe wydarzenia, taka niby szara codzienność, a jednak czytałam z wielkim zainteresowaniem.
OdpowiedzUsuńCieszę się w takim razie :)
UsuńBardzo ciekawie napisane, z przyjemnością czytałam.
OdpowiedzUsuńBliska mi osoba pracowała w "Żabce". Opowiadała takie historie, myślałam, że zmyśla.
Po przeczytaniu Twoich wspomnień okazuje się, że praktycznie miała identyczne.
Ciężka praca.
Powodzenia!
Pozdrawiam.
Irena-Hooltaye w podróży
Jak widać Żabki się nie różnią pod tym względem :))
UsuńPracowałam w sklepie 2 lata i tacy adoratorzy to codzienność. Życzę Ci wytrwałości i zadowolenia z pracy, to nie jest łatwy zarobek. Trzeba się napracować. Trzymam kciuki! <3
OdpowiedzUsuńŁatwy nie, ale praca ciekawa :) Dziękuję <3
UsuńDawno, dawno temu jak bylam jeszcze mocni młoda tez pracowałam w podobnym sklepie i maiałm podobne sytuacje :) praca nie była lekka ale lubiłam ją i często wracam wspomnieniami do tamtego czasu :)
OdpowiedzUsuńWspomnienia zostają na długo :)
UsuńPrzez kilka lat po przeprowadzce do UK pracowałam w supermarkecie na kasie,pomoglo mi to stanąć w tym kraju na nogi ale jaka to była szkoła życia. To był dopiero wstep do wszystkiego i myślę,że u Ciebie jest podobnie ale Twojego doświadczenia nie zabierze Ci już nikt. Ciekawie piszesz i zgadzam się będąc Dziewczyną z Żabki masz o czym opowiadać,bo na pewno nie ma tam dnia podobnego do drugiego. Powodzenia, milej pracy i samych miłych klientów Ci życzę:)
OdpowiedzUsuńOj tak. Dziękuję bardzo :*
UsuńZnam pracowników z tego sklepu, którzy są mili i tam chętnie wracam. Omijam te gdzie "robią łaskę", że zeskakują zakupy. Powodzenia.
OdpowiedzUsuńTeż nie lubię takich sprzedawców. Co innego jak ktoś jest miły, uśmiechnięty i daje z siebie sto procent.
UsuńPowodzenia w nowej pracy.
OdpowiedzUsuńDziękuję
UsuńKiedyś też pracowałam w sklepie i takie sytuacje zdarzały się dość często :) Trzymam kciuki!
OdpowiedzUsuńDzięki! :)
UsuńJesteś niesamowita! I bardzo podoba mi się Twoje podejście. Praca w sklepie do najłatwiejszych nie należy, wymaga sporo cierpliwości i na pewno odwagi. Powodzenia Kochana :*
OdpowiedzUsuńDziękuję! :D :*
UsuńDziękuję
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie, przeczytałam z zaciekawieniem :) W życiu jest bardzo ważne żeby mieć prace, która daje zadowolenie :) cieszę się, ze się odnalazłaś, powodzenia życzę i czekam na kolejne opowieści :)
OdpowiedzUsuńDokładnie :) Dziękuję bardzo :*
Usuń